Stanisław Lem - Eden

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Eden» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Eden: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Eden»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

W obliczeniach był błąd. Nie przeszli nad atmosferą ale zderzyli się z nią

Eden — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Eden», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Powietrze drgało od żaru. Czuł niemal fizyczny ucisk słońca na twarzy, kiedy patrzał tak na południe, bez większej nadziei, że coś dojrzy. Był rad, że Doktor chętnie przyjął plan Koordynatora, który wszyscy zaakceptowali. On sam mu go przedstawił. Doktor nie chciał nawet słyszeć o jakichś przeprosinach - obrócił wszystko w żart. Zdziwił go, a nawet zaskoczył jedynie koniec tej rozmowy. Byli z Doktorem we dwóch i wyglądało, że nie mają sobie już nic więcej do powiedzenia, kiedy tamten dotknął naraz jego piersi jakby w roztargnionym zamyśleniu.

– Chciałem cię o coś spytać… aha. Czy wiesz, jak ustawić rakietę pionowo - kiedy ją odremontujemy?

– Najpierw będziemy musieli uruchomić ciężarowe automaty i kopaczkę - zaczął…

– Nie - przerwał mu Doktor - nie znam się na szczegółach technicznych, przecież wiesz, powiedz mi tylko, czy ty - ty sam - wiesz, jak to zrobić?

– Przeraża cię cyfra szesnastu tysięcy ton, co? Archimedes gotów był poruszyć Ziemię, mając punkt oparcia. Podkopiemy ją i…

– Przepraszani - jeszcze nie tak. Więc, nie - czy ty wiesz teoretycznie, czy znasz podręcznikowe sposoby, ale - czy jesteś pewien, że będziesz to umiał zrobić - czekajże! - i czy możesz mi dać słowo, że mówiąc „tak”, mówisz to, co myślisz?

Inżynier zawahał się wtedy. Było tam kilka niejasnych punktów w owym, jeszcze dosyć mglistym, programie robót, ale powiadał sobie zawsze, że gdy nosem utknie właśnie w tej najtrudniejszej fazie, jakoś to będzie. Zanim się odezwał, Doktor powoli ujął jego rękę i uścisnął ją.

– Nie, już nic - powiedział - Henryku, czy wiesz, dlaczego krzyczałeś tak na mnie? Ależ nie, ja ci tego nie wypominam! Bo jesteś takim samym bałwanem jak ja i nie chesz się do tego przyznać.

I uśmiechając się tak, że stał się naraz podobny do swojej fotografii ze studiów, którą Inżynier widział u niego w szufladzie, dodał:

– Credo, quia absurdum - czy uczyli cię łaciny?

– Tak - powiedział Inżynier - ale już całą zapomniałem. Doktor zamrugał, puścił jego rękę i odszedł, a Inżynier został na miejscu, czując, jak w opuszczonej ręce niknie ślad jego palców, i pomyślał, że Doktor chciał właściwie powiedzieć coś całkiem innego, i jeśli się zastanowi, odgadnie, o co mu naprawdę szło… ale zamiast skupić się poczuł, nie wiadomo czemu, rozpacz i strach. Koordynator zawołał go do maszynowni, gdzie na szczęście było tyle roboty, że nie miał już ani sekundy czasu do rozmyślania.

Teraz rozpamiętywał tę scenę i to uczucie, ale tak, jakby mu to ktoś opowiadał. Nie posunął się ani o krok dalej. Lorneta ukazywała równinę, aż po niebieszczejący horyzont wydętą w łagodne garby, poprzedzielane smugami cienia. To, czego spodziewał się poprzedniego wieczoru i co zachował dla siebie - przeświadczenie, że odnajdą ich i rankiem przyjdzie do walki - nie sprawdziło się. Już tyle razy postanawiał sobie nie zważać na te przeczucia o mocy pewności, które go tak często nawiedzały! Zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć. W podwójnych szkłach rysowały się kępy smukłych, szarych kielichów, zasłaniane chwilami pyłem, podnoszonym przez wiatr, który musiał tam wiać, i to silnie, chociaż nie czuł go wcale na swym obserwacyjnym posterunku. Pod widnokręgiem teren stopniowo wznosił się w górę, a jeszcze dalej, ale nie wiadomo już było, czy nie ogląda po prostu chmur, przepływających nad krajobrazem w odległości dwunastu czy piętnastu kilometrów - majaczyły długie zagęszczenia ciemniejszej barwy, od czasu do czasu coś unosiło się tam i rozpływało czy zanikało, obraz był tak niewyraźny, że nic nie mówił - ale w owym zjawisku zaznaczała się jakaś niepojęta regularność; nie wiedział, na co patrzy, ale mógł zbadać częstość zachodzącej zmiany i uczynił to; rzucając okiem na wskazówkę sekundnika między jednym a drugim wypiętrzeniem czegoś ciemniejszego z czegoś mglistego, naliczył osiemdziesiąt sześć sekund.

