Jacek Dukaj - W Kraju Niewiernych
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Dukaj - W Kraju Niewiernych» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W Kraju Niewiernych
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W Kraju Niewiernych: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W Kraju Niewiernych»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W Kraju Niewiernych — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W Kraju Niewiernych», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– A on?
– A on jak artysta malarz. Całe ciało, bez przerwy. Nie ma tej grawitacji twarzy. Patrzy. Patrzy. Naprawdę nie zauważyłeś?
Potem okazało się, że doktor Flavio widział Muchobójcę odprawiającego morrisonową nocą za swoim bungalowem jakieś rytuały.
– To znaczy, co konkretnie? Flavio podrapał się w pępek.
– To znaczy, nie wiem – mruknął. – Nie przyglądałem się.
– Więc dlaczego od razu „rytuały"? Flavio zirytował się lekko. Poprawił ułożenie ciała na leżaku.
– Facet stoi w ciemności na trawniku goły, jak go Pan Bóg stworzył, uskutecznia jakieś dziwaczne tai chi, mamrocze pod nosem w nieznanym języku i pluje na odległość niczym lama; a wszystko to z kamienną twarzą i mięśniami napiętymi, że wygląda, jakby usiłował przepychać własnymi rękoma w te i we w te tony powietrza.
– I co?
– Co: i co? Miałem czekać, aż mnie przyuważy? To jakiś kopnięty schizol, ot co.
Van der Kroege nic z tego wszystkiego nie rozumiał. Jeszcze raz przejrzał informacje przekazane przez Claymore'a, ale nie natrafił na nic interesującego. Przypomniał sobie swoje drugie spotkanie z Muchobójcą, nazajutrz po jego przybyciu na księżyc. Oczekiwał przynajmniej zarysu planu postępowania, wstępnej oceny – tymczasem Muchobójcą stwierdził tylko, że ma za mało danych, nie posiada jeszcze wyrobionego zdania i musi dopiero „wejść w bliższy kontakt". Bliższy kontakt, Chryste Panie! Chyba w zaświatach, no bo gdzie indziej? Muchobójcą nawet nie starał się robić Peterowi nadziei. – Poradzi pan sobie? – zagadnął go van der Kroege. – Przekonamy się – odparł Muchobójcą. Tym razem był w czymś w rodzaju japońskiego kimona, na plecach, na błękitnym tle, wił mu się czerwonoczarny smok. Rzecz była, oczywista, szyta na miarę. – Jak panu się podoba nasz mały księżyc? – spytał go na odchodnym Peter, usiłując wydusić z Muchobójcy choć pozór uprzejmości. – Widywałem mniej okrutne – odrzekł Muchobójcą i wyszedł. Van der Kroege zastanawiał się potem przez dłuższy czas nad znaczeniem tej odpowiedzi; ostatecznie doszedł do wniosku, że nie miała żadnego i musiało tu zajść jakieś nieporozumienie, zapewne któryś z nich się przesłyszał.
Rosanne dopiero co wróciła z obserwacji dzikich drzew wiadomości; znalazł ją w ogrodzie.
– Za trzy godziny mamy planowy przerzut – rzekł przysiadłszy na schodkach tylnej werandy. – Skoczę na tydzień na Ziemię, Jasiu sobie poradzi, a muszę przycisnąć Claymore'a.
– Załatwił cię na cacy, co?
– Cholera, nie wiem, jak to wygląda od strony prawnej. No pod kim wisiał ten Mrozowicz? On chyba faktycznie był… jest – wariat. – Powachłował się kapeluszem. – A nuż Winstonkowi uwidziała się jakaś nowa intryga…?
– Bez sensu to wszystko. Wzruszył ramionami.
– Miliardowa korporacja, kochanie. My, maluczcy, możemy co najwyżej wróżyć z flaków wyplutych przez nią ofiar. Przywieźć ci coś?
– Podpisaną przez Claymore'a twoją rezygnację – mruknęła, wstrzykując drzewu wiadomości oznaczonemu numerem szesnaście jakiś narkotyk.
– Dwadzieścia osiem nie daj komu cholera tak spadnie chodź chodź chodź – pisnęło drzewo głosem Rosanne.
– Idę, już idę – westchnął Peter wstając.
Najbliższy wolny termin wypadał Claymore'owi dopiero dwa dni później. Zaprosił van der Kroege'a na obiad do nowojorskich „Czterech pór roku".
– Przesłuchałem twój raport – rzekł wąchając podsunięty przez kelnera korek. – Mętny.
– Mętny to mało powiedziane – burknął Peter. – Co ci do łba strzeliło, żeby mi przysyłać tego Muchobójcę? Gość jest psychiczny, wystarczy spojrzeć.
– Sądzisz, że nie wiem?
– Więc?
Claymore odprawił kelnera, po czym szybkim ruchem dłoni pod blatem stolika włączył zagłuszanie podsłuchu.
