"Aha – przypomniał sobie od razu, gdzie jest. – Moduł silnikowy. Lot do Alfy".
Omar stał nad nim w kompletnym ubiorze próżniowym, tylko hełm trzymał pod pachą.
– W porządku, komandorze – powiedział. – Proszę wstać i ubrać się. Wyrównaliśmy prędkość. Lecimy równolegle do Alfy. Widać ją nawet bez teleskopu.
Sloth poruszył się i poczuł nieważkość. Sięgnął dłonią do uchwytu zwisającego nad łożem i wyciągnął swe ciało z biostatora. Po kilku minutach był już w skafandrze.
Na ekranie wizyjnym w sterowni widać było Alfę w całej okazałości, tym razem z profilu.
– Nie widzę żadnych uszkodzeń zewnętrznych – mruknął Sloth, przyglądając się uważnie statkowi. – Podchodzimy bliżej.
– To trochę potrwa – powiedział Omar, ujmując dźwignie manewrowe. – Silniki korekcyjne są dość słabe.
– Nie spiesz się. Musimy przylgnąć do gładkiej powierzchni kadłuba w pobliżu jednego z zaczepów po ładownikach.
– Niestety, nie będziemy pasować do zaczepu – uśmiechnął się Omar. – Standardy się zmieniły.
– Myślę, że znajdzie się tu kawałek dobrej, stalowej liny cumowniczej…
– Jest lina i trochę narzędzi do prucia metalu.
– Mam nadzieję, że dostaniemy się przez śluzę z doku promu ładowniczego. Ale narzędzia trzeba zabrać.
Milczeli patrząc na rosnący kształt statku.
W odległości kilkunastu metrów od niego Omar włączył dysze hamujące i teraz podpływali powoli, centymetr po centymetrze.
– Gotowe! – zameldował Omar. – Proszę włożyć hełm, komandorze. Pójdę zacumować.
– Zaraz. Może ja to zrobię. Wolę, żebyś ty został przy sterach.
– Tak jest.
"To mi się podoba u tych młodych – pomyślał Sloth z uznaniem. – W normalnych warunkach są zupełnie rozluźnieni, gotowi nawet do poufałych żartów z dowódcy. Ale kiedy sytuacja wymaga dyscypliny, znają swoje miejsce… To jedno nie zmienia się w naszym fachu od czasu, jak ukończyłem Akademię".
Sloth dokręcił zawory hełmu i wziął parę oddechów by sprawdzić działanie systemu powietrznego. Omar podał mu zwój liny cumowniczej i uruchomił mechanizm klapy wyjściowej. Powietrze uszło z sykiem przez zawór, otwór w ścianie odsłonił się powoli. Sloth zaczepił karabińczyk swej linki ubezpieczającej o wystające z kadłuba oczko i wypłynął na zewnątrz. Wydobył z kieszeni pistolet manewrowy i ruszył w stronę rufy szukając miejsca dla zaczepienia liny cumowniczej. Przesuwając się wzdłuż kadłuba spojrzał w szczelinę pomiędzy rakietą i statkiem. Dwa cylindry – większy i mniejszy – stykały się prawie, lecz niezupełnie. W najwęższym miejscu szczelina miała szerokość dłoni.
"Zdolny chłopak" – pomyślał z uznaniem o pilocie. Zaczepił hak cumy o ażurową konstrukcję łącznika, potem drugi – o wspornik na kadłubie Alfy.
– Gotowe – powiedział. – Bierz narzędzia i chodź tutaj.
– Tak jest – usłyszał w słuchawce hełmu.
Po chwili płynęli obok siebie, tuż przy powierzchni kadłuba Alfy. Otwór doku był odsłonięty, wnętrze puste. Wpłynęli do środka, świecąc latarkami.
– Tu jest śluza. Zdaje się że… – Sloth wcisnął przycisk. – Tak. Działa!
Drzwi rozsunęły się. Musieli odpiąć linki ubezpieczające i zaczepić o barierkę na zewnątrz Śluzy. Zamknęła się, gdy weszli. Słyszeli syk napływającego powietrza.
– Jak dotąd, wszystko działa! – stwierdził Omar z pewnym zdziwieniem.
– Dobra, solidna, stara robota! – uśmiechnął się Sloth.
Poczuli rosnące ciążenie. To komora śluzy zaczynała wirować, łącząc się z wewnętrznym, obracającym się rdzeniem statku.
– Nawet sztuczna grawitacja…
– To znaczy, że elektrownia wciąż pracuje. No, już…
Zielona lampka zapaliła się nad wyjściem, drzwi otworzyły się ukazując główny korytarz modułu załogowego, oświetlony słabym światłem lamp systemu bezpieczeństwa.
