Znów podniosło się kilka rąk. Padały pytania dotyczące niektórych szczegółów technicznych dotychczasowych prób porozumienia się, jak i projektów na przyszłość. Wyjaśnień udzielali bądź Rita, bądź też Wiktor. Większość uczonych opowiadała się za przejściem przez strefę dezintegracji.
Padały również nowe propozycje. Najmłodszy z uczonych — fizyk Władysław Kalina postawił wniosek, aby za dwa dni, po zatrzymaniu się Astrobolidu obok CM-2, wysłać „radiozwiadowcę” zwanego „Łazikiem”, który by spróbował dostać się do wnętrza metalowego dysku. Propozycja ta spotkała się z aprobatą, gdyż wszyscy byli już zniechęceni bezskuteczną grą sygnałów.
Lecz oto zabrał głos przysłuchujący się dotąd w milczeniu dyskusji geolog Igor Kondratiew. Znacznie młodszy od Krawczyka, cieszył się nie mniejszym od niego autorytetem, tworząc wraz z Andrzejem, Korą i Mary Sheeldhorn niejako sztab Astrobolidu.
— Nie wiem, czy słuszne jest — rozpoczął jakby z wahaniem geolog — że przechodzimy do porządku dziennego nad tym, co powiedział na zakończenie swego sprawozdania Andrzej. Chodzi mi o to, że naprawdę gra sygnałów jest nie tylko dziwna, lecz i niepokojąca. Cóż to za zagadkowe zachowanie się: wiedzą o naszej obecności, a nie czynią nic, aby nawiązać z nami kontakt? Jak to wytłumaczyć?
Urwał i dopiero po chwili, jakby z trudem dobierając słowa, ciągnął dalej:
— Nie znamy tych ludzi. Nie wiemy, co się tam dzieje. Jakie panują tam stosunki ekonomiczne, socjalne, jeśli nie powiedzieć wprost — kto tam rządzi? Chodzi o to, że w ogóle nie wiemy, co oni o nas myślą. A przynajmniej ci, którzy obsługują sondę radiolokacyjną, bo zdaje się, jak wynika z dziwnych słów złapanych przez szukacz, nie wszyscy mieszkańcy CM-2 wiedzą o naszej obecności. A to może być bardzo ważne.
Zamyślił się.
— Powiedz mi, Witia — zwrócił się do Sokolskiego — czy do uruchomienia miotacza konieczny jest impuls otrzymany od sondy?
— Zasadniczo tak, bo przecież trudno przypuścić, aby ktoś nastawiał miotacz ręcznie, na podstawie osobnych pomiarów kątowych. W ten sposób nie mógłby zniszczyć z odległości 5000 km żadnego ciała, którego średnica byłaby mniejsza od jakichś, powiedzmy, 5 metrów. A tym samym miotacz nie spełniałby swego zadania.
— Tak sądzisz? Może… Kondratiew znów zamyślił się.
— Może masz i rację — podjął po chwili. — Trudno przypuszczać, aby uczynili taką niedorzeczność i zamiast sprzężenia z radarem kierowali miotaczem ręcznie. Ale — zrobił krótką pauzę — nie zwalnia to nas od obowiązku zachowania maksimum ostrożności. Tak, ostrożności — powtórzył widząc zdziwienie pomieszane z niedowierzaniem na twarzach większości uczonych. -Dlatego też stawiam wniosek: wysłać „Łazika” nie za dwa dni, lecz natychmiast, i wysłać go nie po to, aby już teraz próbował dostać się do wnętrza CM-2, lecz aby stale przebywał w pobliżu tego miotacza, który mógłby nam zagrażać. Inaczej mówiąc, chodzi mi o to, aby „Łazik” czuwał nad naszym bezpieczeństwem przez cały okres przebywania Astrobolidu w strefie zagrożenia.
Umilkł. Nikt nie kwapił się z zabraniem głosu.
— Absurd — przeciął nagle ciszę Renę Petiot. Biolog, pełniący jednocześnie funkcję inżyniera gospodarczego Astrobolidu, zerwał się z miejsca i wyrzucił z siebie szybko potok słów. — Hipoteza Igora to zupełny absurd. Mimo całego szacunku, jaki mam dla jego zdania, tym razem muszę stwierdzić, że się chyba myli. Cóż za powód mieliby ci ludzie, aby kierować miotacz przeciw nam? Jeśli nawet boją się nas, dlaczegóż zaraz mieliby niszczyć Astrobolid i to zupełnie bez prób nawiązania łączności? Powiedz konkretnie — zwrócił się do geologa — na czym opierasz tę hipotezę, bo ja zupełnie nie rozumiem…
Urwał i usiadł tak samo szybko jak wstał.
