Stanisław Lem - Eden
Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Eden» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Eden
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Eden: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Eden»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Eden — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Eden», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Po czterech godzinach nawigatornia była zasypana na wysokość kolan wynoszonym gruntem, a tunel osiągnął ledwo dwa metry długości. Margiel był zbity, nie to, że twardy, ale ostrza drągów i kopaczek więzły w nim, a żelazne trzony, zbyt gwałtownie naciskane przez pracujących zajadle ludzi, gięły się - najlepiej sprawowała się stalowa kopaczka w rękach Koordynatora.
Inżynier niepokoił się, czy ziemny strop nie zacznie osiadać, i dbał szczególnie o staranne stemplowanie. Pod wieczór, gdy umazani gliną zasiedli do posiłku, tunel wiodący od klapy stromo pod górę, niemal o siedemdziesięciu stopniach nachylenia, zagłębił się w grunt ledwo na pięć i pół metra.
Inżynier zajrzał raz jeszcze do studzienki, przez którą można się było dostać do niższej kondygnacji, gdzie trzydzieści metrów ku rufie od głównego włazu znajdowała się w pancerzu klapa ciężarowa, ale zobaczył tylko czarne lustro wody; stała wyżej niż poprzedniego dnia, widocznie jeszcze jakiś zbiornik miał przeciek i jego zawartość sączyła się tu powoli. Woda - wykrył to natychmiast małym geigerem - była radioaktywnie skażona, zamknął więc na głucho studzienkę i wrócił do towarzyszy, nic nie mówiąc o tym odkryciu.
– Jeżeli dobrze pójdzie, wydostaniemy się jutro, jeżeli gorzej - za dwa dni - oświadczył Cybernetyk, pijąc trzeci kubek kawy z termosu. Wszyscy bardzo dużo pili.
– Skąd wiesz? - zdziwił się Inżynier.
– Tak jakoś czuję.
– On ma intuicję, której pozbawione są jego automaty - zaśmiał się Doktor. W miarę jak upływał dzień, był w coraz lepszym humorze. Kiedy inni luzowali go w przodzie wykopu, wbiegał do pomieszczeń statku i w ten sposób wzbogacił załogę o dwie latarki magnetoelektryczne, maszynkę do strzyżenia włosów, witaminizowaną czekoladę i cały stos ręczników. Wszyscy byli umazani gliną, kombinezony mieli całe w plamach i zaciekach, oczywiście nie golili się też z braku elektryczności, a maszynką do strzyżenia, którą przyniósł Doktor, wzgardzili. On sam też jej zresztą nie używał.
Cały następny dzień upłynął na kopaniu tunelu, nawigatornia wypełniła się ziemią tak wysoko, że coraz trudniej było już wysypywać ją przez drzwi. Przyszła kolej na bibliotekę. Doktor miał w tym przedmiocie pewne wątpliwości, ale Chemik, z którym dźwigał sporządzone z płata blachy nosiłki, bez wahania wysypał zwał margla na książki.
Tunel otwarł się zupełnie niespodziewanie. Grunt stawał się wprawdzie od pewnego czasu suchszy i jak gdyby mniej zbity, ale tej obserwacji Fizyka nie potwierdzili inni. Wynoszony do wnętrza rakiety margiel wydawał im się wciąż taki sam. Zmiana w przodku, Inżynier i Koordynator, przejęła właśnie narzędzia, rozgrzane od uchwytu rąk, i zadała pierwsze ciosy bryłom wystającym z nieforemnej ściany, gdy jedna znikła nagle, a przez powstały otwór wpłynął lekki podmuch powietrza. Dał się odczuć jego łagodny ciąg - ciśnienie na zewnątrz było nieco wyższe niż w tunelu, a tym samym i w rakiecie. Kopaczka i stalowy drąg zaczęły pracować gorączkowo, ziemi nikt już nie wynosił, reszta załogi, nie mogąc pomagać tym w przodku, bo było na to zbyt mało miejsca, stała zbitą grupką z tyłu. Po kilku ostatnich ciosach Inżynier chciał wyleźć na zewnątrz, ale Koordynator zatrzymał go. Chciał pierwej poszerzyć wyjście. Zarządził też wyniesienie ostatniej porcji ziemi do rakiety, żeby nic nie stało na drodze w tunelu, upłynęło więc jeszcze kilkanaście minut, zanim sześciu ludzi wyczołgało się z nieregularnego otworu na powierzchnię planety.
