– Widma ofiar dopominają się sprawiedliwości, prawda?
Arseniusz przesunął ręką po twarzy.
– Oczywiście. Widział je chyba cały dwór.
– Pan Gwalbert też?
Arseniusz skinął głową.
– To potworne oglądać widma swoich zamordowanych dzieci. Gwalbert nie zasłużył na taki los. To dobry człowiek. Sprawiedliwy, hojny, miłosierny. Mieszkańcy Szarej Wody kochają go jak ojca. Taki pan jest na wagę złota.
Ambrosius zamyślił się.
– Czy pojawia się też upiór pierwszej żony?
– Nie. Pani Blanka umarła w sposób naturalny, skutkiem choroby.
– A Sulpicja, czy jest podobna do Blanki?
– Zupełnie inna. Pani Blanka była pełna życia, wesoła i śmiała. Sulpicja zaś to wzór skromności i nieśmiałości. Omal nie umarła, gdy zobaczyła, jak widma dzieci wyciągają do niej ręce.
Ambrosius ściągnął brwi.
– Wyciągają ręce?- powtórzył. Arseniusz skinął głową.
– Wtedy pojawiły się po raz pierwszy. Na krużganku. Gwalbert i dworzanie wracali z pogrzebu małej. Ale dzieci patrzyły tylko na matkę. Wyciągały ramiona, jakby chciały, żeby je objęła. To było takie smutne.
Dziwny grymas wykrzywił na moment usta Ambrosiusa.
– Dziękuję, mistrzu – powiedział. – Bardzo mi pomogłeś. Muszę cię jeszcze prosić o drobną przysługę. Nie informuj na razie pana Gwalberta o moim przybyciu.
Widząc zdumioną minę Arseniusza, zrobił uspokajający ruch ręką.
– Tylko do jutra. Chcę najpierw odwiedzić więźnia w lochu i sprawdzić, czy zadanie nie przerasta także moich sił. Nie chciałbym robić panu Gwalbertowi fałszywych nadziei.
– We dworze czekają na ciebie gościnne pokoje, mistrzu – powiedział Arseniusz trochę sztywno.
Ambrosius uśmiechnął się lekko.
– Dziękuję. Chętnie z nich skorzystam, ale dopiero jutro. Dzisiejszy wieczór obiecałem damie, czyżbyś zapomniał?
Mistrz Arseniusz poczuł, że pąsowieją mu policzki.
– Oczywiście – bąknął. – Przyślę po ciebie jutro rano. Dobrej nocy, mistrzu.
– Dobrej nocy – odpowiedział Ambrosius.
Gdy tylko za Arseniuszem zamknęły się drzwi, Ambrosius zdjął ze ściany miecz, wysunął go z pochwy i wodząc palcami po głowni, zamyślił się głęboko.
***
Mistrz Arseniusz nie zdziwił się, gdy rankiem ujrzał Ambrosiusa odzianego w zielony kaftan. W końcu kat chciał zachować anonimowość.
– Jesteś gotów, mistrzu? – zagadnął. – Czy może chciałbyś najpierw zjeść śniadanie?
Ambrosius skłonił się lekko.
– Dziękuję – powiedział. – Jadłem w gospodzie.
– A jak spędziłeś noc? – Arseniusz nie mógł się powstrzymać od lekkiej złośliwości.
Ambrosius uśmiechnął się uprzejmie.
– Doskonale, mistrzu.
Schodzili po krętych kamiennych schodach do podziemi. W lochach panował półmrok, czuć było lekki piwniczny zapach, ale nie ten zwykle spotykany w więzieniach smród zgnilizny, potu i łajna. Cele były schludne, w każdej stała prycza, czasem jeszcze niewielki stół. Wszystkie były puste. Ambrosius rozglądał się ze zdziwieniem.
– Niezwykłe – powiedział. – Żeby wszędzie tak dbano o czystość jak tutaj.
Arseniusz zdobył się na lekki uśmiech.
– Pan Gwalbert nie pozwala trzymać ludzi w złych warunkach. Twierdzi, że z brudu i smrodu lęgną się tylko choroby i ciemnota. Dwór jest miejscem sądu i sprawiedliwości, ale też oświaty. Zresztą tu nigdy nie ma wielu więźniów.
– A zatem nie masz zbyt wiele roboty, mistrzu?
– Różnie. Ludzie nie są święci. Skazańców nigdy nie trzymamy długo w lochach, żeby nie przedłużać ich męki.
– Z wyjątkiem Sydoniusza – mruknął młody mistrz cicho, a Arseniusz udawał, że nie słyszy.
Doszli do ciężkich, okutych drzwi na końcu korytarza. Arseniusz pobladł wyraźnie i stracił rezon.
