Sloth podszedł do pulpitu i włączył komputer. Tablica rozjarzyła się światłami wskaźników.
– Chyba… wszystko w porządku – powiedział po chwili, sprawdzając wynik testu. – Układ napędowy sygnalizuje gotowość. Paliwo… też jest, chociaż trochę za mało dla uzyskania pełnej szybkości… On po prostu nie włączył głównego ciągu po wyjściu na trajektorię podróżną.
– Dlaczego?
– Może dowiemy się od niego – Sloth wzruszył ramionami i spojrzał na starca, którego chuda klatka piersiowa unosiła się teraz w wyraźniejszym oddechu. – Aktywator zaczyna działać…
Powieki starca drgnęły. Pochylili się obaj obserwując jego twarz. Otworzył oczy, patrzył nieprzytomnie, szklistym wzrokiem. Jego ręka uniosła się powoli ku twarzy, przesłonił na chwilę oczy, znów spojrzał jakby przytomniej, przenosząc wzrok z jednego na drugiego. Usta poruszyły się. Wyszeptał coś cicho i zamknął oczy. Potem nagle otworzył je raz jeszcze i unosząc głowę z oparcia fotela, wpatrywał się przez chwilę w twarz Slotha.
– To… wy? Jesteście tutaj?… Gdzie… Letto…? Czy on… Ja nie chciałem, zostawcie mnie! Gdzie ona? Ty… Jesteś Sokołów? Nie, przecież cię nie znam, ciebie nie ma, nie możesz być tutaj, to niemożliwe… Więc to… znowu… Obudzić się, obudzić…
Jego słowa, przerywane zadyszką, cichły coraz bardziej. Głowa opadła bezwładnie, zamknął oczy i znieruchomiał.
– Poszukaj jakiegoś skafandra – powiedział Sloth. – Przeniesiemy go do rakiety.
– Gotowe – zameldował Omar. – Staruszek w biostatorze, program lotu sprawdzony. Proszę się kłaść, komandorze. Ja muszę jeszcze uruchomić autopilota.
– Uhm. Zaraz…
Sloth rozsiadł się w fotelu i studiował dziennik zabrany z pokładu Alfy. Omar po raz drugi delikatnie przypomniał mu o starcie. Trwało to już około godziny. Odkąd wrócili do rakiety, Sloth ani na chwilę nie oderwał się od dziennika.
– Nadaj rozkaz dla Silvy – powiedział wreszcie, zamykając księgę.
– Są o osiem godzin światła stąd. Chyba nie będziemy czekać na odpowiedź? – Omar podał mikrofon. – Proszę wcisnąć przełącznik i nadawać.
– Dowódca statku do pierwszego pilota. Rozkaz specjalny. Zakazuję witalizacji kogokolwiek z załogi przebywającej w biostatorach.
Omar spojrzał ze zdziwieniem, ale nie spytał o nic.
– To… na wszelki wypadek – uśmiechnął się Sloth, odkładając mikrofon. – A teraz pokaż mi, jak się uruchamia automat czasowy. Ty pierwszy wejdziesz do biostatora, a ja uruchomię program lotu i położę się ostatni. Też na wszelki wypadek.
– Co się stało, komandorze?
– Jeszcze chyba nic… Nie wiem. Kładź się.
– Tak jest. Potem trzeba przesunąć tę dźwignię, a następnie nacisnąć zielony przycisk. To wszystko. Idę do biostatora.
Sloth patrzył przez chwilę za nim, a potem z dziennikiem w dłoni rozejrzał się po kabinie. Odchylił pokrywę skrzynki na odpadki i ukrył w niej gruby zeszyt.
Tym razem budził się bez snów. Jego pamięć przechowała dokładnie ostatni moment przed zaśnięciem i teraz, po dziesięciu prawie dniach lotu śladem fotonowca, wpasował się dokładnie w tamtą chwilę, jakby nie było tej dziesięciodniowej przerwy. Uniósł się szybko z biostatora. Miejsce Omara było puste. Znalazł go w sterowni.
Na ekranie widać było fotonowiec. Omar rozmawiał przez radio z Silvą,
– Wyłącz silniki. Zaraz będę was wyprzedzał.
Sloth przypasał się do fotela i obserwował manewry.
Rakieta musiała podejść do statku od strony zwierciadeł fotonowych, zwróconych teraz do przodu, w kierunku centralnej gwiazdy układu. Była podobna do Słońca, widzianego z orbity Saturna…
Wyprzedzili statek, a następnie, hamując małym ciągiem i uruchamiając na chwilę silniki korekcyjne, powoli, precyzyjnie wsunęli się w obręcz pustego miejsca w pęku segmentów napędowych. Od tej chwili wszystko odbywało się samoczynnie: mocowanie segmentu, spajanie połączeń kablowych i śluz przejściowych.
