Marcin Wolski - Piąty odcień zieleni

Здесь есть возможность читать онлайн «Marcin Wolski - Piąty odcień zieleni» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Piąty odcień zieleni: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Piąty odcień zieleni»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Piaty odcień zieleni to sensacyjna opowieść o losach naszego świata, który na skutek przedziwnego zbiegu okoliczności i sprzecznych działań dostaje się w ręce radykalnej frakcji ruchu Zielonych. Przedstawia ją przypadkowy świadek i mimowolny trybik machiny zdarzeń, nasz rodak, który wpada w sam, srodek zapierajacej dech rozgrywki, toczącej się na wszystkich kontynentach, na wodzie, pod wodą i… w kosmosie.

Piąty odcień zieleni — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Piąty odcień zieleni», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Błędy, błędy! – mówił z wysokości ławeczki, tonem znudzonego instruktora kursu na prawo jazdy, kapitan Bongote – jeszcze pana, doktorze, mógłbym zrozumieć, jest pan amatorem w tym fachu, ale droga Barbara… Jak można było pozostawić mnie przy życiu? I ten brak krytycyzmu w stosunku do zawartości mapnika. Cóż za lenistwo! Wystarczyło zajrzeć do moich notatek, aby dowiedzieć się, że Cuito zajęliśmy bohaterskim szturmem trzy miesiące temu. Zresztą nawet gdybym zginął, wpadlibyście prosto w ręce mojego szefa posterunku. A on zadbałby już o szybką, chociaż banalną śmierć.

Przeszedł mnie dreszcz. W głosie Bongote'a brzmiała zapowiedź czegoś doprawdy ekstra.

– Wyliczenia też zrobiliście nieprecyzyjne. Przecięte druty zauważono już po dwóch godzinach, w trzeciej udało im się mnie dobudzić. A po pięciu znajdowałem się już w Cuito. I czekałem. A nawiasem mówiąc, wolno jechaliście. Kochaliście się po drodze? Jeśli nie stracona szansa.

Milczeliśmy. Co zresztą mieliśmy mówić. Oczyma wyobraźni widziałem własną głowę obok czerepu doktora Mącona.

– Ciekawi jesteście jak umrzecie? Z tobą – wskazał palcem Barbarę – nie mam kłopotu. Sądzę, że stu wystarczy…

– Co? – wyrwało się pannie Gray.

– Stu wyposzczonych patriotów starczy chyba i dla ciebie, kochanie. Jeśli to przetrzymasz, zostaniesz uwieczniona w księdze rekordów Guinnesa.

Z ust dziewczyny nie wydobyło się nawet westchnienie. Stykając się z nią plecami poczułem tylko krótkie drgnięcie jej mięśni. Nic więcej.

– A pan, doktorze? Możliwości mamy dużo: mrówki, pal, ukrzyżowanie, a może zestaw ćwiczeń dowolnych? Powolutku, powolutku.

Przez moment zastanawiałem się, czy nie byłoby dobrym sposobem sprowokowanie sadysty, wprawienie go w szał, tak, żeby zastrzelił nas od razu. Nie potrafiłem jednak zdobyć się na wystarczającą dozę śmiałości.

– Przykro mi ze względu na pozostawionych chorych – zacząłem, czując, że metoda tłumaczenia sposobem uczniaka przyłapanego na psocie jest w naszej sytuacji co najmniej żenująca – sądzę jednak, że mogę być dla pańskiej organizacji bardziej przydatny żywy niż martwy.

Cichy, równy śmieszek.

– Oczywiście to Barbara namówiła pana do ucieczki, sam pan nigdy z własnej woli nie przedsięwziąłby niczego przeciw nam. Nieprawdaż?

Nie odpowiedziałem.

W obozie przywitały nas nienawistne okrzyki i szturchańce tłumu. Rozkuto nas, panna Gray szła pierwsza. Jak zwykle pełna godności, wyprostowana, zapewne tak wyglądała Maria Antonina wstępująca na podium gilotyny.

– Do widzenia, Jan – powiedziała – trzymaj się!

– Żegnaj, Barbaro!

Potem straciliśmy się z oczu. Wrzucono nas do głębokiej cuchnącej jamy, zatrzaśnięto klapę z gałęzi. I nastąpiła ciemność. Czekałem. Mijały godziny, nikt się nie zjawiał, z zewnątrz nie dobiegały żadne odgłosy. Mój dół znajdował się w odleglejszej części obozowiska. Parę razy usiłowałem się wspiąć do wyjścia. Nic z tego, jama posiadała kształt gruszki a jej ściany nachylały się ku górze. Były gładkie, niełupliwe… Odczuwałem głód. Niestety w mojej kamiennej klatce nie znalazłem ani korzonka. Parę razy wołałem. Nikt nie odpowiadał. Tak minęła noc. Budziłem się parokrotnie, nasłuchiwałem. Żaden dźwięk nie zapowiadał zmiany sytuacji. Początkowo fakt, że nie zarządzono natychmiastowej egzekucji przyniósł otuchę, zabłysł wątlutki płomyczek nadziei. Póki żyłem, wszystko mogło się zdarzyć: nagła kontrakcja wojsk rządowych, śmierć Bongote'a, akcja Denninghama czy trzęsienie ziemi… Tak przynajmniej działo się w powieściach. Upływ czasu przekonywał mnie jednak, że egzekucja już się rozpoczęła, a samozwańczy dyktator Wielkiej Kalaharii przygotował dla mnie śmierć głodową.