Ruszyli w kierunku sterowni. Sloth znał dokładnie rozkład pomieszczeń. Oglądał kiedyś, dawno temu, prototyp takiego statku. Przed odlotem dostał dokładne rysunki i wszystko raz jeszcze sobie przypomniał.
– Sprawdź biostatory – powiedział, wskazując mijane drzwi bocznego pomieszczenia, a sam pchnął inne, po drugiej stronie korytarza i wszedł do centrali układu zabezpieczenia warunków biologicznych. Rzucił okiem na tablicę kontrolną. Rząd zielonych wskaźników płonących u góry tablicy upewnił go, że nie zdarzyła się tu żadna awaria. Powietrze było sprawnie regenerowane, układ oczyszczania wody działał, klimatyzacja, zasilanie w energię, syntetyzatory – wszystko było sprawne.
Wyszedł na korytarz, zdejmując hełm skafandra. Odetchnął głęboko. Powietrze było czyste, bez zapachów. Omar czekał na niego przy otwartych drzwiach sekcji biostatorów.
Sloth pokazał mu na migi, że można zdjąć hełm.
– Sprawne i puste – powiedział Omar, wskazując za siebie. – Jakby przygotowane na przyjęcie ludzi.
Śloth pokiwał głową.
– Do sterowni! – powiedział ruszając przodem.
Drzwi rozwarły się cicho. Wewnątrz panował półmrok. Jedyne oświetlenie stanowiła dyżurna lampa nad pulpitem sterowniczym. Lampy kontrolne i ekrany były wygaszone.
Jeden z foteli był odchylony głęboko do tyłu. Podeszli bliżej, stając po obu stronach. Na fotelu leżał człowiek… Był ubrany w strzępy brudnej odzieży, spod której prześwitywało chude ciało o białej pomarszczonej skórze. Ręce miał rozrzucone na boki, żylaste i kościste. Stara, pocięta zmarszczkami twarz o głęboko osadzonych oczach przykrytych cienkimi powiekami sprawiała wrażenie oblicza mumii. Na czole porysowanym poziomymi bruzdami widniała gładka, różowa blizna o kształcie regularnego prostokąta.
– Żyje? – wyszeptał Omar, wpatrując się w leżącego.
Sloth ujął przegub dłoni starca. Tętno było wyraźne, lecz niezmiernie powolne.
– Przeszukaj dokładnie całą część załogową – powiedział półgłosem. – Przy okazji zrób fotograficzną dokumentację stanu ważniejszych urządzeń. Niczego nie zmieniaj, tylko zanotuj uwagi.
Omar wyszedł, a Sloth otworzył kieszeń skafandra i wydobył strzykawkę. Wbił igłę w przedramię leżącego człowieka. Oczekując na rezultat zastrzyku, rozglądał się po sterowni.
Po kątach poniewierały się puste opakowania po żywności, brudne naczynia, napoczęte puszki. Wszędzie było pełno śmieci i odpadków. System sterylizujący musiał działać wyjątkowo sprawnie, gdyż wszystko to nie rozkładało się i nie cuchnęło.
Na pulpicie przed starcem leżała otwarta księga. Sloth rozpoznał typowy dziennik pokładowy. Ostatnie zapisane strony ukazywały nierówne rzędy słów kreślonych trzęsącą się ręką. Sloth zajrzał na początek dziennika. Rozpoczynał się zapisami z ostatniego roku podróży Konwoju.
Podszedł do pulpitu radiostacji. Czołowa płyta urządzenia była potrzaskana, jakby ktoś celowo uderzył w nią kilkakrotnie młotkiem. Zauważył zerwaną plombę przełącznika kasowania zapisu. Przełącznik był przekręcony na pozycję kasowania.
Sloth przekartkował dziennik. Ostatni regularny zapis w rubrykach kończył się uwagami dotyczącymi przygotowań do odłączenia ładowników. Dalej był już tylko jakiś ciągły tekst, ignorujący rubryki, na które podzielono stronice dziennika.
Zamknął dziennik i położył obok swego hełmu, na podłodze. Starzec w fotelu poruszył się, lecz nadal pogrążony był jak gdyby w głębokim śnie.
– Nie ma nikogo więcej – powiedział Omar wracając. – W pomieszczeniach załogi bałagan, jak tutaj. Wygląda na to, że sam wybrał się w tę podróż… Może zabrakło mu paliwa, albo… silniki przestały działać?
Читать дальше