– Tu siedemnastka, tu siedemnastka! Na rogu Zielonej i Wergiliego zatrzymaliśmy mały kontrpochód uzbrojony w butelki z zapalaczem, co robić? – dobiega z fonika, którym ludzie Druzzusa podsłuchują łączność pretorianów, vigiliantów municypalnych oraz sekurytów FOI (Federacyjnego Officjum Inwigilacji).
– Izolować, nie używać ostrej amunicji – słychać głos viceperfectimusa – i za skarby nie dopuszczać tych oszołomów z wizyjników.
Wiropłat to przy okazji dobre miejsce, gdzie obaj przyjaciele mogą porozmawiać bez świadków. Podsłuchując i wierząc, że sami nie są podsłuchiwani. Druzzus nadal drąży temat martwego trynitatysty.
– Obawiam się, że mamy do czynienia z precyzyjnym morderstwem – szepce.
– Na jakiej podstawie, Fabio, braku zapalniczki? Czytałem oficjalny raport. Na szybie i futrynie znaleziono wyłącznie odciski palców Narensa. Na ciele nie miał żadnych obrażeń poza powstałymi od uderzenia o dno impluvium. Żadnych podejrzanych ukłuć… Dawka stymulantu też nie była śmiertelna…
– Najważniejszą informację dottor Darni przekazał mi ustnie. Wiesz, co było prawdziwą przyczyną śmierci faceta?
– Uderzenie?
– Bynajmniej. Roztrzaskał się już martwy. W jego płucach znaleziono wodę.
– To zrozumiałe. Leżał przecież w tym brodziku.
– Znaleziono wodę z perfumowaną pianą pochodzącą z hostelowej łazienki, Marku. Ktoś utopił Narensa w wannie, wytarł ciało i wyrzucił przez okno dotknąwszy uprzednio jego dłonią do klamki i framugi…
– A nagranie? Powinno być przecież nagranie obraźnikowe.
– I to jest właśnie najciekawsze, na 15 minut przed naszym wejściem do pokoju samoczynnie przetarł się kabel zasilający nagrywarkę…
– To znaczy…?
– To znaczy, że Narens został zgładzony profesjonalnie, że morderców było paru. Że mieli swobodę poruszania się w strefie Pierwszej, słowem, że są to nasi ludzie.
– O Jedyny!
– To jeszcze bardziej komplikuje sprawę. Zamordowano go w ściśle strzeżonym gmachu, wśród personelu, który był sprawdzany. Nawet obsługę "Asilium IV" akceptowaliśmy na te dni wspólnie z Ruffixem. Nikt z zewnątrz nie wiedział nawet o zatrzymaniu faceta. Zresztą mediaferranci, goście i wolontariusze nie mieli na te piętra dostępu.
– Więc co z tym zrobimy?
– Po pierwsze, nikomu ani słowa. Trzymamy się wersji samobójczej. Przypuszczam, że z ponad tysiąca osób obecnych wtedy w hostelu koło setki mogło mieć dostęp do tamtej kondygnacji. Sporo!
– Ale chyba poinformujemy elekta?
– Na razie nikogo. Zbyt wielu ludzi kręci się koło Quintusa dzień i noc. Jego rozmowy są nagrywane, nie możemy wykluczyć podsłuchów.
– A ten twój dottor Darni jest pewny?
– Ręczę za niego. Służyliśmy razem na Herrii w dziewięćdziesiątym trzecim. Uratował mi życie.
– Ktoś jednak musi zająć się śledztwem. Może jednak FOI? To wygląda na grubszą sprawę. – W pamięci Ursina odżywa obraz Arrianda, tego wiecznie uśmiechniętego Navigatora, który zginął w zamachu bombowym w chwili, gdy tulił do siebie małą podniesioną z tłumu dziewczynkę. Mała była żywą bombą. Zdetonowano ją zdalnie. Do tej pory nie wyjaśniono kulisów tej śmierci. Choć gdyby nie ten zamach, prawdopodobnie fakcja "Czarnych" do dziś sprawowałaby władzę w Archipelagu.
– Mógłbym się tym zająć osobiście – Druzzus w zamyśleniu skubie rzadką brodę.
– Niemożliwe. Zbyt jesteś potrzebny Quintusowi na co dzień. Chyba że za parę dni obejmiesz kierownictwo Federacyjnego Officjum Inwigilacyjnego.
– Nie fantazjuj! Wiesz, że faworytem szefa jest Ruffix. A ten od miesięcy nie kryje się z chęcią objęcia funkcji prefektissimusa. Ale masz rację. Moja swoboda ruchów jest więcej niż ograniczona. Jeśli istnieje spisek wymierzony w Cedrusa, to jestem drugą najbardziej obserwowaną osobą w jego otoczeniu. Może więc wydelegować kogoś z moich ludzi?
– Przydałby się ktoś zupełnie nieznany, samotny strzelec – głośno myśli Ursin. – Odważny, zawodowiec… oczywiście, godny zaufania.
– Tacy ludzie nie rodzą się na kamieniu! Wszyscy prywatni inwigilatorzy, jakich znam, to czereda chciwych szmalu łachudrów.
– Czyli sytuacja jest bez wyjścia?
Na moment zapada cisza, wreszcie Druzzus wydusza z siebie.
