– To prawda?
– Prawda, prawda. A przynajmniej jako taką mi rzecz opowiedziano.
– I co, ma mi może ta powiastka posłużyć za dowód na poparcie jakiejś tezy?
– Dowód? Nie. Ot, anegdota historyczna.
– Jest koniec dwudziestego wieku. Nie ma carów, nie m a bojarów.
– A czy ja mówię, że są? – Sugerujesz ciągłość.
– Mylę się? – Wyżryn podrapał się leniwie pod pachą. " To już nawet nie chodzi o to, że wnuk czyta te same książki, co dziadek, bo bestsellery dziadka to są zazwyczaj wywołujące odruch wymiotny lektury obowiązkowe wnuka, ale że ci, co piszą owe bestsellery, pseudowieszcze kolejnych generacji, sami wyrośli na wieszczach własnego pokolenia, i tak to idzie w nieskończoność, aż do wieczornych gawęd Słowian, przy ognisku, w noc kupały. I nie tylko książkami, i nie tylko na jednym poziomie; to jest bardzo skomplikowane, to cała sieć, splątany system korzeni sięgający na wieki w głąb czarnoziemu historii, socjogenetyczna pamięć narodu… Słyszałeś o genetyce, prawda? Mówili w telewizji. Dwa lata temu jakiś Francuz zbudował model, helisa Jeanneaux się to nazywa czy jakoś podobnie. Gen, uważasz, takie małe draństwo w każdej komórce, jak oprogramowanie ciała, i to się… Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Cóżeś taki pokręcony jak pruski paragraf? E?
– …żeby się udławił tą cholerną kaszanką – zajęczał Smith i zgięty w pół pognał z powrotem w krzaki.
•
Potem się okazało, że dobrze mu zrobiła ta biegunka, bo już niczego nie wziął do ust i w efekcie nie miał czym wymiotować.
Podniesiono klapę i zeszli do lochów. Smith w kołpaku pracującym w trybie „złodzieja światła" widział chyba najlepiej z nich wszystkich; do domku myśliwskiego nie docierała elektryczność i ciemność panowała w podziemiach, ciemność całkowita, niczym lżejsze od powietrza czarne mięso zaszlachtowanych koszmarów. Straszne rzeczy musiały się generałowi śnić, słyszeli jego jęki i bełkotliwe inwokacje do bóstw zakazanych. Co tu się mieściło przed wiekiem – składnica win? Pozostało niewiele: szczątki drewnianych konstrukcji pod ścianami, śmieci po kątach. Tysiące ton kamieni i litej skały dookoła i nad głową, przykryte ciężkim kobiercem ziemi, zapewniało chłód nawet w środku lata. Wyżryn był w grubym, wełnianym swetrze, zapewne zrobionym na drutach przez jakąś uczynną patriotkę; sweter był barwy mięsa koszmaru i nawet po zapaleniu lamp naftowych oraz dwóch silnych latarek trzymanych w wyciągniętych na boki rękach przez Morze Wydało Zmarłych, nawet wtedy Xavras niknął gdzieś w mrocznym tle obrazu.
– Ty! Ty, ty! – zaczął wrzeszczeć generał Sieriozny, gdy pułkownik obudził go uderzeniem w twarz.
Generał był przywiązany do metalowego krzesła, przymocowano mu doń nogi i skrępowane za plecami ręce. Samo krzesło z kolei przyśrubowane zostało do położonej na posadzce grubej pilśniowej płyty, aby więzień nie mógł się wraz z nim przewrócić i gdzieś odczołgać.
– Ty, ty!
– Ja, ja – mruknął Wyżryn i dał znak Kostusze, który schodził ostatni, aby zamknął drzwi. Doktor zamknął je i przysiadł na progu; skórzaną torbę położył między stopami.
Pomieszczenie posiadało jeszcze dwoje drzwi prowadzących w głąb kompleksu zamkowych lochów, ale one też były zamknięte.
Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia, który przydźwigał tu pod pachą ów piknikowy telewizorek na baterie, wycofał się do najciemniejszego kąta, za plecami Smitha, i tam włączył urządzenie, skręcając wszelako fonię do oporu, tak że generał Sieriozny i stojący za jego plecami Wyżryn mogli wnioskować o treści programu jedynie po szaroniebieskich refleksach malujących kamienną twarz młodzieńca.
– Złapałeś? – spytał go Xavras.
Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia przytaknął. Następnie pułkownik skinął na Smitha. Smith wymownym gestem postukał się w zegarek.
– Umówiłem się na czwartą, na Wschodnim Wybrzeżu to jest dziesiąta wieczór, nocny szczyt oglądalności. Jeszcze dwie minuty. Patrz na znacznik.
– Okay.
Sieriozny wyszczerzył zęby.
– Wszystko im powiem – warknął. – Wszystko im powiem, wy skurwysyny, wy bandyci, cholerni terroryści…
Wyżryn podciągnął rękawy swetra za łokcie, obnażając w całości ohydne blizny pooparzeniowe, i wdział obcisłe skórzane rękawiczki, po czym – w jakimś dziwnym roztargnieniu, z cichym westchnieniem skierowanym do samego siebie – poklepał rosyjskiego generała po niewielkiej, różowej łysinie.
– Spokój, spokój – mruczał.
