– Mamy pewien zapas w zbiorniku, ewentualnie można utoczyć…
– Jak ja się panu odwdzięcę. Może… Zatsymam się dzisiaj na noc w cauponie "Na przełęczy". Mogłabym zaprosić tam pana na filiżankę naparu. Proszę o fonik za parę godzin.
Pomocnik przyjął zaproszenie, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że nie zadzwoni, a gdyby nawet, to nie zastanie blondyny.
Dialog przerwał pisk hamulców, z wielkim impetem zahamował niewielki sportowy pędnik nadjeżdżający z naprzeciwka. Wyskoczył z niego kierowca gestykulując w podnieceniu.
– Okropny wypadek przy Czarnym Garbie! Wóz wypadł z szosy, płonie!!!
Popędzili tam jak najrychlej. Przy jedenastym zakręcie dostrzegli miejsce katastrofy. Na żwirze widać było ślady gwałtownego hamowania. Najprawdopodobniej kierowca z niewiadomego powodu zamiast skręcić na łuku w lewo postanowił jechać prosto i dopiero w ostatniej chwili zdecydował się na hamowanie. Czyżby auriga był pijany? Ślad hamowania ciągnął się przez wąski pas pobocza. Dalej widać było wyłamaną barierę. Pędnik musiał wielokrotnie koziołkować po rudoszarym zboczu piargu i teraz leżał na dnie parowu na dachu niczym martwy chrabąszcz. Ogień już się dopalał.
– Olimpion senatora Cedrusa! – wykrzyknął pomocnik i przesadziwszy resztki bariery zaczął opuszczać się po stromym zboczu. Tymczasem Balbo zwrócił się do kierowcy, który zgłosił katastrofę:
– Widział pan, jak doszło do incydentu?
Przeczące kiwnięcie głową.
– A jakichś świadków pan nie widział?
– Nie, pusto jak wymiecione, w czasie całej drogi minęły mnie ledwie dwa wozy, żadnego przechodnia. Jedynie tam na dole, millę stąd – wskazał wijącą się wśród zieleni wstęgę żwirowatej ścieżki – mignął mi zielony dach jakiegoś wehikułu. Pewnie patrol rezerwowy.
– Mogli coś widzieć? – zainteresował się vicepiątnik.
Świadek wzruszył ramionami.
– Jakby dostrzegli, toby się zatrzymali. Zresztą z dołu pewnie niczego nie widać.
Ostrożnie poczęli się w ślad za pomocnikiem opuszczać w stronę dogasającego wraku olimpiona. Im bliżej dna parowu, tym więcej widać było rozrzuconych detali – odprysków szkła, kawałków metalu. Na jednym z krzaków wisiał strzęp kapelusza senatorowej. Nozdrza funkcjonariusza wyczuły mdły swąd spalonych ciał. Zbierało mu się na mdłości. Podszedł bliżej. Ofiary musiały zginąć na miejscu, nie zauważył niczyich prób wydostawania się z wnętrza. I naraz drgnął. Kilkanaście stóp od wraku dostrzegł ludzką rękę wystającą z krzaka ziębokrzewu.
– Tutaj! – krzyknął do pozostałych.
Młody mężczyzna w sportowym ubraniu leżał wbity twarzą w zarośla. Siła wyrzutu musiała być spora, pozbawiła go zarówno butów, jak kaftana. Rozchylając gałązki viapretorianin próbował wydobyć zmasakrowane ciało. Zalana krwią twarz przypominała maskę. Mimo to osiemnastoletni rekordzista gry w piłkę był zbyt znany, aby go nie rozpoznać.
– Pomóżcie mi go wyciągnąć! – Chwycili go za ręce i nogi. I wtedy usłyszeli jęk. Pomocnik omal nie upuścił ciała i począł wołać do salvatorianów, których ambulans właśnie pojawił się na drodze.
– Quintus Cedrus żyje!
Balbo obejrzał złotą bransoletę na przegubie chłopaka. Krew Appolińska z ujemnym odczynnikiem. Rzadka grupa.
– Nie mamy takiej! – jęknął przybyły lekarz.
– Nie szkodzi, zabierzcie go do pędnika, a ja dzwonię do domu. Przypadkowo taką samą grupę ma mój syn – Marek Ursin.
