Mirosław Jabłoński - Czas wodnika
Здесь есть возможность читать онлайн «Mirosław Jabłoński - Czas wodnika» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czas wodnika
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czas wodnika: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czas wodnika»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czas wodnika — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czas wodnika», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Entomolog wstał i jeszcze bardziej niż przedtem podobny do żuka podreptał w stronę ogromnej sterty papierów, która okazała się przysypanym nimi biurkiem. Chwilę kopał tam zawzięcie i przyniósł dwie grupy odbitek fotograficznych. Podał je Jeremy'emu i wrócił na swój fotel. Kevin niezdecydowanie obracał zdjęcia w rękach.
– Te. które pan trzyma w lewej ręce, to zdjęcia rysunków, jakie wykonałem na podstawie przekrojów termitier. Niech je pan obejrzy i porówna z tymi z drugiej ręki. a potem panu powiem, co one przedstawiają Kevin obejrzał przekroje. Niektóre były poziome, inne pionowe i poza tym, że te z lewej dłoni były zdjęciami planów wykonanych odręcznie, a nie przy linijce, niczym w zasadzie nie różniły się od tych z prawej.
Są prawie identyczne… – zawahał się Jeremy.
– Nie prawie, one są identyczne. Te drugie odbitki to plany schronów przeciwatomowych w hrabstwie Yorkshire. Co pan na to?
Kevin pokręcił głową, zezując to na jedne, to na drugie odbitki i nic nie odpowiedział. Mountbatten wydawał się jednak usatysfakcjonowany.
Można tylko pogratulować naszym inżynierom – powiedział – którzy stworzyli optymalną konstrukcję, zaprogramowaną przez naturę przed milionami lat. Jak przenieść te rysunki na kalkę, przyłożyć do siebie i obejrzeć pod światło, to w zasadzie różnic nie ma. Zasięgałem prywatnie opinii na ten temat i wiem, że w projektowaniu schronów nie kierowano się żadnymi schematami z przyrody. Wysunąłem więc wniosek, że wojna atomowa jest nieunikniona, a jej perspektywa, bliska. Owady przygotowują się do jej przetrwania. zmiany, jakie wprowadziły w swych nadziemnych i podziemnych budowlach korzystne są dla magazynów żywności, a moje termity przeniosły uprawę grzybków do znacznie powiększonych komór pod powierzchnią ziemi. Do zasklepienia wejść przygotowały jakiś porowaty materiał, który pod względem filtracyjnym porównywalny jest z węglem aktywnym.
– Pan jednak mówił – wydobył wreszcie z siebie głos Jeremy – że owady i tak mogą znieść większe promieniowanie niż ssaki. Po co im te przygotowania?
Większe to nie znaczy nieograniczone. Trudno powiedzieć, jakie będzie natężenie radiacji, gdy dojdzie do wojny. Jeżeli wszyscy wypalą ze wszystkich rur, to nic nie będzie wtedy przesadną ostrożnością. Pan przecież wie, co się dzieje na świecie. Pan pracuje w gazecie, nie ja. Południe nie oddaje Północy długów, w Afryce głód, ziemie stepowieją, wojujący islam zwołuje wiernych pod swe sztandary, floty USA z jednej, a Rosji z drugiej strony nie opuszczają Morza Śródziemnego. Daleki Wschód to jeden wrzący kocioł, w Europie święci triumfy separatyzm i terroryzm, sztuczne twory państwowe są kością niezgody Wschodu i Zachodu, a wielkie mocarstwa są o krok od wypowiedzenia wojny. Czego pan jeszcze chce?
– To prawda – westchnął Kevin – ale tak jest od lat i wszyscy się do tego przyzwyczaili.
Mountbatten wzruszył ramionami i Jeremy zrozumiał, że się wygłupił. Właśnie to było najgroźniejsze i zapowiadało nieuchronność kataklizmu. Chciał zadać ostatnie pytanie, ale bał się. Zdecydował się więc na inne.
Czemu zatelefonował pan do nas? Przecież mój "Obserwator" to najgorszy szmatławiec. Kto pana wysłucha i zrozumie?
Pewnie nikt. Ale też nikt inny nie chciał tego opublikować ani nawet wysłuchać. Poza tym jestem entomologiem, a nie politologiem czy politykiem. Nawet w swojej dziedzinie zostałem wyśmiany przez kolegów po fachu, którzy czekają na zajęcie mojego miejsca. Tak to jest, panie Kevin, gdy się za długo żyje. Pan pewnie nie wie, aleja mam osiemdziesiąt cztery lata i zapewniam pana, że wojna atomowa nie jest mi bardziej straszna niż śmierć w łóżku. Szkoda, co prawda, tego wszystkiego cośmy jako ludzie stworzyli, ale co mnie to może obchodzić?
Jeremy odważył się wreszcie:
– Kiedy to będzie?
Mountbatten wzruszył ramionami.
– Kto to może wiedzieć? Niedługo…
Wstał i podszedł do blatu zastawionego niewielkimi pojemnikami. Wracając podał jeden Kevinowi.
– Niech pan to weźmie.
