Jager wprawnie kreślił rysunki i tabelki. Normalnie nie użyłby do tego komputera, ale papier i ołówek, lecz roczny raport decydował o dotacjach na rok przyszły, dlatego musiał wyglądać korzystnie, bez względu na koszty.
Nagle rozległ się żałosny pisk, a obraz na ekranie zbiegł się w złocisty punkt i zniknął.
Zrobiło się całkiem ciemno. Rozległy się przekleństwa. Ktoś zaklął, ktoś zapalił zapałkę. Ze skrytki bezpieczeństwa wydobyto kilka ogarków i zaraz się rozjaśniło. Nie było wiadomo, czy to awaria, czy może nowe oszczędnościowe ustalenie rektora.
– Idziesz na przystanek czy jeszcze popracujesz u siebie w biurze, Graham? – rzucił Heevers;
– Pewnie zgasło na całym campusie. Idę do domu, wyspać się. Oczy mnie bolą, nie chce mi się ślęczeć przy świeczce. Zresztą ta cola nic nie pomogła, Joften.
– Pewnie bezkofeinowa. Nalewają do takich puszek, jakie mają na składzie, i potem tylko biją pieczątkę z informacją, co jest w środku. A taka pieczątka ściera się w transporcie – zauważył Heevers.
Ebahlom spokojnie, przy świetle świec kończył swoje ziółka. Jager naciągnął na siebie połataną, plastikową kurtkę, Heevers używał solidnego waciaka. Trzeba było uważać, bo od tygodnia wspólna praca słońca, wiatru i mrozu przykryła cały campus uniwersytecki szklistą, lodową pokrywą. Heevers ślizgał się i stukał butami, w które ponabijał od spodu szereg pinezek. Jager dwa lata temu zrujnował się na wysokie, watowane walonki o głęboko karbowanej podeszwie i dzięki temu szło się mu znacznie lepiej. Co parę kroków musiał czekać na Heeversa. Przystanek autobusowy był niemal dokładnie na przeciwnym krańcu campusu, co budynek fizykochemii, gdzie mieścił się pokój komputerowy.
– Wiesz, że emigrantki mają po sześć sutek? – rzucił Heevers. – Miałeś już jakąś?
Jager nie odpowiedział. W milczeniu wzruszył ramionami. W jego życiu nie było obecnie miejsca ani na emigrantkę, ani na żadną inną kobietę. Od pięciu lat, od wypadku Jeanette. Heevers zorientował się, że popełnił gafę.
– Większość z nich ma ogony. I to zarówno kobiety, i jak mężczyźni. Słyszałeś o tym?
– Heevers mówił, jakby ogłaszał sensację. Dla Jagera było oczywiste, że biolog powinien znać takie fakty. A praca w nauce przyzwyczajała do większych sensacji. – Ten nasz Ebahlom jest porośnięty sierścią jak zwierzę.
– Kto? Gino? – obudził się Jager. – To są zwyczajne kudły, ludzkie, a nie sierść.
Chociaż nawet szyję ma zarośniętą.
– Naprawdę nazywa się Addahlabgin, a Gino to ledwie końcówka.
– Barbarzyńskie imię, tak jak i wygląd – zgodził się Jager.
– Ale facet jest błyskotliwy jak piorun – dodał po chwili.: – Prawie wszyscy teoretycy potracili granty, a jemu dalej płacą.
– Są lepsi od niego. Może ma znajomych w Akademii… Emigranci pchają się do nauki i popierają nawzajem, szczególnie obsadzili astrofizykę i astronomię.
Ma specjalny grant z Sił Przestrzennych.
Już obaj trzęśli się z zimna. Na bezchmurnym niebie jaśniał lodowato księżyc. Mróz leciutko przytrzymywał nozdrza, jakby chciał, żeby się skleiły.
Przystanek autobusowy, do którego wreszcie dotarli, był pusty. Większość profesorów mieszkała w bursie na terenie campusu i tylko pięćdziesięciu kilku młodszym uniwersytet wynajmował pokoje na mieście. Uniwersytet pokrywał jedynie część kosztów pokoju oraz dostarczał kupon tylko na jeden przejazd autobusem dziennie. Jager godził się na to, gdyż o pracę w nauce było coraz trudniej, a uzyskanie miejsca w bursie oznaczałoby usunięcie któregoś ze starszych kolegów, gnieżdżących się w pojedynczych pokojach z całymi rodzinami. Jedynie w przypadku śmierci któregoś z profesorów rodzina musiała zwolnić pokój, a na to miejsce wprowadzał się ktoś z listy oczekujących. Nazwisko Grahama było gdzieś tak w trzech czwartych tej listy.
