– Nie masz nikogo lepszego, więc to chyba ja powinienem stać ci za plecami i powtarzać: nie jesteś bogiem, nie jesteś bogiem, nie jesteś bogiem.
– Jeszcze nie wzniesiono łuku triumfalnego i jeszcze nawet nie było zwycięstwa, jeszcze nie przeżyliśmy.
– A co na ten temat stoi w Ewangelii według świętego Jewrieja?
– Moc jego przepowiedni zasadza się na milczeniu, niewierny Tomaszu.
– Zobaczę, uwierzę.
– Zobaczysz, zobaczysz.
Lało bez przerwy. Na zachmurzonym sinoczarnym niebie – pękate sylwety rosyjskich śmigłowców. Ich buczenie towarzyszyło wyżrynowcom w nocy i w dzień, kładli się spać i wstawali w takt tej muzyki, szli i ginęli zanurzeni w jej tonach.
Pewnego poranka nie zgłosiła się grupa Jebaki i w ten sposób dowiedzieli się o śmierci jego i jego ludzi: ciszą. Ponieważ żyli prawem wilka, historia o nich głucho zmilczy. Jak brzmiało imię, jak nazwisko Jebaki, polskie i rosyjskie? Nie wiedział o nim Smith nic, zupełnie nic – tylko ta niecenzuralna ksywa i czerń okularów, za którymi kryła się nieodgadniona tajemnica oczu buntownika. Jaki był ich kolor? Teraz zmywa ciemne szkła brudny deszcz targany wichurą wzbudzoną przez rozpędzone płaty śmigłowe padlinożernych much z metalu i szkła. Krążą, krążą, krążą. Czasami zagłusza je jednostajny grzmot odrzutowców; gdy wzniesiesz twarz pod strugi ciepłej wody, dojrzysz ich szare igły, tam na wysokościach, sferę ponad. Przyciskane do uszu aparaty szwargoczą o obrotach ciał niebieskich.
Tak mało lasów. Odsłonięci, odsłonięci, nadzy. W wieczornej mżawce samoloty zbombardowały zagajnik obok; przesycone wilgocią powietrze przyniosło zapach gorączki chemicznego zniszczenia, pot wystąpił im na twarze. Moskwa jest pyzatym księżycem, wiszącym w duszną noc nad horyzontem. Wyciągnąwszy rękę, przesłonisz go przed własnym spojrzeniem, ale dosięgnąć, dotknąć, pochwycić – nie zdołasz.
Biegnąc, odsłaniają wilkołacze zęby. Broń klekocze, mlaska błoto pod stopami, huczy oddech w płucach. Naprzód, naprzód, naprzód – a wciąż do tyłu. Bezustannie spychani. Nie można podejść do stolicy imperium cienistą dziczą, trzeba wyjść z ukrycia, wtopić się w tłum, schronić w anonimowości. A nie mieli na to żadnej szansy. Od tygodnia trwała ta nieprzerwana ucieczka. Milczenie spadło na ludzi Wyżryna jak sekretny urok. Z dnia na dzień – coraz mniej słów, coraz cichszych. Tylko Xavras się nie zmienił. Lecz kiedy Smith chciał przeprowadzić z nim kolejny wywiad, odmówił. Zabronił Ianowi przesyłania sieci jakichkolwiek nagrań, w obawie przed dostarczeniem rosyjskiemu wywiadowi wojskowemu informacji mogących zdradzić położenie oddziału zawartych w wizualnym i dźwiękowym tle nagrań. Zresztą nie bardzo było kiedy kręcić tych wywiadów. Nieregularne postoje kończyły się zazwyczaj nagłym alarmem i poderwaniem do ucieczki, czasami ostrą strzelaniną; opanowali w tym czasie do perfekcji sztukę odrywania się od przeciwnika. Odrywali się i odrywali.
Lecz kiedy Smith miał okazję zastanowić się nad tym na zimno, szybko doszedł do wniosku, że i tak dostatecznie długo wymykali się Armii Czerwonej, by zakrawało to na cud. Weszli wszak w kraj bez przygotowania, bez zaplecza, jakby nadal znajdowali się w ESW. A to przecież była Rosja i obszar bardzo gęsto zabudowany. Szli ku stolicy; szli i szli, a wciąż nie udało im się zbliżyć do jej przedmieść bardziej niż na sto kilometrów. To nie rolnicza Ukraina o stepach jak morze. To okręg stołeczny. Tu lasów praktycznie nie ma. To w żadnym razie nie powinna być operacja partyzancka; jeśli już, należało się z tą bombą przemknąć w kilka – pięć-sześć – osób, w cywilnym przebraniu, nie wzbudzając niczyich podejrzeń, od samego początku wtapiając się w tłum moskwiczan. I z całą pewnością nie zapowiadać światu swego nadejścia, nie odkrywać swych zamiarów, tak jak to uczynił Xavras. Po prawdzie, on robił wszystko, by utrudnić i uniemożliwić sobie dotarcie do miasta. Pomiędzy nim a stolicą znajdowała się w tej chwili zapewne połowa sił Armii Czerwonej, reszta zaś z pewnością patrolowała ulice Moskwy.