– Tu są klucze. – Wręczył towarzyszowi cały pęk. – Ten największy otwiera drzwi. Za nimi znajduje się cela mordercy. Wybacz, mistrzu, ale nie czuję się na siłach wchodzić tam z tobą.
– Nie śmiałbym cię prosić – odpowiedział uprzejmie Ambrosius. – Zaczekaj tutaj, jeśli łaska. Nie chcę, żeby uznano mnie za intruza kręcącego się po lochu z kluczami do cel w garści.
– Zaczekam – zgodził się Arseniusz.
Młody człowiek przekręcił klucz w zamku i pchnął drzwi. Znalazł się w wąskim korytarzyku zamkniętym grubą, potężną kratą. Za nim mieściła się niewielka cela.
Zmrużył oczy. Przez wąskie okienko u samego sufitu do mrocznego pomieszczenia wpadało nieco światła. W kącie celi na wąskiej pryczy kuliła się jakaś postać.
Ambrosius zbliżył twarz do kraty, zacisnął palce na prętach.
– Sydoniuszu? – zagadnął cicho.
Skazaniec wydał zduszony warkot.
– Podejdź do mnie – powiedział kat.
Więzień poruszył się nerwowo i znów warknął. Dźwięk nie brzmiał, jakby wydobywał się z ludzkiego gardła. Przypominał głos psa.
Ambrosius zmarszczył brwi. W zadumie przygryzł wargę.
– Sydoniuszu – odezwał się po chwili rozkazującym tonem – chodź do mnie!
Postać na pryczy znów drgnęła nerwowo i zaskomlała.
– Chodź, Sydoniuszu! – powtórzył Ambrosius ostro.
Skazaniec zlazł z pryczy i na czworakach zaczął się czołgać w kierunku kraty. Ambrosius zwilżył wyschnięte wargi. Starszy mistrz miał rację, od więźnia biła potężna wroga moc. Zupełnie nieludzka, pomyślał kat.
Istota, która niegdyś była młodym szlachcicem, wykrzywiła pysk, odsłaniając zęby w ostrzegawczym grymasie. Cuchnęła strachem i agresją, a jednocześnie nie potrafiła oprzeć się rozkazującemu głosowi człowieka. Ambrosius patrzył przez chwilę w zasnute bielmem oczy niegdysiejszego kawalera Sydoniusza.
– No i jak ja mam cię zabić – mruknął do siebie. – Skoro ty już od dawna nie żyjesz, nieszczęśniku.
Obrócił się i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Na zewnątrz oczekiwał go blady, zdenerwowany Arseniusz.
– Podejmiesz się zadania, mistrzu? – spytał na widok Ambrosiusa.
– Jakim człowiekiem był kiedyś Sydoniusz? – zagadnął Ambrosius, jakby nie usłyszał pytania.
Arseniusz wzruszył ramionami.
– Bardzo ambitnym. Nieco ponurym. Otaczała go sława doskonałego żołnierza.
– Czy pani Sulpicja darzyła go szczególnymi względami? Był ponoć jej kuzynem.
– Dalekim. Nic mi nie wiadomo o ich zażyłości. Raczej nie widywali się zbyt często. Podobno Sulpicja wyjednała mu posadę na dworze Gwalberta na prośbę jego matki.
– Czy pośredniczyła w tym także matka Sulpicji?
– Rodzice naszej pani nie żyją. – Arseniusz nie potrafił ukryć irytacji. – W rodzinnym majątku pozostał jej brat z małżonką. Wybacz, mistrzu, ale co mają do rzeczy rodzinne koligacje pani Sulpicji?
Ambrosius rozłożył ręce.
– Prawdopodobnie nic – stwierdził z rozbrajającym uśmiechem. – Zaspokajają moją ciekawość.
– Przeprowadzisz egzekucję, Ambrosiusie? – Nadworny kat Szarej Wody miał ściągniętą, pełną napięcia twarz. – Potrafisz uspokoić ducha Sydoniusza?
– Tak – powiedział z namysłem Ambrosius. – Sądzę, że tak. Ale potrzebuję trochę czasu. Egzekucja może się odbyć za siedem dni. Zechciej zawiadomić pana Gwalberta, że jestem do jego usług.
***
Arseniusz pofatygował się osobiście „Pod Tłusty Cycek", żeby zanieść Ambrosiusowi oficjalne zaproszenie ze dworu. Do tego stopnia nie ufał dziwacznemu mistrzowi, którego przysłało bractwo, że obawiał się, czy słynny kat nie uciekł po kryjomu, przytłoczony czekającym go zadaniem. Nie zastał Ambrosiusa w gospodzie, ale z ulgą stwierdził, że miecz i kufer nadal pozostają na swoim miejscu w wynajętej izbie.
Читать дальше