– I co sądzisz o tym wszystkim, chłopcze? – zapytał go późnym wieczorem Leo. – Jak wiem, wśród swych licznych marzeń pragnąłeś zostać deduktorem?
– Należy ustalić, kto wynajął Flaccusa i Lucjusza – odpowiada bez namysłu piegowaty grubasek.
– Zgoda, próbujemy to zrobić, ale to może potrwać, co dalej?
– Idźmy zatem tropem Narensa.
– Całkiem słusznie, mój przyjaciel sekuryta Geron udostępnił mi dossier tego młodego nieszczęśliwego człowieka. Wiele tego nie ma. Syn czcigodnych właścicieli nieruchomości, pół roku temu studiował prawo na Akademii Florentyńskiej. Nadużywał stymulantów, ale nie był uzależniony. Trzy miesiące temu w autodansbudzie na Wzgórzu Cyklopów nawiązał romans z niejaką Kaliope, związaną z "Agressores". Nie został formalnym członkiem ruchu. Zginął, zanim przeszedł trynitatyczne wtajemniczenie. To była ledwie jego druga demonstracja. Po pierwszej spędził 48 hor w pudle… Zawieszony na Akademii. Nie próbował się odwoływać… Czy coś cię w tym curriculum vitae zastanawia?
– Co taki marny typek mógł wiedzieć aż tak ważnego, że chciał się spotkać osobiście z elektem? I dlaczego zginął?
– Znów poprawne rozumowanie. Rzeczywiście, co mógł wiedzieć organizacyjny nowicjusz?
– Może coś podsłuchał przypadkiem. Może ci "Agressores" planują zamach na Cedrusa?
– Nie mają na to dość sił. Poza tym w czyim interesie leżałoby zgładzenie Cedrusa? Ekumeny, Wandalii? – Quintus jest człowiekiem środka. Opowiada się za pokojem, harmonijnym wzrostem gospodarczym. Herdatusa popierały koła militarne, ale nawet militaryści nie mają prawa obawiać się Quintusa. Będzie elementem sprawnie działającego systemu, nie władcą absolutnym. Poza tym wiemy, że morderca działał w kręgu najbliższych współpracowników kandydata – dokonał zbrodni, pozacierał ślady…
– Czyli może należy wykluczyć teorię zamachu. Może Narens uzyskał informację o kimś z najbliższego otoczenia elekta. Informację dla tego kogoś niebezpieczną… Cenną dla potencjalnego szantażysty?
– Ciepło, ciepło, synu. Tylko dlaczego Narens wspominał o spisku? Żeby zwrócić na siebie uwagę?
cdn.
6. KARTKI Z PODRĘCZNIKA HISTORII
Demokracja na Archipelagu nie miała łatwych początków, mimo że procesy historyczne przebiegały na Innej łagodniej niż na Ziemi. Planeta nie zaznała wędrówek ludów ani najazdów barbarzyńców. Transferowaną cywilizację antyku ominęły "mroki średniowiecza" i szaleństwa feudalnych wojen.
Przybysze ze Starej Ziemi zderzyli się oczywiście z nieprzyjazną przyrodą, musieli toczyć walki z monstrualnymi gadami. Legendy z VI wieku obfitują w nieprawdopodobne opowieści, jak choćby ta o Brzaśku Smokobójcy, tajemniczym, na poły legendarnym wenedzkim wielkoludzie, który na tratwach przepłynął bez mała pół Innej walcząc z tigrozaurami i dziwnym karłowatym szczepem gadoptasim, pierwotnymi gospodarzami wandalijskiego wybrzeża. Jedynymi przed przybyciem człowieka ssakami Innej były niewielkie stekowce przypominające australijskie dziobaki… Znosiły one wprawdzie jaja, ale wyklute potomstwo karmiły mlekiem… Ileż trudu krzyżówek i selekcji zajęło wyhodowanie z nich dojnych mlecznic – zwanych przez lud świniokrowami. W efekcie wielofunkcyjną mlecznicę można było wydoić, zjeść, a nawet usmażyć dzięki niej jajko sadzone.
Cywilizacja piechurów i żeglarzy wypełniała blisko dziesięć wczesnych wieków Innej. Pierwszych hippozaurów ośmielili się dosiąść dopiero cyrkowcy. Brak dużych zwierząt pociągowych, przy niewielkiej liczbie rąk do pracy (garstki przybyszów tworzyły wspólnoty ludzi wolnych, bez niewolników i chłopów pańszczyźnianych), przyśpieszył rozwój techniki. Przez pierwsze stulecia ludzie byli najmniej liczebnym gatunkiem na Innej. Transfery, z małymi wyjątkami, dotyczyły pojedynczych istot. Oszołomieni metamorfozą świata przybysze tracili dni, miesiące, nieraz lata na odszukanie innych wygnańców z Ziemi i zrozumienie, co się im przytrafiło. Liryki Tetriarchosa z Samos są chyba najdramatyczniejszą rejestracją bezkresu samotności. Ów Grek porwany u schyłku III wieku z rodzinnej wyspy dopiero po siedmiu latach tułaczki trafił na ślady innych osadników, co jednak nie było tożsame z przyjęciem do wspólnoty.
