Stanisław Lem - Eden

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Eden» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Eden: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Eden»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

W obliczeniach był błąd. Nie przeszli nad atmosferą ale zderzyli się z nią

Eden — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Eden», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Stał znowu w pustym miejscu, przed nim olbrzymiał kopulasty zwał ślimacznicy, grad ostygłych już całkiem w czasie długiej wędrówki czarnych przedmiotów runął z góry w jej objęcia. Doktor obszedł pobocze ślimacznicy, bo już wiedział, z której strony należy oczekiwać porodu - i oto znalazł się obok ludzi otaczających Inżyniera, który wciąż jeszcze badał czarny przedmiot, podczas kiedy pękający, wielki bąbel bluzgał właśnie „gotową produkcją” do sformowanej na nowo w zagłębieniu niecki.

– Halo! Możecie się nie fatygować! Już wszystko wiem! I zaraz wam powiem! - krzyknął Doktor.

– Gdzie byłeś? Zaczynałem się już niepokoić - odezwał się Koordynator. - Naprawdę coś odkryłeś? Bo Inżynier nic nie wie.

– Żeby to nic! Nie byłoby tak źle! - warknął Inżynier. Stanął na równe nogi, trącił wściekle czarny przedmiot i zmierzył Doktora gniewnym spojrzeniem.

– No i co takiego odkryłeś?

– Więc to jest tak - powiedział z dziwnym uśmiechem Doktor - te rzeczy wciągane są tam - pokazał rozwierającą się właśnie paszczę ryja - o, teraz ona rozgrzeje się w środku, widzicie? - teraz wszystkie się stopią - wymieszają - pojadą na górę porcjami, tam się zaczyna ich obróbka, kiedy są jeszcze trochę wiśniowe od gorąca, lecą na dół, pod ziemię, tam musi być jeszcze jedna kondygnacja, i znów coś im się tam robi, wracają taką studnią tutaj całkiem blade, ale jeszcze świecące, robią wycieczkę pod sam dach, wpadają do tego bochna - wskazał ślimacznicę - potem do „składu gotowej produkcji”, z niego jadą na powrót do ryja, roztapiają się w nim, i tak w kółko - bez końca - formują się, kształtują, roztapiają, formują się.

– Zwariowałeś? - szeptem powiedział Inżynier. Na czoło wystąpiły mu grube krople potu.

– Nie wierzysz? Możesz sprawdzić sam.

Inżynier sprawdził - dwa razy. Trwało to dobrą godzinę. Kiedy znaleźli się na powrót przy niecce, którą wypełniała właśnie nowa, porządkująca się w czworobok porcja „końcowego produktu”, zaczął zapadać zmierzch i w hali zrobiło się szaro.

Inżynier wyglądał jak obłąkany - trząsł się od złości, przez jego twarz przelatywały skurcze, inni, nie mniej zdumieni, nie przeżywali jednak całego odkrycia tak gwałtownie.

– Musimy wyjść stąd zaraz - powiedział Koordynator - po ciemku może być ciężko. Wziął Inżyniera za ramię. Ten dał się pociągnąć, bezwolny, naraz wyrwał mu się, podskoczył do czarnego przedmiotu, który zostawili, i podźwignął go z trudem.

– Chcesz to zabrać? - powiedział Koordynator. - Dobrze. Chłopcy, pomóżcie mu.

Fizyk chwycił uszate występy, we dwóch nieśli z Inżynierem niekształtny czarny przedmiot. Tak dotarli do zaklęsłej granicy pomieszczenia. Doktor spokojnie ruszył na lśniącą syropowato ścianę „wodospadu” - i znalazł się na równinie, w chłodnym powietrzu wieczoru. Z rozkoszą wciągał głęboko w płuca podmuchy wiatru. Inni wynurzyli się za nim, Inżynier i Fizyk z wysiłkiem donieśli swoje brzemię do miejsca, w którym pozostawili plecaki, i cisnęli je na ziemię.

Rozpalili kocher, zagrzali trochę wody, rozpuścili w niej mięsny koncentrat i zabrali się do jedzenia, bardzo zgłodniali. Jedli w milczeniu. Tymczasem zrobiło się zupełnie ciemno, wystąpiły gwiazdy, ich blask potężniał nieomal z każdą chwilą, niewyraźne chaszcze dalekiego zagajnika roztopiły się w mroku, już tylko błękitnawy płomień kuchenki, poruszany łagodnymi powiewami, dawał nieco światła. Wysoka ściana hali za ich plecami, pogrążona w nocy, nie wydawała najlżejszego odgłosu, nie było nawet widać, czy dalej płyną po niej poziome fale.

– Ciemno robi się tu jak u nas w tropikach - powiedział Chemik - spadliśmy w strefie równikowej, co?

– Zdaje się, że tak - odparł Koordynator - chociaż nie znam nawet nachylenia planety do ekliptyki.

