– Plooooosę! – zawył i zaraz się zakrztusił. Wyżryn pokiwał głową, po czym wydłubał mu lewe oko. Sieriozny zemdlał po raz drugi. Wyżryn pokazał Smithowi gałkę oczną leżącą na czarno-czerwonej rękawiczce i cisnął ją w ślad za uszami generała. Kostucha podszedł nie proszony, w dłoni miał już przygotowaną strzykawkę. Odwinął rękaw generalskiej kurty, wbił igłę w przedramię. Powoli cisnął tłok. Xavras w tym czasie stał z rękoma założonymi za plecami i patrzył gdzieś w mrok, Smith uchwycił jego twarz w pełgającym świetle lamp naftowych, jak drżące w słupie gorącego powietrza oblicze pustynnego dżina, niepewnego, czyj kształt przybrać na stałe. Kiedy Sieriozny odzyskał przytomność, nie panował już nad odruchami swego ciała: trząsł się cały i telepał na krześle, bezwładnie miotając zmasakrowaną głową na boki; jedyny nie zakrwawiony punkt – biel białka ocalałego oka – błyskał w owej ponurej masce niczym światło odległej gwiazdy: tu jeszcze jest życie. Xavras zaszedł go z prawej. Sieriozny już nic nie mówił; oddychał z trudem, ciemne ciecze spływały mu na mundur, a z niego na nogi i na płytę, na posadzkę. Wyżryn jedną ręką złapał za chwiejącą się głowę, a palcami drugiej wyrwał prawe oko. Sieriozny szarpnął się, splunął krwią, ale nie dał głosu. Xavras rzucił oko za siebie, przez ramię, jako ofiarę złym duchom tej krainy. Zastanowił się chwilę i zaszedł Sierioznego z lewej. W tym momencie Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia uniósł rękę.
– Reklamy – rzekł.
– Przerwa? – spytał Wyżryn.
Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia pokręcił przecząco głową:
– Koniec.
Xavras zdjął rękawiczki. Rzuciwszy je generałowi na podołek, sięgnął pod sweter, wyjął pistolet i strzelił Sierioznemu w skroń. Mózg plasnął miękko na mokrą posadzkę. Generał zwisł na sznurach. Xavras przeładował, zabezpieczył i schował pistolet.
– Możesz przestać – rzekł do Smitha.
OFF.
Smith zerwał kołpak z głowy. Zatoczył się wstecz, byle dalej od horroru na metalowym krześle. Usiadł ciężko opodal Kostuchy.
– Coś ty zrobił? – szepnął w stronę Xavrasa. Szepty bardzo dobrze pasowały do tego wnętrza.
Morze Wydało Zmarłych, który już wyłączył i odłożył latarki, zabrał się do odwiązywania trupa. Wyżryn minął go, podchodząc do Amerykanina, Ian mimowolnie wyprostował się i cofnął głowę, gdy padł nań jeden z cieni Xavrasa. Pułkownik zauważył to i zatrzymał się dwa kroki od niego.
– Powinienem zacząć od przyłożenia prądu do jaj i kastracji, ale ucięliby transmisję, zanim bym zdążył mu ściągnąć gacie, bo to by była deprawacja seksualna nieletnich widzów i odebrano by stacji koncesję. – Podrapał się w podbródek. – No, no. Nie martw się, nie martw, będą to puszczać w kółko, oglądalność macie murbeton osiemdziesiąt procent, jak nie więcej.
– Coś ty zrobił?
– Jakby odrobinę blady. Ej, Kostucha, otwórz no sakwojaż, daj mu pociągnąć czegoś mocniejszego, bo jeszcze nam bidaczyna omdleje i będziemy musieli targać chłopa po schodach.
– Nie dotykaj mnie!
– Przecież nie dotykam. Smith w rozżaleniu kręcił głową.
– Po co ci to było? No po co? Cóżeś chciał osiągnąć?
– A to moja sprawa.
– Żaden cel nie uświęca środków, ale jest wiele takich środków, które potrafią splugawić najszczytniejsze nawet cele.
– Ohoho, człowieku, toż to jakaś cholerna poezyja! No słucham, słucham, mów dalej.
Smith spojrzał na Wyżryna. Pułkownik się uśmiechał, Ian odwrócił wzrok.
– Dawaj, Kostucha, tę flachę.
Kostucha podał. Smith odkręcił, pociągnął długi łyk. Coś łupnęło głucho. Odchylił się w bok, bo Xavras zasłaniał mu widok. To ciało generała Sierioznego spadło na pilśniową płytę.
Ian zwrócił flaszkę. Podniósł kołpak, wstał. Był tego samego wzrostu co Wyżryn, patrzyli sobie prosto w oczy.
– To jest wojna – rzekł Xavras.
Smithowi, w którego spirytus uderzył na czczo, w całkowicie opróżniony żołądek, szumiało już lekko w głowie. Wyciągnął rękę i dźgnął Wyżryna wyprostowanym palcem w pierś.
– To tylko ty.