Obaj z Heeversem niecierpliwie oczekiwali na spóźniający się ostatni, nocny autobus.
Heevers wysiadał pięć przystanków wcześniej, więc płacił nieco mniej za bilet, Graham płacił więcej. Heevers wyprzedzał go również o kilkanaście miejsc na liście oczekujących.
Studentów nie stać było na autobus, więc gdy tylko było dość ciepło, chodzili pieszo lub jeździli rowerami. Na przystanku nie czekał żaden z nich, widocznie tej nocy dla studentów było jeszcze wystarczająco ciepło.
Heevers próbował ostrożnie przytupywać – ostrożnie, żeby nie runąć na upstrzoną wmarzniętymi niedopałkami lodową skorupę. Graham starał się oddychać wyłącznie nosem, by nie doprawić przeziębionego gardła. Gapił się na rzesze gwiazd na nieboskłonie. Ich gęstszą wstęgą zaznaczała się Droga Mleczna.
– Wokół jednej z nich krąży Heddehen – zauważył.
– Jeśli to prawda, co mówią, to już jej nie widać – poprawił Heevers. – Podobno niedługo przestaną przylatywać. Czytałem w dzisiejszej ”Chronicie” – zakończył. Fakt, że stać go na kupowanie gazet codziennie, a nie tylko sobotniego numeru z programem telewizji, świadczył o niezłych dochodach. Heevers nie musiał się chwalić: był przecież profesorem trzeciej rangi, a Graham ledwie piątej.
Ale nawet to nie pomogło mu w przedterminowym uzyskaniu pokoju w bursie… – pomyślał złośliwie Graham.
Wokół otworów włóczkowej kominiarki Heeyersa tworzyły się białe sople.
Wreszcie zza zakrętu wywlókł się parskający i sapiący, rozklekotany autobus.
Żeby tylko do reszty nie zepsuł się po nocy, bo kto go naprawi – pomyślał Graham. – Przynajmniej w środku będzie ciepło, chociaż pewnie będzie śmierdziało spalinami.
Graham był raz w przestrzeni kosmicznej. Piętnaście lat temu, Jako rekrut o dobrych warunkach fizycznych i wysokim ilorazie inteligencji został powołany do oddziałów specjalnych B, Sił Przestrzennych – takich komandosów kosmicznych.
Przeszedł twarde szkolenie: sześć miesięcy męki w pyle, gorącu, pocie lub przeciwnie – w przerażającym mrozie; następne sześć miesięcy nauki zabijania gołymi rękami, bronią białą lub palną, używania najróżniejszego sprzętu. Gdyby miał więcej szczęścia i dostał się do oddziałów specjalnych typu A, nauczono by go może nawet kierować promem kosmicznym.
Niestety, odpadł przy selekcji i usiłowano z niego zrobić jedynie sprawną maszynę do zabijania. To też się nie udało: Graham nie przejawiał szczególnego zainteresowania ani zabijaniem, ani służbą zawodową i nie robił należytych postępów. W czasie ćwiczeń starał się oszukiwać i ruszać jak najmniej, co owocowało coraz gorszymi wynikami sprawdzianów, W końcu wyrzucono go w ogóle. Jednakże wyniósł z armii znakomitą formę fizyczną, przynajmniej do czasu aż nie sflaczał; wprawdzie nie spasł się ani nie wyłysiał, ale lata spędzone za biurkiem zniszczyły jego muskulaturę.
Jeanette uważała, że miał duszę myśliciela, nie wojownika. Z twardej służby w oddziałach specjalnych typu B zostało mu tylko to, że czasami, gdy jeszcze żyła Jeanette i razem nudzili się przed telewizorem, – gdy na ekranie ukazał się jakiś młody, utalentowany oficer Sił Przestrzennych, w Grahamie odżywało wspomnienie i wołał:
– Przecież to Don Aziz. Był w naszym plutonie.
Albo gdy pokazali jakiegoś groźnego generała o siwych skroniach, Graham mówił:
– Ale spierniczał ten Michaelis. Pamiętam go, gdy był jeszcze majorem.
Kiedyś Jeanette spytała go wprost, dlaczego nie został w armii. Właśnie w telewizji pokazywano podniosłą uroczystość odznaczenia wyróżniających się oficerów.
Читать дальше