*
Zaiste, czy może być coś mocniejszego nad więzy krwi. Świat spadkobiercy fortuny Cedrusów i zakamarki, w których wegetowali Ursinowie, dzieliło wszystko. Właściwie nie powinni się nawet spotkać. A przecież kiedy po długiej rekonwalescencji Quintus odzyskał zdrowie i poczęła wracać mu pamięć, zadbał o tych, którym zawdzięczał życie. Balbo dostał przeniesienie do Avillei, a jego synowi opłacono studia w najlepszym gimnazjonie, tym samym, do którego po rocznej przerwie powrócił sam Cedrus. Dzieliły ich cztery roczniki, w tym czasie niemal otchłań – Marek był jeszcze pokrytym trądzikiem wyrostkiem, Quintus młodym nobilem, zawracającym w głowach dziewczętom. Ale zawsze kiedy się spotykali, Cedrus traktował go z przyjaźnią. Nie dziw, że z czasem uznanie dla starszego kolegi przerodziło się w uwielbienie i takim pozostało. Doszło do tego, że gdy rozeszła się wieść, iż młody arystokrata ubiega się o przyjęcie do elitarnej Akademii Wielkiej Polityki, ale szanse ma niewielkie, Ursin zapalił w jego intencji kaganek w celli św. Felixa, patrona szczęściarzy.
Rokrocznie Akademia w Villa Superioris przyjmowała dwudziestu jeden najwybitniejszych absolwentów ze wszystkich uczelni Archipelagu. Po jednym z każdej sfederowanej diecezji. Nie było wyjątków. Ani pieniądze, ani pozycja społeczna nie dawały preferencji. Trzeba było być rzeczywiście najlepszym…
Szanse Cedrusa osłabiał brak wpływowego ojca i opóźnienie w nauce po długotrwałej rekonwalescencji. Powszechnie plotkowano o chwilowych nawrotach amnezji, wprawdzie coraz rzadszych, ale dokuczliwych.
Oczywiście, karierę polityczną można było robić i bez dyplomu AWP – mozolnie przepychać się w rejonowych fakcjach, antyszambrować stopień po stopniu zaliczając liktoraty i edylaty, aby uzyskać grubo po sześćdziesiątce trybunat lub togę senatorską. Natomiast absolwent AWP mógł zostać prefektem lub cenzorem zaraz po trzydziestce, a koło czterdziestki sięgnąć nawet po Navigatoriat.
Faworytem z Nowej Istrii był Julius Dexos – absolutny prymus, a przy okazji charyzmatyczny lider młodzieżowej korporacji. Quintus w najlepszym przypadku mógł liczyć na drugą lokatę. Ale drugie czy ostatnie miejsce w grze o wszystko nie miało znaczenia. Na cóż więc mógł liczyć? Że rozdźwięki w Radzie Pięciu Dziekanów doprowadzą do utrącenia kandydatury Dexosa? W końcu nieraz wymóg jednomyślności spowodował utrącenie faworyta i awans kogoś mniej kontrowersyjnego. Choć równocześnie po wielekroć chronił Archipelag przed dopuszczeniem na szczyty ludzi zdolnych, ale niezrównoważonych – histeryków, mitomanów czy egoistów.
Trudno było jednak znaleźć u Dexosa słabe punkty. Zresztą, gdyby nawet z jakiegoś powodu kandydatura Juliusa upadła, i tak Quintus mógł spodziewać się veta ze strony Vellona, sędziwego profesora Etyki Politycznej, przed laty osobistego antagonisty jego ojca. Stary filozof nie krył swej niechęci wobec kandydata. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego. Może do familijnych animozji dołączyła się intuicyjna fobia?
Modlitwy Ursina musiały jednak pomóc. Dwa dni przed Sesją Rady Dziekanów 17 różyna 1484 roku Helena, urocza narzeczona Dexosa, popełniła samobójstwo, rzucając się do rzeki z mostu Apostołów. Oszalały z bólu Julius, który nie potrafił pogodzić się z zadziwiająco krótkim listem pożegnalnym "Odchodzę, wybacz. Helena", nie zjawił się nawet przed obliczem Rady. Resignatio per absentio. Trzeba trafu, że tego samego dnia w czasie burzy śnieżnej uległa katastrofie avionośnia profesora Etyki Politycznej, a on sam ciężko ranny zmarł po paru dniach. Sesję odroczono, zaś nowy szef Katedry Etyki Klaudiusz Settens nie miał już nic przeciwko poparciu Quintusa.
Dalsza kariera Cedrusa (Szczęściarza, jak z czasem zaczęto go nazywać) przebiegała błyskawicznie. Wystrzelił w górę z energią Wielkiego Gejzera z Gadzich Gór. Mozolnie przebijający się przez życie Marek śledził karierę kolegi głównie za pośrednictwem gazet i oglądników. Raz w roku wysyłał powinszowanie z okazji Dnia św. Quintusa i otrzymywał podobny list, gdy obchodzono święto Marka Ewangelisty.
Читать дальше