•
Dlaczego odmówiłem? Dlaczego odmówiłem? Dlaczego odmówiłem? Dla pieniędzy? Lecz cóż znaczy strach przed ubóstwem – w dodatku tak odległym – w obliczu najpierwotniejszego strachu o własne życie? Dlaczego zatem? Wyżryn nawet chciał, żebym odszedł. Nawet prosił. Więc może z przekory? Ale nie jestem przecież dzieckiem, a to nie jest dziecinna gra. Nie mogę tego pojąć. Nie potrafię się zrozumieć. Nie byłem pijany. Byłem absolutnie trzeźwy; spokojny. Powiedziałem: „Nie, dziękuję". Pierre tylko wzruszył ramionami. Zawsze znajdzie się ktoś chętny. Wyobrażam sobie, że z niego jest taki Witschko południa ESW: przemyt i przerzut do Włoch i z powrotem. Czyżby Xavras sprowadził go specjalnie dla mnie? Na to wygląda. Musiał mieć jakiś plan związany z moim odejściem. Coś, do czego nie jestem mu potrzebny; coś, w czym mu wręcz przeszkadzam. Jakże jednak mógł się spodziewać, że tak po prostu odejdę ? Skoro już przebyłem tak długą drogę – mam po kilku tygodniach wracać? Mógł się spodziewać stanowczego protestu centrali; w rzeczy samej, chyba się go spodziewał. „To dla twojego dobra". Dla mojego dobra, Chryste Panie! Czy on rzeczywiście sądzi, iż uwierzę w czystość jego intencji? Po tym, co zrobił z Sierioznym? Lecz prawdą jest także, że ten medal ma swoją drugą stronę: otóż niezależnie od słów i rzeczywistych motywów Wyżryna, nie mogę wątpić w rosnące zagrożenie mego życia: my wciąż idziemy w głąb Rosji. „To jest droga bez powrotu; ostatni moment na wycofanie się, potem już tylko przepaść". Ale kiedy się pytam, nikt nie potrafi mi powiedzieć niczego bliższego o tym planie. Bomba? Gdzie niby miałaby być? Idziemy kilkunastoma oddzielnymi grupami, więc bardzo możliwe, że po prostu nie miałem okazji jej zobaczyć, w końcu to może być rzecz wielkości walizki – ale jakoś nie chce mi się wierzyć. Przebijać się do samej Moskwy, tak po partyzancku, lasami i pustkowiami? Toż to szaleństwo. Pytam się, a oni wzruszają ramionami. Jakby ich nie obchodziło. A przecież to ich życie, ich śmierć. Teraz także moja – a czy ja wiem? Dlaczego, dlaczego odmówiłem? Idą za Wyżrynem, ślepo mu wierząc; gorzej, tu nawet nie ma mowy o wierze, to głębsze, niewyrażalne, coś jak wiedza instynktowna, odruch zwierzęcy: Xavras rozkazał, więc nawet nie spytam. W ten sposób to przebiega. Nie daje mi zasnąć nieludzki, przerażający spokój braci apokalipsy w czasie tortur Sierioznego. To nie to, że nie bledli, nie mdleli, nie protestowali – takich reakcji nawet ja się nie spodziewałem. Ale ich to nie zdziwiło! Bezrozumne, bezsensowne, irracjonalne zło – to jest dla nich normalne. Wyrośli pośród śmierci. Ile mogą mieć lat - siedemnaście, osiemnaście? Nie więcej. Mordercy królów pochodzą najczęściej z rodzin epileptyków i samobójców, sami jednak są zdrowi, to znaczy przeciętni; zwykle młodzi, bardzo młodzi, i takimi pozostają na wieczność. Ich samotność – miesiące, lata ostrzą swoje noże i w lesie, za miastem, skrupulatnie uczą się strzelać. Są pracowici i bardzo uczciwi, oddają matce zarobione grosze, troszczą się o rodzeństwo, nie piją. Bez dziewcząt. Bez Przyjaciół. Ich myśli są jak ciemne wino, ciężkie, zawiesiste, a jednak klarowne. Ich sny posiadają strukturę greckiej tragedii. Wierzą w Boga. Lub nie wierzą w Boga; jednako niewzruszenie. Są szczęśliwi. Podpatruję ich ukradkiem: twarze bez zmarszczek, twarze spokojne, rozluźnione. Mimowolnie napływa filmowe skojarzenie: asasyni Starca z Gór. Jakim haszyszem tumani ich Wyżryn? Wczoraj przyszła wiadomość o ostrzelaniu przez rosyjskie helikoptery kolumny uchodźców z Zamościa, rodzinnego miasta Wyżryna – leciały nad drogą i pruły z działek do ludzi, głównie kobiet i dzieci, bo mężczyzn internowano; sto osiem osób zabitych, trzykroć tyle rannych. I to jest ludobójstwo, to jest zbrodnia wojenna. Lecz tu nie ma żadnej równowagi – bo to, co robi Wyżryn, to jest zwyczajny terroryzm. Zabijanie bezbronnych; strach sączony za pomocą telewizji. Klasyka. Ma ideały; oczywiście, że ma ideały, byłoby, lepiej, gdyby nie miał. Polska. Pieprzyć Polskę; co za różnica, kraj czy rewolucja – inna to może śmierć, inny ból, gdy zabijasz nie w imię Stalina czy klasy robotniczej, a w imię narodu?
Читать дальше