– Był kiedyś człowiek. Ale…
– Nie żyje?
– Jakby nie żył. Definitywnie wycofał się z zawodu. Opuścił służbę, zatarł ślady. Nawet nie mam pojęcia, gdzie go szukać… Chociaż… Gdyby dottor Darni zechciał… Ten trzymał się z nim najbliżej.
– Nasz sympatyczny dottorek? Nie wiedziałem, że posiada takie kontakty.
– Kiedyś było nas trzydziestu. Jeśli wciąż Leontias żyje, pozostało trzech.
Wiropłat gwałtownie skręca, aby ominąć jedną z trzydziestu sześciu wież bazyliki, która przypomina urodzinowy tort. Autorydwan elekta dotarł właśnie na miejsce.
– Lądujemy – oznajmia Druzzus, odwraca głowę i spogląda prosto w oczy Ursina. – Dobra, wyślę dottorka, ale powiedz, Marku, na jakiej podstawie możemy mieć zaufanie do siebie?
– Nie powinniśmy- uśmiecha się consulantor. – Komuś jednak zaufać trzeba.
Położona na skraju Archipelagu Orelia Południowa jest wyspą górzystą i w wielu regionach zachowała sporo pierwotnego charakteru. Millowe kaskady potoków spadających wprost do morza sąsiadują ze strzaskanymi kolumnami dawnych świątyń. (Trzęsienia ziemi w tych rejonach Morza Wewnętrznego zdarzały się częściej niż wojny). Oddalenie od centrum Federacji i klimat – gorący i wilgotny na wybrzeżu, surowy w interiorze – sprawiły, że wielki przemysł raczej stronił od Orelii. Stosunkowo późno odkryto ją też dla masowej turystyki. I chwała Bogu.
Wszelkie zmiany docierały tu ze znacznym opóźnieniem. Pogaństwo dotrwało aż do IX wieku, a wiele z jego elementów zachowało się w ludowych obrzędach i tajnych misteriach. Powiadano, że w orelskim interiorze trwa przekazywana z pokolenia na pokolenie tajna wiedza wieszczków – heruspików, zaś w leśnych ustroniach kontynuują swoje kulty kryptowestalki.
Oczywiście, Lido Orelio jest dzisiaj wielkim uprzemysłowionym miastem. Posiada spory port, lotnisko i mnóstwo nowoczesnych hosteli. Jednak trochę dalej od Zatoki Czterech Wiatrów, tam, gdzie wielopoziomowe viafasty przechodzą w nieutwardzone dukty, zaczyna się kraj tajemniczy, surowy, intrygujący. Jednak przemierzający go dottor Darni nie szukał tam bynajmniej wrażeń turystycznych. Misja, z którą wyprawił go Druzzus z Ursinem, miała być dyskretna. Zadbał więc o zmylenie ewentualnych szpiegów. Pod fałszywym nazwiskiem udał się na Superiorę, stamtąd, zmieniwszy kolor włosów i szkła kontaktowe, prawie pustym avionem dotarł do skwarnej Bianciny Equatoriańskiej, skąd wynajęty za małe pieniądze klimatyzowany szybkopław dostarczył go na położoną po drugiej stronie równika Orelię. Tam rozpoczął swoje poszukiwania. Uważał, że nie zaniedbał niczego. Doświadczenia wyniesione z kampanii herriańskiej nie zostały zapomniane. Zmiana nazwiska, charakteryzacje powinny wystarczyć. Nic zresztą nie wskazywało, że mógł być śledzony. Chociaż… Od niedawna zaczął zauważać pierwsze symptomy starzenia się. Umiłowanie wygód stawało się silniejsze niż żądza sukcesu. Nawyki przeważały nad potrzebą zmiany. Nie miał ani dawnego refleksu, ani poprzedniego pociągu do hazardu. Jeśli więc wybrał się na Orelię, uczynił to w imię długoletniej przyjaźni z Druzzusem i z lojalności wobec Cedrusa.
Owego wieczora, 10 żeńca, w gaju szpilkowym pokrywającym wysokie partie wyspy, na kilku zwalonych kolumnach przysiadła grupka młodzieży, mimo współczesnych strojów przypominającej bardziej Bractwo Muz niż klasę rozparzonych nastolatków. Siedmiu chłopców, w wieku na oko od czternastu do siedemnastu lat, siedziało kręgiem wokół mężczyzny o sportowej sylwetce i mocno posiwiałych skroniach. Z przygasającego ogniska dolatywał zapach pieczonego mięsiwa i świeżych offli wyjętych z improwizowanego pieca, za który posłużyły resztki świątynnego tympanonu. Najwyraźniej uczta nie miała wyłącznie duchowego charakteru. Opis grupy byłby niepełny bez rusałki, która usadowiła się nieco wyżej na powalonym architravie. Z elektryczną formingą w ręku, którą trącała sporadycznie, jakby w zamyśleniu, zdawała się być postacią nie z tego świata. Nie uczestniczyła w rozmowach, choć co chwilę któryś z chłopców zerkał w jej stronę. Ona zaś odrzucając co jakiś czas grzywę kasztanowych włosów, rzucała spojrzenie na nauczyciela. Potem znów brzdąkała cicho, rozlewnie.
Читать дальше