Ponieważ Smith od razu odrzucił wyjaśnienia najprostsze (że Xavras nagle zgłupiał lub zwariował), pozostało mu usiłować doszukać się w tych jego samobójczych dziaałaniach jakiegoś ukrytego sensu. Nie w każdym szaleństwie jest metoda; jedynie w tych największych. Wyżryn najwyraźniej wiedział coś, czego nie wiedział nikt inny. Duch beztwarzowego Jewrieja unosił się w przesiąkniętym zapachem zgnilizny powietrzu nad nimi wszystkimi.
Smith wsunął sobie do ucha skrzata. Urządzenie, jak gdyby nigdy nic, podjęło recytację, Ian przestawił go z powierzchownego szybkiego serwisu na najświeższe dane szczegółowe, związane – pośrednio bądź bezpośrednio -z osobą Xavrasa Wyżryna. I oto rzecznik Departamentu Stanu USA klarował Smithowi – kulącemu się pod naporem z nagła nadeszłej gorącej wichury, od której trzeszczały drzewa i giął się deszcz – stanowisko waszyngtońskiej administracji wobec zauważonej ostatnio w Republice Nadwiślańskiej intensyfikacji działań wojennych:
– Stany Zjednoczone obserwują z wielką troską i wielkim rozczarowaniem walki tego tygodnia w Republice Nadwiślańskiej, tym razem oczywiście wywołane przez polską ofensywę rebeliancką. Niewątpliwie to, co polskim buntownikom udało się sprawić tą ofensywą, to narażenie życia tysięcy, dziesiątków tysięcy cywilów, którzy nadal mieszkają w Krakowie, wokół Krakowa i na przedmieściach Krakowa. A ci biedni ludzie nie mają dokąd pójść. Zaznali już ośmiu lat wojny. A w wojnie zginęło pięćset czterdzieści tysięcy osób cywilnych. Polscy buntownicy znowu chwycili za broń i natarli na Rosjan, lecz nie tylko na rosyjskie wojsko. Wystawili na skrajne niebezpieczeństwo polską i rosyjską ludność cywilną. Polska jest częścią Rosji i nią pozostanie. W stosunkach międzynarodowych wszystkie państwa, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi, uważają ją za część Rosji. To wewnętrzny konflikt między Rosjanami a Polakami…
Skrzat przerwał, zapiszczał i przeszedł w tryb bezpośredniego reportingu, dając znak, iż przekazuje informację opatrzoną wewnątrzsieciowym kodem ważności wyższym od drugiego, ustalonego przez Smitha jako progowy.
– Z ostatniej chwili: otrzymaliśmy nie potwierdzone informacje o eksplozji nuklearnej w Moskwie. Obecnie oczekujemy na zdementowanie bądź podtrzymanie wiadomości przez Centrum Obrony Powietrznej. Ani w miejscu wybuchu, ani w jego okolicy nie znajduje się, według naszej wiedzy, żaden reaktor jądrowy. Utraciliśmy kontakt z moskiewską rezydenturą WCN… Zakłócenia łączności…
Smith wyrwał skrzata z ucha, wstał, obejrzał się na Północ. Fala gorącego wiatru już przeszła; byli też na tyle daleko, by nie spostrzec bezpośredniego błysku i uchronić się od niszczycielskich skutków wyzwolenia impulsu elektromagnetycznego, zwłaszcza, że szło o wybuch naziemny. Jaka to moc? Smith wpatrywał się między drzewami w brudny horyzont. Drżenie skorupy ziemskiej z tej odległości niewyczuwalne… Fala uderzeniowa już słabła… Jakie wiatry…? Wpatrywał się w skotłowaną pierzynę chmur. Metereologia stanowić teraz będzie o życiu i śmierci. Trzeba by na normalnym radiu sprawdzić siłę zakłóceń, może to powiedziałoby coś o mocy ładunku; wygłuszane, wąskie transmisje satelitarne są najwyraźniej nazbyt skupione, nazbyt silne.
Stał i patrzył. Xavras, który oczywiście wiedział, podszedł doń uśmiechnięty, z rękoma w kieszeniach kurtki. – Kto? – spytał Smith.
– Sienkiewiczowska trójka.
– A my?
– Zmyłka. Odwrócenie uwagi. Warunki powodzenia.
Читать дальше