Sam. Proch, pyłek. Najmniejsza z gwiazd.
Ziarenko bez pustyni. Kropla bez wody.
Ja? Gdzie moje lat siedemnaście?
Czy ich nie było?
O Bogowie! Wy też odeszliście!
Matko, po co wydałaś mnie ze swego łona,
gdy tylko ja jeden mogę świadczyć, że byłaś?
Lecz komu świadczyć? Obcemu niebu?
Zaiste Moja koine
pękła niczym żółwie jajo…
A każdy dzień ma serce gada.
Zimno w upale. Groza w pięknie.
Zaiste wybrałbym śmierć,
gdybym nie umarł już z rozpaczy.
Oddajcie mi świat, Bogowie. Kto ukradł mi mój świat?!
Mnóstwo było potem przeróbek epopei owego kosmicznego Robinsona, który w dwudziestu pieśniach opowiada o kolejnych stadiach przerażenia i nadziei, rozpaczy i szaleństwa… Zwątpiwszy ostatecznie, znajduje ślad ognia i skorupę glinianego dzbana. Szuka dalej, przemierza ostępy. Lecz gdy wreszcie odnajduje obozowisko Litencjusza z Ravenny, zostaje potraktowany jak intruz. Odpędzony. W siedemnastoosobowej grupce są ledwie dwie pełnoletnie niewiasty. "Więcej mężów nam nie trza!" – ryczy Litencjusz chłoszcząc amatora domowego ogniska. Obolały poeta snuje się więc wokół drewnianego castrum jak głodny padlinogad. Miesiącami. Czasem podchodzi bliżej i ponad strumieniem śpiewa swe pieśni kobietom i dziewczynom piorącym tam szaty. Aż pewnego dnia dwunastoletnia Flora opuszcza wspólnotę, odchodzi z siwiejącym poetą. Zakładają własną rodzinę, a potem spotykają innych świeżych wyrzutków czasoprzestrzeni…
Poemat kończy się pieśnią o założeniu Florentyny – miasta kwiatów wyrosłego z miłości dwojga ludzi. O dalszych losach greckiego wieszcza nic nie wiadomo. Podający się za jego prawnuka Bardejon, mistrz epigramatu, tworzy nowołacinę.
Wedle obliczeń współczesnych demografów w ciągu ponad dwustu lat Transferu na Inną dotarło około dwudziestu tysięcy ludzi z basenu Morza Śródziemnego: Rzymian i Greków, Egipcjan, Numidyjczyków, Hunów, Iberów, Luzytanów, Germanów i Parthów, Persów i Słowian. Zadziwiające, jak wielu z nich przetrzymało szok przeniesienia i zderzenia z nową, odmienną rzeczywistością. Zapewne "niewidzialni przewoźnicy" musieli wybierać do swych celów jednostki o wyjątkowych predyspozycjach zdrowotnych i psychicznych. Przybysze, wedle wnikliwych badań, charakteryzowali się nie tylko odwagą i siłą, ale każda ich fala sprawiała wrażenie celowo kompletowanej pod kątem przydatności dla rozwoju kolonii. Równomiernie przerzucano rolników i myśliwych, żeglarzy i rzemieślników, lecz – rzecz szczególna – w transferze brakowało kapłanów i zawodowych żołnierzy. Chociaż znalazłoby się dla nich zajęcie. Każda z zachowanych kronik zaczyna się od heroicznych opisów walk z potworami, mięsożernymi roślinami, dokuczliwymi insektami i tropikalnym żarem.
Wcześni prawodawcy głosili, że wygnanie jest karą Bogów i że przeminie. Mijały jednak lata i nie widać było kresu tej banicji ni szans powrotu na Ziemię. Musiały zrodzić się kolejne generacje, nim ostatecznie pogodzono się z losem, rozpoznano i zaczęto doceniać zalety Innej.
Przybysze z czwartego i następnych wieków przeżywają znacznie mniejszy szok niż ich poprzednicy. Wręcz przeciwnie. Raj oczekujący na człowieka – zachwyca się w VI wieku Inną Maksym z Albionu, którego Transfer wyrwał wprost z niewolniczych okowów wioślarza galery. Jest Dostatnio, przyjaźnie, ciepło – pisze w swej kronice -wszystko większe: drzewa, jaszczury, kwiaty i ludzkie serca. Bez nienawiści i złości.
Читать дальше