— Źle mnie zrozumiałeś — podjął Kondratiew. — Nie wysuwam żadnej hipotezy. To tylko ostrożność. Zbyt mało jest danych, aby można było wysuwać jakakolwiek hipotezę — dodał, jakby się usprawiedliwiając
Znów zapanowało milczenie.
— Zdaje się, że dyskusję można zamknąć — przerwała wreszcie ciszę Kora. — Proponuję przyjąć wniosek Igora. Czy ktoś chce jeszcze zabrać głos w tej sprawie? Nie? No, to można uważać wniosek za przyjęty. Teraz podzielimy funkcje: Wład, Suzy i Ingrid będą obsługiwać na zmianę „Łazika”, Wiktor wyśle serię kuł papierowych dla ostatecznego zbadania strefy dezintegracji, Rita czuwa u siebie w centrali radiowej. Andrzej, tak jak dotąd, niech trzyma rękę na pulsie całej akcji. Oczywiście wszyscy inni w razie potrzeby są do dyspozycji.
W pół godziny później od wielkiej kuli Astrobolidu oderwał się pająkowaty przedmiot i pozostawiając za sobą fioletową smugę popędził z wzrastającą prędkością tą samą drogą, którą przed 35 godzinami biegły wystrzelone przez Sokolskiego rakiety. Był to robot-radiozwiadowca „Łazik”, wysłany przez Kalinę dla czuwania nad bezpieczeństwem statku kosmicznego.
Krawczyk podniósł wzrok znad fotolektora. Niepokój malujący się na twarzy Rity rozproszył w jednej chwili jego zamyślenie.
— Sygnał na mikrofalach wygasł — powtórzyła Rita.
— Jak to? Przecież to radar — astronom zmarszczył brwi.
— Właśnie! Zapanowało milczenie.
— Zawołaj Witię i Władka — powiedział Andrzej i obraz Rity znikł.
Na ekranie pantoskopii rysowała się już ostro ażurowa konstrukcja tylnego miotacza Celestii, gdy w drzwiach windy pojawili się obaj młodzi uczeni.
— Czy „Łazik” nie uszkodził miotacza? — rzucił bez wstępów astronom.
— Wykluczone — zaprzeczył kategorycznie Kalina. — Nie zbliża się do CM-2 na odległość mniejszą niż 150 metrów. Zresztą przez ostatnie 20 minut w ogóle się nie porusza. Możesz sam sprawdzić, o tam, na prawo, jakieś dwieście metrów od kosza — fizyk wskazał ręką poza ekran.
— Kto teraz pilotuje „Łazika”?
— Suzy.
Krawczyk położył rękę na płycie kierowniczej pantoskopu i kosz miotacza przesunął się ku krawędzi ekranu. W jego rogu, na tle szarych, prostokątnych płyt almeralitowego pancerza ukazała się maleńka, błyszcząca kulka z pięcioma łapami, podobna do pająka.
— W jakiej odległości od CM-2 znajdują się w tej chwili papierowe pociski? — astronom rzucił znów pytanie, tym razem skierowane do Sokolskiego.
— Około 6 tysięcy kilometrów. Według przewidywań 10 minut temu powinny były już być zniszczone przez miotacz. Niestety, przestał działać.
— Kiedy i w którym miejscu kule uderzą w CM-2?
— Za 95 minut, tuż przy krawędzi tej jasnej, okrągłej tarczy znajdującej się u podstawy miotacza. Według starych planów jest to platforma do lądowania pojazdów rakietowych mająca znaczną wytrzymałość. Oczywiście, ostrożność jest tu przesadzona, ponieważ uderzenie nie może spowodować żadnej szkody. Chyba gdyby tu stał człowiek, no to… Ale to byłby nadzwyczajny zbieg okoliczności — skończył i spojrzał na astronoma pytająco. Andrzej zamyślił się.
— Dlaczego wyłączyli miotacz? — rzekł po chwili na wpół do siebie.
— Może sądzą, że kule wystrzelone przez Witię są pojazdami załogowymi — podsunął Kalina. — Może nie potrafią określić ich kształtu i wielkości. A spodziewając się, że to być może jakaś nasza ekipa, nie chcą jej zniszczyć i dlatego wyłączyli miotacz.
— A dlaczego nie korzystają z radia? To byłoby znacznie prostsze i rozsądniejsze — wtrącił Sokolski.
— Praktycznie więc pozostaje czekać na dalszy rozwój wydarzeń — odrzekł spokojnie astronom.
Читать дальше