II
Zapadał zmrok. Czarna dziura tunelu ziała w kilkunastometrowym, łagodnym zboczu niewielkiego pagórka. Tuż przed nimi stok kończył się. Dalej, aż po horyzont, nad którym błyskały pierwsze gwiazdy, rozpościerała się wielka równina. Gdzieniegdzie, w znacznym oddaleniu, wznosiły się jakieś niewyraźne, smukłe, podobne do drzew kształty. Światła, które dawała tylko niska smuga zachodu, było już tak mało, że barwy otoczenia zlewały się w jednolitą szarość. Po lewej ręce stojących bez ruchu wznosił się skosem w powietrze olbrzymi, wypukły kadłub rakiety. Inżynier ocenił jego długość na siedemdziesiąt metrów, ponad czterdzieści więc zaryło się przy upadku w głąb pagórka. W tej chwili jednak nikt nie zwracał uwagi na tę ogromną rurę, rysującą się czarno na niebie, zakończoną sterczącymi bezradnie tulejami dysz sterujących. Wciągali głęboko chłodne powietrze o ledwo uchwytnym, nieznanym, nie dającym się nazwać zapachu i patrzyli przed siebie w milczeniu. Teraz dopiero ogarnęło ich poczucie całkowitej bezsilności - żelazne drągi kopaczek jak gdyby same powypadały im z rąk. Stali, wodząc powoli oczami po niezmierzonej przestrzeni, pustej, o horyzontach zatopionych w ciemności, z drgającymi leniwie, miarowo gwiazdami w górze.
– Polarna? - spytał naraz Chemik ściszonym bezwiednie głosem i wskazał niską gwiazdę, mrugającą słabo w ciemnym niebie wschodu.
– Nie, stąd jej nie widać - jesteśmy teraz… tak, jesteśmy pod południowym biegunem Galaktyki. Zaraz… gdzieś powinien być Krzyż Południowy…
Z uniesionymi głowami wpatrywali się wszyscy w niemal zupełnie już czarne niebo, mocno rozjarzone konstelacjami gwiazd. Zaczęli wymieniać nazwy, wskazywać je sobie palcami, to ożywiło ich na chwilę. Gwiazdy były jedyną rzeczą niezupełnie obcą nad tą martwą, pustą równiną.
– Robi się coraz zimniej, jak na pustyni - powiedział Koordynator.
– Nie ma co, dzisiaj i tak nic nie zdziałamy. Trzeba wracać do środka.
– Co, do tego grobu?! - oburzył się Cybernetyk.
– Bez tego grobu zginęlibyśmy tu, w ciągu dwu dni - odparł chłodno Koordynator. - Nie zachowujcie się jak dzieci.
Nie mówiąc ani słowa więcej, zawrócił, podszedł odmierzonym, powolnym krokiem do otworu, którego czarna plama rysowała się ledwo widocznie kilka metrów wyżej na stoku pagórka, i spuściwszy do środka nogi, wciągnął się cały do wnętrza. Przez chwilę widać było jeszcze jego głowę, znikła.
Pozostali popatrzyli na siebie w milczeniu.
– Idziemy - mruknął na poły pytająco, na poły twierdząco Fizyk. Ruszyli za nim z ociąganiem. Gdy pierwsi wczołgiwali się do ciasnego otworu, Inżynier, stojący jako ostatni obok Cybernetyka, powiedział:
– Zauważyłeś, jaki dziwny zapach ma tu powietrze?
– Tak. Gorzki jakiś… Znasz skład?
– Podobny do ziemskiego, jest jeszcze jakaś domieszka, ale nieszkodliwa. Nie pamiętam, dane są w takim małym zielonym tomiku, na drugiej półce, w biblio…
Urwał, bo sobie przypomniał, że sam wypełnił bibliotekę zwałami margla.
– Niech to… - powiedział bez gniewu, z wielkim smutkiem i zaczął wciskać się do czarnego wnętrza. Cybernetyk, gdy został sam, poczuł się naraz nieswojo. Nie był to lęk, ale przytłaczające poczucie zagubienia, przeraźliwej obcości krajobrazu - a w dodatku ów powrót w głąb gliniastego wykopu miał w sobie coś upokarzającego - jak robaki - pomyślał, opuścił głowę i wczołgał się do tunelu w ślad za Inżynierem. Nie wytrzymał jednak, już zanurzony po barki podniósł głowę, spojrzał wzwyż i pożegnał spojrzeniem mrugające spokojnie gwiazdy.
Nazajutrz niektórzy chcieli wynieść zapasy na powierzchnię, aby tam zjeść śniadanie, ale Koordynator sprzeciwił się temu - sprawiłoby to, twierdził, niepotrzebny kłopot. Jedli więc w świetle dwu latarek, pod klapą włazu, popijając całkiem już wystygłą kawę. Naraz Cybernetyk odezwał się:
– Słuchajcie, jak to się właściwie stało, że przez cały czas mieliśmy dobre powietrze?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Eden»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Eden» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Eden» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.