Jeremy spojrzał i odruchowo cofnął ze wstrętem wyciągniętą już. rękę. W szklanym słoju kotłowały się termity. Pojemnik upadł, bo entomolog, nie spodziewając się takiej reakcji, puścił go już. Teraz pod spadający słój podstawił nogę, szklany pojemnik odbił się od buta i nie uszkodzony potoczył po podłodze. Mając w pamięci wiek Mountbattena, Jeremy przezwyciężył odrazę i podniósł słój, starając się na niego nie patrzeć. Entomolog zdawał się nie zauważać niechęci obdarowanego.
Daję to każdemu – powiedział – kto chce wiedzieć. Niech je pan wypuści w ogrodzie. Ma pan ogród? – zainteresował się poniewczasie.
Mam – Jeremy przełknął ślinę, obiecując sobie wyrzucić draństwo do rzeki.
To dobrze – pochwalił entomolog. – Jest to odmiana, którą sam wyhodowałem, krzyżując termity z mrówkami. Zniosą doskonale nasze warunki klimatyczne. Isoptera mountbattenis – tak można by je nazwać. Kopczyk nie będzie duży, najwyżej sześćdziesiąt centymetrów, góra metr, bo więcej jest w nich z termitów niż z mrówek. Niech je pan obserwuje, jak zaczną zasklepiać wejścia, to będzie znak…
Wracając do redakcji, Jeremy czuł się nieswojo. Co chwilę spoglądał spod oka na zawinięty w gazetę słój z owadami. Oba wiał się, że jakimś cudem wydostaną się i zaczną mu łazić po całym samochodzie. Żeby rozproszyć ponure myśli włączył radio, ale to było jeszcze gorsze. Informacjeo morderstwach, incydentach granicznych, porwaniach ludzi, samolotówi satelitów, groźbach terrorystów wobec państw, wymachiwaniu już nie straszakiem, ale garłaczem z antymaterią przeplatały się z undergroundową muzyką i reklamami firm budujących schrony przeciwatomowe dla osób prywatnych.
Wyłączył radio. Tak było dużo lepiej. Tylko te termity. Jak na złość po drodze nie przejeżdżał przez żaden most i dowiózł swój ładunek do redakcji. Spłodził pośpiesznie artykuł o Mountbattenie i jego teorii i położył na biurku kierownika działu. Ten pobieżnie przeleciał tekst, postawił dwa przecinki i dał na maszynę. Kevin westchnął, czytelnicy odbiorą go pewnie podobnie. W zalewie katastroficznych wiadomości człowiek zajmujący się entomologią (a więc czymś, czego chyba poprawnie nie jest w stanie wymówić żaden z prenumeratorów "Obserwatora") utonie jak siekiera w szambie. Chyba że przyciągnie ich tytuł:,,Znawca owadów zapowiada koniec świata". A pod spodem: "Chcecie wiedzieć kiedy? Zakładajcie termitiery!"
Jeremy czuł niesmak z powodu nagłówka, ale tego wymagał charakter pisma. Zresztą kierownik działu i tak zmieniał wszystko, co nie zapowiadało sensacji. Zrezygnowany powlókł się do samochodu i pojechał do domu. Przejeżdżając przez most na Tamizie nie mógł się zatrzymać, a bał się wyrzucić swój ładunek z jadącego auta. Bariery były wysokie i nad podziw daleko. Zaraz za mostem nie mógł znaleźć wolnego miejsca na postój, więc chcąc nie chcąc pojechał już prosto do siebie, postanawiając pojemnik z owadami wrzucić do kubła na śmieci przed domem.
Kevin mieszkał w St. Alabans, na północ od Londynu, gdzie matka zostawiła mu niewielki, staroświecki domek w stylu elżbietańskim w zacienionym, zachwaszczonym ogrodzie. To znaczy, ogród zdziczał już pod rządami Jeremy'ego. Garaż zamykał się tu na solidną kłódkę, a cała armatura domku była mosiężna, z początku wieku.
Wjechał na podjazd i wysiadł, by zamknąć za sobą bramę i wyrzucić słój do kubła. Kubeł na śmieci był otwarty, więc Jeremy lekkim zamachem posłał w jego paszczę pojemnik, i oczywiście nie trafił. Jak wszystko w tym domu, także i kubeł był solidny, z metalu. Słoik pękł. Jeremy krzyknął odruchowo i zatkał sobie usta dłonią. Patrzył jak urzeczony na rozłażące się robactwo. Potem wzruszył ramionami, chociaż bardziej na pokaz i dla dodania sobie odwagi niż z rzeczywistego lekceważenia. W końcu to tylko trochę większe mrówki, niegroźne dla ludzi. Ma je obserwować, a nie walczyć z nimi. Nie bał się ich przecież, lecz jak wszelkie owady budziły w nim wyniesioną z dzieciństwa odrazę. Nie zamknął bramy, wsiadł z powrotem do samochodu i pojechał na poszukiwanie plastikowego kubła na śmieci. Jednego był pewien – do tego starego nie zbliży się już nigdy. Zakupiony pojemnik ustawił po drugiej stronie wjazdu i dopiero wtedy uznał, że zrobił wszystko, co do niego należało.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czas wodnika»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czas wodnika» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czas wodnika» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.