– Więc: robię, co muszę, a nie co chcę – warknął. – Ja go przecież osobiście musiałem prosić. Myślisz, żem masochista, czy co? Płacą mi za to. Tobie zresztą też płacą, i też niemało; ale, zapewniam cię, różnica w wysokościach naszych uposażeń jest znacznie mniejsza od różnicy ciężarów odpowiedzialności, jakie na nas spoczywają.
Zirytowany van der Kroege pokręcił głową. Miał Claymore'owi za złe już sam wybór tego miejsca na rozmowę – musiał się Peter przebrać w garnitur, a wszystkie jego garnitury z domowej garderoby okazały się być nie dość, że cokolwiek przestarzałe w kroju, to jeszcze niewygodne w użyciu, bo van der Kroege'owi zdążyła się w międzyczasie na tych wszystkich pozaziemskich wojażach zmienić figura, tu go piło, tam było za luźno; po powrocie do okrutnie wysokiej grawitacji Ziemi zdarzały mu się lekkie przyćmienia przytomności, raz nawet przymdlał, musiał brać leki poprawiające krążenie, stopy mu spuchły, nie chciały się zmieścić w żadnym normalnym rodzaju obuwia, chodził zatem w wiązanych rzemieniami indiańskich mokasynach, które pożyczył mu znajomy emerytowany kosmonauta. W efekcie czuł się teraz niczym jakiś nowobogacki, który dostał się na salony drogą brudnego oszustwa. Na dodatek ta opalenizna. Nawet włosy mu spłowiały, z czego dotąd nie zdawał sobie sprawy – ale ich kontrast z ciemnym garniturem wprost palił oczy.
– Mnie niepokoi aspekt prawny – powiedział odkładając menu. – On jest przecież multimilioner. Ma koneksje. Niech się rozniesie, że trafił go szlag na moim księżycu. Prawnicy wyszlifują sobie kły na moich kościach. Dobrze wiesz, jaka to dzicz legislacyjna. Muszę mieć kopie wszystkich dokumentów, które on podpisał.
– Nie będzie tego dużo – zauważył ponuro prezes.
– Lojalka?
Claymore zaprzeczył ruchem oczu.
– Wszelki wypadek?
Claymore ponownie zaprzeczył. Peter jęknął, zakrył oczy dłonią.
– Nie rób scen, ludzie patrzą – mruknął prezes.
– Jak mogłeś go puścić bez wszelkiego wypadku! Niech sobie byle paznokieć ułamie – jego hieny nie zostawią na mnie grama mięsa! A kompanię… Boże, kompanię to puszczą z torbami! Wyobrażasz sobie ten proces? Założę się, że będziemy musieli wpuścić na Morrisona jego biegłych, że nie wspomnę o przysięgłych i sędzim, którym na pewno spodoba się pomysł darmowej wycieczki przez Bramę. Claymore, ależ ty jesteś głupi, głupi, głupi!
– No, no, wystarczy. Spuściłeś parę, teraz się uspokój.
– Wytłumacz mi tylko, dlaczego. Zaćmienie miałeś, czy jak? Co cię opętało?
– Nie miałem wyjścia, durniu! – syknął Claymore, nachyliwszy się nad stołem ku Peterowi. – W ciągu miesiąca muszę mieć skatalogowane zasoby Smoka, w ciągu dwóch mają tam ruszyć odkrywki! Te zasrane duchy kładą całą kompanię! Pocałowałbym Muchobójcę w dupę, gdyby było trzeba!
Van der Kroege zmarszczył brwi.
– Czegoś tu nie rozumiem. Q amp;A ma jakieś kłopoty?
– „Jakieś kłopoty", dobre sobie! Myślisz, że czemu padł Orcan? To jest przedsięwzięcie o nieznanym horyzoncie zwrotu kosztów inwestycji! Rosyjska ruletka; strzelamy w gwiazdy: albo banco, albo plajta. Nie istnieje wzór na maksymalną cierpliwość inwestorów. Od pół roku nie robię nic innego, tylko zapętlam kredyty. Wiesz, co to jest litość rady nadzorczej? Otóż nie ma czegoś takiego! Utopili w interesie ciężkie miliardy, a niedługo minie dziesiąty rok ujemnego bilansu. Q amp;A żre forsę jak smok! Smok, Peter, Smok! To jest ratunek! Uran, pluton; obok pierwiastków jeszcze rzadszych i artefaktów Obcych są to jedyne towary, których import spoza Bram jest opłacalny. Jeśli natychmiast i pełną parą ruszy eksploatacja Smoka, może jeszcze uda mi się w tym roku wyjść na mały plus. Pojmujesz, Peter? Codziennie dokonujemy wstępnej penetracji co najmniej tuzina planet; codziennie modlę się o ratunek. To loteria! Żadne biznesplany, żadne prognozy nie
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W Kraju Niewiernych»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W Kraju Niewiernych» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W Kraju Niewiernych» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.