Stanisław Lem - Eden

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Eden» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Eden: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Eden»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

W obliczeniach był błąd. Nie przeszli nad atmosferą ale zderzyli się z nią

Eden — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Eden», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Zapominasz o naszej sytuacji - odparował Koordynator. - Jeżeli zajdzie konieczność, jeden człowiek z miotaczem osłoni reszcie odwrót.

– A! Bez kopania metrowych nasypów?

– Jeżeli nie będzie na to czasu - bez.

Milczeli przez chwilę.

– Ile mamy jeszcze zdatnej do użycia wody? - spytał Cybernetyk.

– Niespełna tysiąc dwieście litrów.

– To bardzo mało.

– Bardzo mało.

– Proszę teraz o konkretne propozycje - odezwał się Koordynator. Na białym czepcu jego bandaża ukazała się czerwona plamka. - Celem naszym jest uratować siebie i… mieszkańców planety.

Zapadła cisza. Naraz wszystkie głowy zwróciły się w jedną stronę. Zza ściany dochodziła stłumiona muzyka. Powolne takty melodii, którą wszyscy znali.

– Aparat ocalał?… - szepnął ze zdziwieniem Cybernetyk. Nikt mu nie odpowiedział.

– Czekam - powtórzył Koordynator. - Nikt? - Wobec tego postanawiam: wyprawy będą kontynuowane. Jeżeli uda się doprowadzić do kontaktu w sprzyjających warunkach - zrobimy wszystko, co będzie możliwe, aby urzeczywistnić porozumienie. Nasz zapas wody jest niezwykle mały. Dla braku środków transportowych nie możemy go powiększyć natychmiast. Musimy się zatem rozdzielić. Połowa załogi będzie stale pracować w rakiecie, druga połowa - badać teren. Jutro przystąpimy do naprawy łazika i zmontowania miotaczy. Jeżeli zdążymy - już wieczorem podejmiemy wypad na kołach. Kto chce coś powiedzieć?

– Ja - powiedział Inżynier. Skulony, z twarzą w dłoniach, zdawał się patrzeć przez szpary między palcami w podłogę.

– Niech Doktor zostanie przy rakiecie…

– Dlaczego? - zdziwił się Cybernetyk. Wszyscy inni zrozumieli.

– On… nie podejmie nic przeciw nam… jeżeli to masz na myśli - powoli, ostrożnie dobierając słowa, powiedział Koordynator. Czerwona plama na bandażu nieco urosła. - Mylisz się, sądząc…

– On - czy nie można by go zawołać? Nie chcę tak.

– Mów - powiedział Cybernetyk.

– Wiecie, co zrobił pod tą - fabryką. Mógł zginąć.

– Tak. Ale - on jeden pomógł mi… rozdeptać… - Koordynator nie dokończył.

– To prawda - zgodził się Inżynier. Nie odrywał rąk od twarzy. - Wobec tego nic nie powiedziałem.

– Kto chce zabrać głos? - Koordynator wyprostował się lekko, podniósł rękę do głowy, dotknął bandaża i popatrzał na palce. Muzyka za ścianą wciąż grała.

– Tu czy tam, w terenie - nie wiadomo, gdzie pierwej ich się spotka - przyciszonym głosem rzucił Fizyk do Inżyniera.

– Czy będziemy losować? - spytał Chemik.

– To niemożliwe - zostać będą musieli zawsze ci, którzy mają na statku robotę, to znaczy - specjaliści - powiedział Koordynator. Wstawał powoli, dziwnie jakoś niepewnie. Naraz zachwiał się, Inżynier przyskoczył i podparł go. Zajrzał mu w twarz.

– Chłopcy - powiedział unosząc brwi. Fizyk objął Koordynatora z drugiej strony. Pozwolił im się unieść, inni rozścielali na podłodze poduszki.

– Nie chcę leżeć - powiedział. Miał zamknięte oczy. - Pomóżcie mi - dziękuję. To nic, zdaje się, że szew puścił.

– Zaraz będzie cicho - powiedział Chemik i skierował się do drzwi. Koordynator otworzył szeroko oczy.

– Nie, ależ nie, niech gra…

Zawołali Doktora. Zmienił opatrunek, założył dodatkowe klamry i dał Koordynatorowi jakieś proszki wzmacniające. Potem wszyscy ułożyli się w bibliotece. Dochodziła druga w nocy, kiedy zgasili wreszcie światła i statek objęła cisza.

VI

Rankiem następnego dnia Fizyk z Inżynierem spuścili cztery litry wzbogaconego roztworu soli uranowych z rezerwy stosu. Ciężki płyn znajdował się pośrodku oczyszczonego już laboratorium w ołowianym zbiorniku z przykrywą, podnoszoną cęgami o długich rękojeściach. Obaj mieli na sobie, wydęte baniasto, plastykowe ubrania ochronne i tlenowe maski pod kapturami. Z wielką uwagą odmierzali menzurką porcję cennej cieczy, dbając pilnie, aby nie przelać ani kropli. Już przy czterech kubikach ^pojemności mogła się rozpocząć reakcja łańcuchowa. Wydmuchane specjalnie rurki kapilarne z ołowianego szkła służyły za ładownice miotaczy, które zamocowano w statywach na stole. Kiedy skończyli pracę, licznikiem Geigera zbadali szczelność zaworów zbiornika, obracając każdy miotacz na wszystkie strony i potrząsając nim; przecieku nie było.

