Usiedli na ławce pod rozłożystym dębem. Zamoyski wyprostował lewą nogę, pochylił się i energicznie otrzepał czarną nogawkę z wyimaginowanego kurzu. Angelika, która nadal nie puściła ramienia mężczyzny, czuła w napięciach i rozluźnieniach jego mięśni następujące po sobie zawirowania myśli wskrzeszeńca.
Podszedł kelner i Zamoyski zdecydowanym ruchem ściągnął z tacy szklankę z whiskey. Angelika zadowoliła się sokiem pomarańczowym. Ojcowie jezuici trzymali ją w Pu-ermageze z dala od wszelkich alkoholi; jej dotychczasowe doświadczenie ograniczało się do kilku miarek podanego dla rozgrzania rumu oraz piwa pędzonego z prosa przez tubylców.
Zamoyski wychylił w milczeniu swoją whiskey, szklankę z resztką płynu ustawił starannie na prawym kolanie. Przyglądał się jej potem z krzywym półuśmiechem: czy drgnie, czy nie drgnie.
Angelika spojrzała na szklankę, na ten półuśmiech. Wpadli na siebie wzrokiem.
– Panie Zamoyski…
– Amazonko moja droga… Pogroziła mu palcem.
„Amazonko" – to wtedy zobaczyła go była po raz pierwszy: gdy wracała z przejażdżki z matką; wtedy on ją zobaczył.
Ciskał kamykami po powierzchni jeziora. Odbijały się od spokojnej tafli wody, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. Prymarna manifestacja nadzorczej SI stalą obok i udawała, że czyta gazetę.
– Niezły jest – mruknął koń matki.
– Zrobi siedem – oświadczy! wierzchowiec Angeliki.
– Nie zrobi.
– Zrobi.
– Zakład.
– O co?
Angelika podniosła głos ponad ich niekończącą się kłótnię.
– Kolejny kuzyn? – zapytała.
– Nie, nie. Nawet nie stahs – odparła matka. – Rozbitek. Gnosis go wyłowiła. Judas trzyma biedaka z ciekawości. Ta panna pod wierzbą, ta z „Timesem", na imię ma Nina – to nanomat SI na jego mózgu.
– SI? Po co?
– Nakłada mu w czasie rzeczywistym zbieżną symulację dwudziestego pierwszego wieku. A on nazywa się Zamoyski. Ponura postać.
– Musi manifestować się zewnętrznie? Ta Nina.
– Zalecenie kognitywisty. Jakie wspomnienia zapadają najgłębiej? Te, z którymi wiązały się największe emocje. Za te sznurki trzeba więc pociągnąć; to widzi, gdy widzi Ninę.
– Miłość.
– Nienawiść. Obie. Cokolwiek odczyta w sytuacji, słowach, zachowaniu. Wskazane są interakcje multipersonal-ne. Może mu się pamięć częściowo zrekonstruuje.
– Poprzez zazdrość do prawdy przeszłości – mruknęła Angelika. Łacina, która każdorazowo wymuszała chwilę zastanowienia przed wypowiedzią, prowokowała do formułowania zdań gramatycznie powikłanych, sztucznego alegory-zowania sensów.
Podjechały nad brzeg jeziora i konie zamilkły, pijąc. Angelika i matka zsiadły. Zamoyski rzucił jeszcze dwoma kamykami; otrzepawszy dłonie, podszedł do kobiet. Matka dokonała prezentacji.
Ale prymarna SI zaraz zamachała gazetą i przywołała Adama, i na tym skończyło się pierwsze jego spotkanie z Angelika.
– Jest pijany – powiedziała Angelika do matki, gdy wskrzeszeniec oddalił się na tyle, że nie mógł już jej słyszeć.
– Pijany, nawet gdy bez alkoholu we krwi. Kognitywista nie ma nic przeciwko. Dysponujemy pełną archiwizacją.
– Na co ojcu ten Łazarz? Musi trzymać go we własnym domu?
– Ależ proszę, zapytaj Judasa, może ci odpowie.
Nie miała okazji. Ojciec rzadko pojawiał się w Farstone, a wówczas widywała go jedynie z daleka. Za to Zamoyski był pod ręką.
– Więc pamięć jakiejż to przeszłości tak panu ciąży? Wyczekiwała na najdrobniejszą zmianę wyrazu jego
twarzy: znak, że SI pozwoliła mu usłyszeć pytanie. W końcu wykrzywił wargi.
– Czasami wydaje mi się… – zaczął, artykułując słowa z tak wielkim trudem, że aż pochylił się przy tym mimowolnie w przód, ku szklance; w szklankę wbijał wzrok. – Czasami…
– Że?
– Że coś musiało się stać.
– Co?