– Jak to? Ależ musi być znane?

– Oczywiście. Dane są na statku.

Zamilkli. Chwytał nocny ziąb, okryli się więc kocami, a Fizyk wziął się do stawiania namiotu. Napompował płachtę, aż stanęła sztywna, podobna do spłaszczonej półkuli z niewielkim włazem nad samą ziemią, szukał w pobliżu jakichś kamieni, którymi dałoby się przycisnąć brzegi namiotu, aby go nie porwał wiatr - mieli kołki, ale nie było ich czym wbijać - natykał się jednak tylko na drobne okruchy i wrócił do siedzących wokół błękitnawego ogienka z pustymi rękami.

Naraz wzrok jego padł na ciężki obiekt, przyniesiony z hali, dźwignął go i przytłoczył brzeg namiotu.

– Przynajmniej przydało się do czegoś - powiedział obserwujący go Doktor.

Inżynier siedział skulony, głowę oparł na rękach, obraz ostatecznego zgnębienia. Nie odzywał się, nawet o podanie talerza prosił nieartykułowanym pomrukiem.

– I co teraz, kochani? - spytał nagle, prostując się.

– Spać, rzecz jasna - odparł spokojnie Doktor. Z namaszczeniem wyjął z pudełka papierosa, zapalił go i zaciągnął się z lubością.

– A jutro co? - pytał Inżynier i widać było, że jego spokój jest cienką, napiętą do ostateczności błoną.

– Henryku, zachowujesz się dziecinnie - powiedział Koordynator. Czyścił rondel rozkruszoną na miał ziemią. - Jutro zbadamy następną sekcję hali - obejrzeliśmy dziś, jak szacuję, koło czterystu metrów.

– I myślisz, że znajdziemy coś innego?

– Nie wiem. Mamy przed sobą jeszcze jeden dzień. Po południu będziemy musieli wrócić do rakiety.

– Szalenie się cieszę - mruknął Inżynier. Wstał, przeciągnął się, stęknął. - Wszystkie kości mam jak połamane - wyznał.

– My też - zapewnił go dobrodusznie Doktor. - Słuchaj, czy naprawdę nic nie możesz powiedzieć o tym? - wskazał żarzącym się końcem papierosa na ledwo widoczny kształt, który przyciskał brzegi namiotowej płachty.

– Mogę. Dlaczego nie? Pewno, że mogę. Jest to urządzenie, które służy do tego, żeby je najpierw…

– Nie, serio. Przecież to ma jakieś części. Ja się na tym nie znam.

– A ja się znam, myślisz?! - wybuchnął Inżynier. - Jest to płód wariata - wskazał ręką w stronę niewidzialnej hali. - A raczej wariatów. Cywilizacja obłąkańców, oto, czym jest ten przeklęty Eden! To, cośmy przywlekli, jest wytworzone w całym szeregu procesów - dodał spokojniej. - Prasowanie, wgniatanie przezroczystych segmentów, obróbka termiczna, polerowanie. To są jakieś wysokomolekularne polimery - i jakieś kryształy nieorganiczne. Do czego to może służyć - nie wiem. To jest część, nie całość. Ale nawet wyjęta z tego zwariowanego młyna - ta część, sarna w sobie, wygląda mi na pomyloną.

– Co przez to rozumiesz? - spytał Koordynator. Chemik składał talerze i zapasy, rozwijał koc. Doktor zdusił papierosa i pieczołowicie schował połówkę do pudełka.

– Nie mam na to dowodów. Tam są w środku jakieś ogniwka - nie łączą się z niczym. Jakby zamknięty w sobie obwód - elektryczny - ale poprzecinany wstawkami izolatora. To - to nie mogłoby działać. Tak mi się wydaje. Ostatecznie, po tylu latach, w człowieku wyrabia się jakaś - zawodowa intuicja. Mogę się naturalnie mylić, ale - nie, wolę o tym w ogóle nie mówić.

Koordynator wstał. Inni poszli za jego przykładem. Gdy zgasili palnik, nakryła ich gwałtowna czerń - wysokie gwiazdy nie dawały światła, lśniły tylko mocno w dziwnie jak gdyby niskim niebie.

– Deneb - odezwał się cicho Fizyk. Patrzeli w niebo.

– Gdzie? Tam? - spytał Doktor. Mówili przyciszonymi nieświadomie głosami.

– Tak. A ta mniejsza obok to gamma Cygni. Cholernie jasna!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Eden»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Eden» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stanisław Lem - Podróż jedenasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż ósma
Stanisław Lem
Stanislaw Lem - Eden
Stanislaw Lem
Stanisław Lem - Ananke
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Patrol
Stanisław Lem
libcat.ru: книга без обложки
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Fiasko
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Planeta Eden
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Příběhy pilota Pirxe
Stanisław Lem
Отзывы о книге «Eden»

Обсуждение, отзывы о книге «Eden» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x