Światło i ciemność, światło i ciemność – tylko takie zmiany były dostrzegalne. Najwyraźniej przebiegł przez holo tej reklamy. Następnie zbiegł po jakichś schodach; zbiegał długo. Skądś zeskoczył. Podmuch obrócił go i Nicholas zahaczył barkiem o coś miękkiego. W załzawionym świecie jeden diabeł posiadał kontury ostre i wyraźne Machał na Hunta ponaglająco, jakby w istocie w Nicholasa mocy było jeszcze bardziej przyspieszyć pracę nóg.
Serce rozpędzało krew do prędkości ponaddźwiękowych, płuca rozrywały się na strzępy, pluł śliną z każdym oddechem. Biegł teraz po płaskiej powierzchni, w plecy dął mu wiatr. Widział wielki ruch za plamami wodnistych kolorów, coraz ciemniejszych. Znowu w dół. Schody. I sprint po płaskim. Strzelają? Boże, powtarza się cały ten koszmar z kliniki! Prawa ręka wciąż płonęła. Diabeł/Baryshnikov zmuszał go do utrzymywania tego morderczego tempa. Gorąca krew pulsowała pod czaszką. Zaraz stracę przytomność.
Zgiął szósty palec. Potknął się i przewrócił. Lucyfer załamywał ręce. – Sir! Musi pan uciekać! Sir…!
Hunt dźwignął się na czworaki, otarł twarz. Spojrzał: dłoń w czerwieni. Ale to jego krew, teraz widział, skąd ten ogień: brakowało trzech palców. Odstrzelili. Chryste Panie. Widać kości. Te małe kikuty… Mogę nimi poruszać. Ale krew – ona nadal płynie. Zatamować!
Wstał, zatoczył się do ściany. Diabeł wskazywał energicznie drogę ucieczki. Nicholas rozglądnął się. Jakiś ciemny zaułek pod bulwarem powietrznym. Hałdy śmieci.
Powlókł się z powrotem, do skrzyżowania, i wyjrzał na ulicę. Za plecami diabeł wywrzaskiwał prośby i zaklęcia-Rozproszona ariergarda Tłumu omijała płonący wrak. wielkiego helikoptera. Na wysokości trzeciego piętra wisiała druga, podobna maszyna: wojskowy desantowiec. Jeszcze wyżej krążyło kilkanaście mniejszych śrnigłowców, pozostałość roju śledzącego przejście Tłumu. Więc tym razem przysłali załogowe. No tak – po tym, co Cień zrobił z policyjnymi UCAV-ami, postawili na ludzi. Ale nie przewidzieli Grudnia. Pechowi piloci musieli się dostać w konwekcyjny prąd psychomemiczny. Zapewne to ten roztrzaskany do mnie strzelał, spadając już wtedy – inaczej zdążyłby mnie przecież zdjąć, nie pudłowałby tak potwornie: dłoń, Colleen, beton. (Zaskakujący analityczny spokój zimnych myśli). Ciekawym, co się dzieje w środku tego ocalałego CAV-a. Czemu tak wiszą nieruchomo. Czekają?
– Wyczyść mi skan z ostatnich minut – rzekł w OVR. – I zablokuj tę rękę, do kurwy nędzy!
Ból zmniejszył się, potem zniknął. Lucyfer pokazał, jak założyć opaskę uciskową z paska płaszcza. Hunt zawiązał ją, pomagając sobie zębami.
Ze sztucznie wyostrzonego zapisu AV dokonanego podczas szaleńczego sprintu Nicholasa niewiele dało się wywnioskować o przebiegu całej akcji. Tylko ostatnie kadry, rwane ujęcia z szalonego POV, gdy przebiegał na drugą stronę ulicy (teraz widział, że znajdował się po jej drugiej stronie: reklama narkokompanii płonęła wysoko na ścianie przeciwległego budynku) – tylko z nich się czegoś dowiedział.
W zwolnionym tempie: ostrzeliwany ciężko w plecy i nogi Vittorio wraz ze zmasakrowanymi zwłokami Mariny Vassone znika za kioskiem z gazetami.
To deptak na drugiej kondygnacji, ocenił Hunt. Musieli zbiec z tej nadwieszki, gdy nadciągnęły wojskowe helikoptery. To dlatego ten drugi nie odleciał: czeka, aż Tłum zniknie i będzie mógł bezpiecznie wysadzić żołnierzy. Vittorio nie może wychylić głowy zza tego kiosku, działka maszyny go szachują. Niewątpliwie wezwali też posiłki.