– Te spojrzenia. Półgesty. Kiedy myślą, że nie widzę. Pani też. I Nina. Wszyscy. Prawnicy korporacyjni. I inni. A na takim lekkim rauszu, trochę lżejszy, trochę mądrzejszy… mam wrażenie, że to ja – że właśnie ja posiadłem jakąś tajemnicę. Zostałem… wyniesiony.
Jakby czytał to na powierzchni alkoholu, słowo po słowie. Nie rozluźnił napiętych mięśni; skulił się jeszcze bardziej. Angelika słuchała go z rosnącym zdumieniem i – czymś w rodzaju podziwu.
Otóż okazuje się, że jednak nie ma filtrów doskonałych: słów ocenzurowanych Zamoyski nie słyszał, widoków niedozwolonych nie widział, ale mimo wszystko coś doń przeciekało – jakoś – w atmosferze, w nastroju chwili, w wyczuwalnym napięciu pomiędzy interlokutorami.
Nie mógł wiedzieć, lecz – przeczuwał.
Małe szachy z seminkluzją, pomyślała Angelika, sącząc sok. W oddali, między gośćmi, widziała ojca; nachylał właśnie ucho ku ustom mandaryna. O czym tam teraz mówią, ojciec i Cesarz? Sekrety Cywilizacji na weselu mej siostry. Ale to prawda, to nie jest jej wesele – mało kto przyszedł na nie dla Beatrice i Forry^go, większość przybyła z uwagi na Judasa McPhersona. Czy mam mu za złe? W roztargnieniu zajrzała do wnętrza swojej szklanicy, nieświadomie kopiując zachowanie Zamoyskiego. Czy mam za złe? Nie, chyba już nie. Nazbyt banalny to powód, by obrażać się na własnego ojca. Pociągnęła kolejny łyk zimnego soku.
No ale miały być szachy z SI. Sięgnęła pamięcią do XXI-wiecznej historii podboju kosmosu.
– Gdzie pana szkolono? Na GLOM-ie?
– Nie, ja byłem z europejskiego kontyngentu – odparł odruchowo, bez zastanowienia.
– Brali żonatych?
– Z tego, co wiem -
Grom przetoczył się przez gorące powietrze, wpychając Zamoyskiemu do ust niewypowiedziane słowa. Szklanka spadła z kolana na ziemię. Poderwali się na nogi oboje, Angelika i wskrzeszeniec, on jakby nagle otrzeźwiały.
Wszyscy goście zareagowali podobnie: nerwowe drgnięcie, moment bezruchu, potem spojrzenia w poszukiwaniu źródła dźwięku. Rozmowy opadły do poziomu szeptów. Nadal grała muzyka – skrzypce, coś jakby Strauss, ale zbyt gwałtowne, bez Straussowskiej posuwistości. Rach-rach-rach, rararach, rach -
Na trawnik wpadła czarna jak heban kobieta z ogniem nad głową.
Była naga, oczy miała krwistoczerwone, paznokcie tru-piobiale. Biegła wielkimi susami. Ludzie sięgali jej do pasa. Metrowej wysokości płomień buchał wzwyż z jej bezwłosej czaszki, oślepiający pióropusz, miecz czystej plazmy.
Goście patrzyli w bezruchu. Na obliczach stahsów zanurzonych w Plateau Angelika dostrzegła skurcze zdumienia, niektórzy rozglądali się dokoła, spodziewając się interwencji Cesarza za pośrednictwem infu. Jeśli jakaś nastąpiła, Angelika musiała ją przeoczyć. Nie mogła oderwać wzroku od kobiety-ognia.
Nie ona jedna. Setki gości, tuziny enstahsowych pracowników firmy wynajętej do organizacji imprezy – wszyscy pogrążeni w przedziwnym stuporze, gapili się, jak straszliwa Murzynka pokonuje gazelimi skokami plac zamkowy, zmierzając do – Angelika przesunęła spojrzenie – prosto do Judasa McPhersona!
Na przedłużeniu trasy olbrzymki znajdowało się kilkanaście osób, lecz Angelika nie miała wątpliwości. I nie tylko ona doszła do takiego wniosku. Ponad tuzin nanomatycz-nych manifestacji gości rzuciło się przeciąć drogę czarnej sprinterce. Ponieważ obowiązywał je protokół, w porównaniu z Murzynką były w swych humanoidalnych postaciach powolne i niezdarne: nie pobiegną szybciej niż może biec człowiek, nie uderzą mocniej, nie przeżyją, czego nie przeżyłby człowiek.
Wyścig nie trwał dłużej niż kilka sekund, bardzo szybko stało się oczywiste, kto ma, kto nie ma szansy ją dosięgnąć. Pozostały cztery manifestacje zdolne zastąpić jej drogę.
Читать дальше