Schował lornetę do futerału i ruszył w dół, stawiając mocno stopy całą powierzchnią na ceramitowych płytach, zrobił może dziesięć kroków, kiedy usłyszał, że ktoś za nim idzie. Odwrócił się gwałtownie, tak gwałtownie, że stracił równowagę. Wyciągnął ręce, zatrzepotał i upadł na pancerz. Zanim jeszcze podniósł głowę, usłyszał, wyraźnie powtórzony, odgłos własnego upadku.

Podniósł się na kolana, zgarbiony.

Jakieś dziewięć metrów dalej - na samym brzegu górnej sterującej tulei, ponad dwupiętrową pustką siedziało coś małego jak kot i śledziło go uważnie. Zwierzątko to - wrażenie, że ma przed sobą zwierzę, narzuciło mu się jako oczywistość - miało bladoszary, wydęty brzuszek, a że siedziało słupkiem jak wiewiórka, widział jego założone na brzuszku łapki, wszystkie cztery, ze schodzącymi się pociesznie w samym środku pazurkami. Obrzeże ceramitowej tulei obejmowało czymś lśniącym żółtawo, jak zastygła galareta, co wychodziło z końca jego tułowia. Szara, okrągła, kocia główka nie miała pyska ani oczu, ale cała była wysadzana czarnymi błyszczącymi paciorkami, jak poduszeczka z mnóstwem powbijanych jedna przy drugiej szpilek. Inżynier zerwał się, zrobił trzy kroki w stronę zwierzątka, tak osłupiały, że zapomniał prawie, gdzie stoi, i usłyszał potrójny odgłos, jak echo kroków. Zrozumiał, że stworzonko potrafi imitować dźwięki, postąpił wolno jeszcze bliżej i zastanawiał się właśnie, czy nie zerwać z siebie koszuli, aby posłużyć się nią, jak siatką, kiedy zwierzątko nagle się odmieniło.

Łapki na bębenkowatym brzuszku zadrgały, błyszczący odwłok rozsunął się, rozwinął, jak wielki wachlarz, kocia główka wyciągnęła się sztywno na długiej nagiej szyi i stworzenie uniosło się w powietrze, otoczone migocącą słabo aureolą, przez chwilę wisiało nieruchomo nad nim, a potem oddaliło się spiralą, nabierając wysokości, zakrążyło raz jeszcze i znikło.

Inżynier zszedł na dół i opowiedział najdokładniej, jak mógł, co mu się przydarzyło.

– To nawet dobrze - a już się dziwiłem, czemu nie ma tu żadnych latających zwierząt - powiedział Doktor. Chemik przypomniał mu „białe kwiaty” znad strumienia.

– Wyglądały raczej na owady - powiedział Doktor - na tutejsze… no… motyle. Ale powietrze jest tu w ogolę bardzo słabo „zaludnione” - jeżeli na planecie ewoluują żywe organizmy, powstaje „ciśnienie biologiczne”, dzięki któremu muszą zostać obsadzone wszystkie możliwe środowiska, „nisze ekologiczne” - brakowało mi tu bardzo ptaków.

– To było coś podobnego raczej do… nietoperza - powiedział Inżynier. - Miało sierść.

– Możliwe - powiedział Doktor, który nie bardzo usiłował wyzyskać monopol wiedzy biologicznej wśród załogi. I jak gdyby bardziej z uprzejmości aniżeli dlatego, że go to naprawdę interesowało, dodał:

– Powiadasz, że imitowało odgłos kroków? To ciekawe. No cóż, musi być w tym jakaś celowość przystosowawcza.

– Przydałaby się dłuższa próba terenowa, chyba nic nie nawali - powiedział Koordynator, wyczołgując się spod łazika, gotowego już do drogi. Inżynier był rozczarowany obojętnością, z jaką przyjęto jego odkrycie, ale powiedział sobie, że bardziej zaskoczyły go niezwykłe okoliczności spotkania aniżeli samo latające stworzonko.

Wszyscy obawiali się trochę chwili rozstania. Pozostający stali pod rakietą i patrzeli, jak śmieszny pojazd zatacza wokół niej coraz większe koła, prowadzony pewnie przez Koordynatora, który siedział okrakiem na przednim siodełku, osłonięty szybą. Doktor i Chemik umieścili się za nim i jako towarzysza miał obok siebie tylko miotacz o cienkiej lufie. Naraz, podjeżdżając całkiem blisko do rakiety, Koordynator zawołał:

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Eden»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Eden» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stanisław Lem - Podróż jedenasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż ósma
Stanisław Lem
Stanislaw Lem - Eden
Stanislaw Lem
Stanisław Lem - Ananke
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Patrol
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Fiasko
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Planeta Eden
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Příběhy pilota Pirxe
Stanisław Lem
Отзывы о книге «Eden»

Обсуждение, отзывы о книге «Eden» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x