Ile może wytrzymać człowiek bez jedzenia? Dłużej niż bez picia. Nie miałem jednego ani drugiego. Deszcz nie przenikał przez klapę i nawet kropelka wody nie sączyła się po skale. Znając historię zasypanych górników, ściągnąłem koszulę i oddałem w nią mocz, zyskując odrobinę wilgoci. Oczywiście świadom, że tylko przedłużam cierpienie. Trzeciej doby, a właściwie – nie wiedziałem czy była to rzeczywiście trzecia doba, zacząłem majaczyć. Mieszały mi się najrozmaitsze obrazy, dom w malwach i szpital w Rijksveld, Martha i Barbara. Czułem też, że nie jestem w mym dole sam. Śmierć opuściła się po niewidocznej drabince i krążyła wokół mnie. Usiłowałem się modlić. Mój stosunek do Pana Boga ulegał wielokrotnym przemianom. Wychowany ateistycznie, u schyłku szkoły średniej i na początku studiów przeżyłem głęboką przemianę, tu w Afryce, pogłębioną rozmowami z siostrą Bernardą. Teraz Bóg potrzebny był mi jak nigdy. Bałem się śmierci. Bałem się nicości, w którą się zapadnę. Kiedy rozłożą się moje kości, moje komórki… Sama śmierć nie przerażała mnie aż tak. Zapadałem się w nią, cierpiałem, lecz zdawałem sobie sprawę, że mój głodowy ból jest niczym w porównaniu z umieraniem na raka. Bałem się tego “potem". Czy w chwili kiedy zaczną rozkładać się fizycznie komórki mózgu, kiedy zachwieje się cały system energetyczny, nie będzie drugiej fazy cierpienia! I dlatego, gorączkowo odmawiając modlitwy, myślałem o wieczności. To znaczy, strasznie chciałem, żeby była. Jakakolwiek. Ciąg dalszy! Sens!

Klapa podniosła się. Opuszczono drabinkę. Okazałem się zbyt słaby, aby się po niej wspiąć. Wyniesiono mnie. Jaskrawość słońca przeorała mi czaszkę. A i potem obraz tańczył, rozmazywał się. Dali mi wody i zaprowadzili do sztabu. Bongote oczekiwał mnie uśmiechnięty. Obok niego siedział jeszcze jeden Murzyn. Ubrany z europejska, szczupły, wysoki, w rogowych okularach. Miał swobodny styl bycia aktora filmowego. Ale nie był to Sidney Poitier. Obaj siedzieli za stolikiem, a na stole… Elektryzujący dreszcz trwogi. Mój pamiętnik! Ponieważ stanąłem jak wryty, strażnik wymierzył mi kopniaka, tak że poleciałem twarzą do przodu. Okularnik w ostatniej chwili usunął mój notatnik, więc wyrżnąłem jedynie w goły stół.

– Bardzo ciekawe wspomnienia, mój przyjaciel przybył aż z Londynu, żeby z tobą porozmawiać – zarechotał Bongote.

– To… to jest fikcja literacka – wybełkotałem.

– Pasjonuje mnie literatura, Janie Pavlovsky – odezwał się gość. – Dlatego opowiesz nam wszystko jeszcze raz, czasem zapytamy cię o szczegóły. A więc więcej niż pół roku temu wyjechałeś z domu doktora Rode…

Powiedziałem im wszystko to, czego chcieli. Nie musieli mnie nawet torturować. I tak na papierze mieli szczegółowy opis. Z nazwiskami Denninghama, Lenni Wilde'a, Georgijewa… Było tam o szpitalu w Rijksveld i o Marindafontein.

Kląłem w duchu własną nieostrożność, ale któż mógł przewidzieć, że Bongote ma znajomych wśród wrogów Burta; przeklinałem, że nie prowadziłem notatek po polsku, tylko pozazdrościłem sławy Conradowi.

I śpiewałem.

Ba, często uzupełniałem jeszcze raz opowiedziany incydent o nowe szczegóły. Czułem się obrzydliwie, ale póki trwało przesłuchanie, żyłem.

Moja relacja musiała podobać się przesłuchującemu. Niewątpliwie należał on do inteligentów. Nawet Bongote odnosił się do niego ze znacznym respektem. Parokrotnie pytano mnie o to, co chciano uzyskać uwalniając naukowców. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie mam pojęcia, ale że akcja mogła zmienić losy ludzkości. Chyba mi wierzyli. A ja cieszyłem się, że wiem tylko tyle.

Maglowanie trwało z przerwami dwa dni. Wreszcie okularnik wyłączył magnetofon i złożył notatki.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Piąty odcień zieleni»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Piąty odcień zieleni» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Piąty odcień zieleni»

Обсуждение, отзывы о книге «Piąty odcień zieleni» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x