– Nie przyspiesza, w normie - powiedział z satysfakcją Fizyk głosem zniekształconym przez maskę.

Pancerne drzwi radioaktywnego skarbca, ołowiany kloc na osi, obracały się wolno za obrotami korby. Wstawili do środka naczynie z uranem, a kiedy rygle zatrzasnęły się, z ulgą zerwali ze spoconych twarzy kaptury razem z maskami.

Przez resztę dnia mozolili się nad łazikiem. Ponieważ ciężarowa klapa była zablokowana skażoną wodą, musieli pierwej rozebrać go na części dające się wynieść na powierzchnię tunelem. Nie obeszło się bez przekopania dwu najwęższych miejsc. Łazik nie wymagał niemal naprawy, a był przedtem nieużyteczny, bo przy unieruchomionym reaktorze atomowym nie mieli radioizotopowej mieszanki, która, wytwarzając bezpośrednio prąd, napędzała jego elektryczne silniczki. Był to pojazd nie większy od polowego łóżka. Mieściło się na nim czterech ludzi wliczając kierowcę, z tyłu miał nie osłonięty kratowy bagażnik o dwustukilogramowym udźwigu. Najdowcipniejsze były w nim koła, których średnica dawała się regulować podczas jazdy dzięki wtłaczaniu powietrza w specjalne opony, tak że osiągały nawet półtorametrową wysokość.

Przygotowanie pędnej mieszanki trwało sześć godzin, ale wystarczył do tego jeden człowiek, który czuwał nad działaniem stosu. Inżynier i Koordynator łazili tymczasem na czworakach podpokładowymi tunelami, przeciągając i kontrolując przewody na przestrzeni osiemdziesięciu metrów między dziobową sterownią a zespołami rozrządczymi maszynowni. Chemik zbudował sobie coś w rodzaju piekielnej kuchni na powierzchni, pod osłoną rakiety, i warzył w żaroodpornych naczyniach maź, bulgocącą na wolnym ogniu niczym błotny wulkan. Rozpuszczał, topił i mieszał przesiane okruchy plastyków, wyniesione kubłami ze statku, opodal czekały już matryce - zamierzał odlać na nowo strzaskane płyty rozdzielcze sterowni. Był wściekły i nie dawał do siebie mówić, bo pierwsze odlewy okazały się kruche.

Koordynator, Chemik i Doktor mieli wyruszyć na południe o piątej, trzy godziny przed zapadnięciem zmroku. Jak zwykle, terminu nie udało się dotrzymać i dopiero przed szóstą wszystko było gotowe i spakowane. Na czwartym siedzeniu znalazł miejsce miotacz. Bagażu wzięli bardzo niewiele, za to przytroczyli z tyłu do bagażnika stulitrowy kanister na wodę - większego nie dało się przeciągnąć przez tunel.

Inżynier, uzbroiwszy się w dużą lornetę, wlazł po obiedzie na wystający z ziemi kadłub i poszedł po nim, stąpając ostrożnie, w górę. Rakieta wbiła się wprawdzie w grunt pod bardzo małym kątem, ale dzięki jej długości koniec kadłuba z wylotowymi tulejami wznosił się dobre dwa piętra nad równiną. Znalazłszy niezłe miejsce do siedzenia między stożkowato rozszerzoną obsadą górnej tulei a zaklęśnięciem głównego korpusu, Inżynier spojrzał najpierw za siebie, w dół, wzdłuż oświetlonej słońcem, olbrzymiej rury, gdzie u czarnej plamki tunelowego wylotu stali ludzie, nie więksi od chrząszczy, potem przyłożył oburącz lornetę do twarzy i wcisnął starannie obie muszle w oczodoły. Powiększenie było znaczne i obraz drgał od wysiłku rąk, musiał oprzeć łokcie na kolanach, a to nie było łatwe. Nic prostszego, pomyślał, niż zlecieć stąd. Ceramitowa powierzchnia, twarda, nie do zarysowania, była tak gładka, że wydawała się palcom śliska, jak gdyby natarta cieniutką warstewką tłuszczu. Zaparł się gumową, profilowaną podeszwą buta o wypukłość tulei i systematycznie jął wodzić lornetą wzdłuż linii horyzontu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Eden»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Eden» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stanisław Lem - Podróż jedenasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż ósma
Stanisław Lem
Stanislaw Lem - Eden
Stanislaw Lem
Stanisław Lem - Ananke
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Patrol
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Fiasko
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Planeta Eden
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Příběhy pilota Pirxe
Stanisław Lem
Отзывы о книге «Eden»

Обсуждение, отзывы о книге «Eden» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x