Dobra wiadomość – rzekł diabeł. – Pan nie znajduje się na szczycie listy ich priorytetów, inaczej zostawiliby doktor Vassone i polecieli za panem. Ona jest wyżej, Hunt obejrzał się na diabła w milczeniu. Lewą ręką bezwiednie sięgnął ku okaleczonej dłoni. Dreszcz przeszedł mu po ciele. Oblizał wargi. Gdzie moja laska. – Otwórz Rangera – warknął na diabła, momentalnie furiacko wściekły. – Cofanj prawo kontroli. Baryshnikov tylko na wspomaganiu fizjologicznym i motoryce. I żadnych samowolek. Widzisz tę armatę? Obok trupa ze spalona nogą?
– Widzę.
– Po nią.
– Sir…
Ale Hunt już biegł. Do płonącego śmigłowca miał ponad trzydzieści metrów. Żołnierz, któremu spopieliło nogę (lecz nie dlatego nie żył: dotykał podbródkiem lewej łopatki), wypadł dziesięć stóp dalej. Wciąż ściskał swój karabin.
W momencie, gdy Nicholas położył na nim dłonie – poprawka: lewą dłoń – wszedł w jego ciało Noblisowy Ranger. Zjedna ręką służącą jedynie do niezgrabnego podpierania broni było to znacznie bardziej skomplikowane, ale i tak Hunt sprawił się w dwie sekundy, jakby miesiącami ćwiczył każdy najdrobniejszy ruch. Podnieść, aktywować, odbezpieczyć, złożyć się, wycelować. Całe szczęście, że karabin nie był sprzężony ze wszczepką zmarłego użytkownika i nie miał blokady.
Cała inicjatywa Nicholasa ograniczyła się do wyboru celu oraz momentu oddania strzału. A Hunt zaczął strzelać, ledwo przyjął pozycję. Jeszcze nie uspokoił oddechu: zadaniem edytora było między innymi niwelować efekty podobnych niedogodności.
Ranger podmalował na cielsku helikoptera najwrażliwsze strefy. Szwokk! szwokk! szwokkkk! – szczekał przy policzku Nicholasa karabin. Ostrzeliwana maszyna drgnęła, wahnęła się w bok, opuściła nos i zaczęła się obracać ku Nicholasowi, jeszcze szybciej obracały się jej działka. Karabin trząsł się i dygotał niczym żywe zwierzę, usiłujące wyrwać się z uścisku dręczyciela.
Szwokkkkkkkkkk!
– Sir! Musi pan uciekać! Natychmiast!
Walił dalej. Ranger kierował bronią, sam Hunt patrzył, zaś zupełnie gdzie indziej: w górę, na kiosk na deptaku po lewej. Nareszcie (po bardzo długiej sekundzie, dwóch) wyłoniła się zza niego ciemna sylwetka Vittoria, z bezwładnym ciałem kobiety w czarnym płaszczu, o twarzy zamienionej w brudną miazgę, białej piszczeli wyzierającej z nogawki spodni. Cień tylko mignął Huntowi – gdyby specjalnie nie wypatrywał, w ogóle by go nie spostrzegł. Mimo że z obciążeniem, biegł Vittorio jeszcze szybciej niż jurdy A amp;S w korytarzu Watergate. Kiosk – deptak – szyb windy – schody estakady – i nie było go, rozpłynął się w kolorowej nocy. Szwokkkpch! Pusty magazynek. Odrzucił ciężki karabin.
– Tędy!
Lecz śmigłowiec jakby stracił zainteresowanie Huntem: skoczył nagle w górę, przewalił się przez burtę i spadł między nitki estakad, w ślad za Vittoriem.
W percepcji Hunta tak właśnie to wyglądało: strzelanina i obrót helikoptera trwające dziesięciokroć dłużej aniżeli potem jego odlot.
– Tutaj!
Nicholas posłuchał diabła i uskoczył za wrak, bo jedno z działek wznoszącej się i oddalającej maszyny złapało go ostatecznie w celownik i zaraz wypruło serię, od której zatrząsł się płonący śmigłowiec i rozdzieliła na dwoje jezdnia. Może nie znajdował się na czele ich listy, ale to nie znaczy, że zmarnują nadarzającą się okazję.
– Przecież ona nie żyje! – przekonywał Hunta spowity w ogień Lucyfer. – Musi pan uciekać! Oni zaraz…
– Akurat – mruknął Nicholas, ostrożnie wyglądając zza wraku. – Gdyby byli pewni, że nie żyje, zajęliby się mną, a nie polowali na Bogu ducha winnego Cienia. Coś ci logika szwankuje, mój diable.
– Ależ widział pan na własne oczy!
– I co z tego?
CAV zniknął za zakrętem i Hunt wybiegł zza płomieni.
Po kilkunastu krokach opadł na kolana, polizał brudny beton, oddał mocz. Wspomaganie Baryshnikova wystarczyło, by go podnieść i wyciągnąć spod monady (czy cokolwiek to było), jednak Lucyfer wpadł w prawdziwą histerię.
Читать дальше