– Bardzo dobrze – pochwalił Omara. – Gdzie uczyłeś się takich manewrów?
– Byłem w układzie Fomalhaut. Ale to jeszcze w epoce napędu klasycznego. Na fotonach latałem tylko treningowo, do Jupitera i z powrotem ale dali nam taką szkolę, że…
– Wyobrażam sobie. – Sloth uśmiechnął się do swoich wspomnień z czasów, gdy opanowywał praktyczną nawigację pozaukładową. – Czy Silva uczył się razem z tobą?
– Znam go od dawna. To bardzo dobry pilot Był ze mną na tych treningach.
– Kogo jeszcze z naszej załogi znasz… dłużej, z czasów studiów?
– Achmata. Dlatego właśnie jego zwitalizowałem na zastępstwo…
Sloth zastanawiał się w milczeniu. Zielone światła sygnalizowały koniec operacji. Mogli już przejść do części załogowej statku.
– Posłuchaj, Omar… Zastanów się nim odpowiesz. Czy ufasz całkowicie tym ludziom?
– Nigdy się na nich nie zawiodłem, komandorze.
– Dobrze. Muszę i ja wam zaufać. Nie mam innego wyjścia.
Omar patrzył na niego pytająco, lecz Sloth nie powiedział już ani słowa więcej, dopóki nie znaleźli się w kabinie medycznej, gdzie zanieśli nieprzytomnego wciąż staruszka z Alfy. Potem Sloth wrócił jeszcze po dziennik.
W kabinie medycznej zastał Achmata i Omara pochylonych nad leżącym starcem.
– Co z nim zrobić, komandorze? – spytał Omar.
– Nie wiem. Najlepiej byłoby oddać pod opiekę lekarza.
– To moja druga specjalność – powiedział Achmat – Studiowałem medycynę.
– To dobrze. Nie chciałbym witalizować nikogo więcej, dopóki… – Sloth potrząsnął trzymanym w dłoni dziennikiem – dopóki nie zastanowimy się wspólnie nad tym… Przeczytajcie, a potem dajcie Silvie. Możecie pominąć pierwszych sto dwadzieścia stron. To tylko zwykle zapisy pilotów wachtowych. Najciekawsze zaczyna się dalej…
3. Relacja, czyli część prawdy o planecie Ksi
Trudno mi zacząć tę relację. Próbowałem już wiele razy, lecz każdy początek wydawał mi się niezręczny. Nie wiem przecież, kto i w jakich okolicznościach przeczyta te słowa. Muszę więc zacząć od pewnych wyjaśnień dotyczących mojej osoby.
Byłem członkiem, załogi Alfy, flagowego statku Konwoju. Jak wszyscy towarzysze z załóg, ja także miałem pozostać na planecie wraz z pozostałymi osadnikami. Czego spodziewałem się po tej radykalnej zmianie w mym życiu? Trudno to wyjaśnić w krótkich słowach. Byłem młody i pełen ciekawości. Pracując przez pewien czas jako pilot na liniach międzyplanetarnych zwiedziłem prawie wszystkie szlaki regularnej komunikacji wewnątrz Układu. Cóż pozostało mi w perspektywie dalszych lat tej służby? Powtarzanie tych samych tras, kręcenie się tam i z powrotem pomiędzy Wenus a księżycami Jupitera… Nie byłem zachwycony taka przyszłością Wiedziałem, jak trudno jest dostać się do załogi ekspedycji międzygwiezdnej. Próbowałem nawet starać się o miejsce w dwóch kolejnych wyprawach badawczych i nic z tego nie wyszło. Być może, zabrakło mi odpowiedniej protekcji…
Wtedy właśnie ogłoszono nabór do Konwoju. Warunek był dość ostry: trzeba było zdecydować się na pozostanie na docelowej planecie, nie przewidywano powrotu statków na Ziemię. Wyprawa miała charakter eksperymentalny, po raz pierwszy próbowano stworzyć kolonię Ziemian na planecie innego układu. Do tego jeszcze – na planecie, gdzie nie stanęła dotąd stopa człowieka. Jednakże wyniki wieloletnich badań przy użyciu samoczynnych sond obserwacyjnych nie pozastawiały wątpliwości: planeta mogła stać się rajem dla przyszłych mieszkańców. Jej ogromne obszary pokrywała wspaniała roślinność, klimat strefy umiarkowanej przypominał Kalifornie, tyle że bez trzęsień ziemi huraganów i innych niespodzianek. Dobra woda i korzystny skład atmosfery czyniły planetę wymarzonym miejscem pobytu dla tych których zmęczyło życie w nieustannym pośpiechu i hałasie, w obliczu zagrożenia przeludnieniem i niedożywieniem, a do tego jeszcze w niestabilnej, z dnia na dzień zmieniającej się sytuacji politycznej.
Читать дальше