I wtedy Smitha naszło straszne przeczucie, zapłonęła mu na moment myśl jak prorocza wizja przyszłości. Drgnął. Xavras to spostrzegł i spojrzał mu w ciemne ślepia obiektywów; uśmiechnął się nieśmiało pod wąsem, opiekuńczym gestem kładąc prawą orękawicznioną dłoń na barku więźnia.
Smith zmienił ogniskową, odwrócił kamery, skupił swój nie swój wzrok na twarzy generała. Generał Sieriozny był doskonałym, bo przeciętnym i przez to reprezentatywnym przedstawicielem rosyjskiej generalicji: wzrostu średniego lub trochę poniżej, otyły, po sześćdziesiątce, zdradzający w kroju małych ciemnych oczu oraz układzie kości policzkowych pewną domieszkę krwi mieszkańców zauralskich stepów. Siedział tu odziany w generalską kurtę, choć bez spodni – tak właśnie zwinęli go z przysztabowych kwater w internacie ludzie Wyżryna. Plamy na popielatych gaciach generała wzięły się stąd, że po przywiązaniu go do krzesła przez prawie dobę nikt tu nie zajrzał, aby wyprowadzić go dla załatwienia naturalnych potrzeb.
– Ile?
– Piętnaście sekund.
– Konrad?
– Zapowiadają – rzekł Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia, który tymczasem założył sobie na uszy podłączone do telewizorka słuchawki.
– Dawaj.
Smith rozpoczął transmisję. Na kołpaku zapaliło się czerwone ON.
Pokazał poza swym spojrzeniem: pięć sekund.
Minęło pięć sekund i Wyszedł Inny Koń Barwy Ognia machnął ręką.
Wyżryn na przywitanie posłał widzom długie, spokojne spojrzenie; potem opuścił wzrok, opuścił czarną dłoń, złapał generała za włosy i szarpnął mocno. Sieriozny obnażył krzywe zęby.
– Nazwisko i stopień! – rzekł Xavras po angielsku i powtórzył po rosyjsku: – Nazwisko i stopień!
– Generał Armii Czerwonej Aleksander Iwanowicz Sieriozny! – wrzasnął jeniec. – Zostałem uprowadzony przez polskich bandytów, którzy dokonali bestialskiej i niczym nie sprowokowanej napaści na znajdującą się na terenie Rosyjskiej Federacji jedno… aaaaarchgggrh!!!
Smith stał, nie poruszył głową, nie odwrócił spojrzenia, nie drgnął. Jasna krew ciekła z rany po oderwanym jednym szarpnięciem ręki Wyżryna uchu generała. Xavras przyjrzał się melancholijnie uchu, po czym cisnął je na posadzkę. Zaszedł generała z prawej, kucnął i z tej niewygodnej pozycji – aby nie przesłaniać widoku milionom telewidzów – uderzył twardo zaciśniętą pięścią w otwarte do ochrypłego wrzasku usta Sierioznego. Zachrzęściło. Sieriozny naprężył się, aż zatrzeszczały więzy. Wyżryn odstąpił. Generał dławił się krwią i zębami. Łzy płynęły mu spod zaciśniętych powiek. Cały zaczął się trząść. Wyżryn czekał. Generał wymiotował: razem z przetrawionym jedzeniem i kwasami żołądkowymi szła krew. Był teraz trupio blady. W dziąsłach pod zmiażdżonymi wargami brakowało mu pięciusześciu zębów. Wyżryn czekał.
– Ty uju! – zaszlochał Sieriozny. – Ty hepsony suwyynu!
Wyżryn oderwał mu drugie ucho. Sieriozny wrzasnął, aż po odległych komnatach lochów poszło gromkie echo. Oddał mocz. Xavras odrzucił ucho nie patrząc. Wstał, zaszedł generała z drugiej strony. Sieriozny, wykręcając sobie szyję niczym sowa, usiłował nie spuszczać go z oczu. Teraz już po prostu płakał; pociągał głośno nosem, oddychając przez szeroko otwarte usta, w których bulgotała czerwień. Wyżryn kucnął ponownie. Sieriozny wytrzeszczył oczy w śmiertelnym przerażeniu. Pułkownik uderzył go od dołu, miażdżąc nos, przemieszczając jego chrząstki i łamiąc kości, lecz nie wbijając ich w mózg. Generał zemdlał. Xavras zaczął go cucić, delikatnie policzkując. Z brudnej rany pośrodku generalskiej twarzy płynęły różnokolorowe ciecze, skapując do wpółotwartych ust. Wyżryn pochylił Sierioznemu głowę na piersi, żeby się ten przypadkiem nie zadusił. Skinął na Kostuchę. Starzec podszedł z małą buteleczką w garści; podstawił ją generałowi pod miejsce, gdzie niegdyś sterczał nos. Generał się ocknął. Kostucha na powrót zniknął w cieniu. Wyżryn jeszcze kilkakrotnie spoliczkował Sierioznego. Rosjanin zaczął patrzeć nieco przytomniej. Chciał coś powiedzieć, ale mu się nie udało; oddychając charczał tak straszliwie, jakby za każdym wydechem usiłował wypluć sobie płuca, Xavras zaszedł go z lewej. Sieriozny spojrzał i puściły mu zwieracze.
Читать дальше