Mirosław Jabłoński - Czas wodnika
Здесь есть возможность читать онлайн «Mirosław Jabłoński - Czas wodnika» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czas wodnika
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czas wodnika: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czas wodnika»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czas wodnika — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czas wodnika», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Owady – ciągnął spokojnie swój wykład Mountbatten – to jedna z pomyłek czy tez ślepych uliczek ewolucji Natura niby to stworzyła istoty zdolne do życia społecznego – termitiery na przykład liczą do kilku milionów osobników – ale cóż z tego, kiedy tchawki stały się barierą nie do przeskoczenia. Owady nie mogły powiększyć swego ciała, a co za tym idzie rozwinąć zwojów głowowych w mózg. Do tego tchawki nie nadawały się, bo powyżej pewnej wielkości ciała, którą można precyzyjnie wyliczyć, organizm oddychający nimi udusiłby się i już.
Natura porzuciła więc owady dla dalszych eksperymentów, a czasu miała dużo. Należy sądzić – personifikując ją – że ewolucja pokładała w nich wielkie nadzieje i doznała srogiego zawodu. Świadczyłaby o tym ilość owadów, które są najliczniejszą gromadą w świecie zwierzęcym. Ja jednak doszedłem do wniosku, że ów ślepy zaułek, w który zostały wpędzone owady, nie jest zupełnie spisany na straty. Co na przykład pan, panie Kevin. robi, gdy przez pomyłkę zapędzi się pan w ślepą uliczkę?
Kevin zmieszał się, nie słuchał dokładnie, miał tylko wrażenie, że rzecz dotyczy ruchu drogowego.
Wycofuję wóz albo szukam objazdu – wystękał jak w szkole, śledząc badawczo i z napięciem twarz Mountbattena, by w razie najmniejszego jej skrzywienia spróbować dać inną odpowiedź.
Właśnie – potwierdził entomolog, zamykając i otwierając okropnie powoli swoje naznaczone tragizmem oczy. – W wypadku ewolucji cofanie się nie wchodzi w rachubę. Jest to jeden z procesów nieodwracalnych – co raz zostało wyprodukowane musi istnieć lub zginie, choćby to miała być hekatomba ofiar. Ta matka nie troszczy się zbytnio o swoje dzieci. Tak myślano dotychczas. Ja natomiast wysnułem wniosek, że natura nie zapomniała o owadach i przygotowuje dla nich miejsce. Uznała je widać za twór rokujący największe nadzieje. Odłożyła więc sprawę na ten milion czy dwa miliony lat, cały czas szukając objazdu, o którym pan mówił. I znalazła.
Jeremy nadstawił uszu, bo wydało mu się, że zmierzają do sprawy, o jakiej Mountbatten mówił przez telefon, a która była powodem tego spotkania.
– Ludzie – ciągnął entomolog monotonnie – ludzie są tym objazdem. A ściślej wszystko co do naszego powstania się przyczyniło, a więc płazy, gady, ptaki, ssaki, no i naczelne. Uznaliśmy sami siebie za ukoronowanie działań ewolucji, zapominając po pierwsze, że wraz z powstaniem człowieka procesy i prawa przyrody nie uległy zawieszeniu czy zahamowaniu, a po drugie, iż dumny termin "naczelne" nie oznacza wcale, że jesteśmy naczelnikami wszelkiego stworzenia, lecz że chwilowo znajdujemy się na czele, czyli w przodzie wyścigu. A z tego wcale nie wynika, że kto szybciej biegnie, ten dalej dotrze. Rosjanie, przed którymi trzęsiemy teraz portkami, mają takie powiedzenie… Pan zna rosyjski?
Kevin pokręcił głową.
– Legcze jediesz, dalsze budiesz – wystękał Mountbatten, krzywiąc się niemiłosiernie. – Albo jakoś podobnie.
Jeremy'ego od razu rozbolała szczęka i pomasował ją.
– Tak właśnie postąpiły owady, czy też za nie uczyniła to natura. Zostawiła je w pełni uformowane, ufna, że przetrwają do właściwej chwili, i zaczęła szukać dla nich objazdu. Droga była daleka, powstało wiele gatunków, które zgładziła, bo nie dawały pomyślnych rokowań na przyszłość. Niech pan pomyśli o mezozoiku, o wielkich gadach. Co się wtedy działo! Wszak one, gdyby tylko umiały, musiałyby myśleć jak my – że są uwieńczeniem ewolucji. Czyż były jakieś przesłanki, które by temu przeczyły? Skąd! Były najpotężniejsze, jeżeli walczyły, to między sobą, bo nie miały naturalnych wrogów. Dopiero gdy pojawiły się ssaki, musiały odejść.
Ssaki to był czarny koń ewolucji. Z początku szło opornie, ale w końcu pojawiły się naczelne, a z nich człowiek, który błyskawicznie przeszedł od maczugi do bomby wodorowej. Na to czekała natura ze swymi owadami. Jak pan pewnie wie, zdecydowana ich większość jest odporna na ogromne dawki promieniowania, a taki na przykład karaluch może sobie gwizdać na skażenie. Gdyby, rzecz prosta, miał czym.
I tu dochodzimy do sedna. Jak niegdyś wielkie gady, tak my teraz stoimy przed apokalipsą, która zaplanowana została miliony lat temu.. Po prostu mieliśmy powstać, zbudować bombę i zrzucić ją sobie na głowy, by oczyścić plac dla przeobrażonych przy te| okazji owadów. Owady mutanty, wyposażone w niemożliwe do przewidzenia organy spełniające rolę płuc, mózgów, etc., zajmą nasze miejsce.
Jeremy przełknął ślinę i odważył się przez ramię popatrzeć na termitierę. W tym otoczeniu gotów był uwierzyć we wszystko, chociaż jednocześnie był przekonany, iż Mountbatten jest nieszkodliwym szaleńcem.
– Ma pan jakieś dowody na to? – wydukał, przypominając sobie
0obowiązkach reportera działu miejskiego.
– Oczywiście. Podam je w skrócie, chociaż ich ustalenie zajęło mi wiele lat. Z powodu podobieństwa do społeczności ludzkich, a więc: liczebności, kastowości, podziału obowiązków i, co za tym idzie, największej predestynacji do przejęcia naszej roli, skupiłem się na mrówkach i termitach. Pan pewnie nie wie o tym, ale termitiery i mrowiska są budowane zawsze i wszędzie według tego samego planu.
Dany gatunek na całej kuli ziemskiej tworzy je tak samo, różnice dotyczą materiału i wyglądu zewnętrznego kopców, na który zresztą najczęściej wpływa po prostu erozja. Plan korytarzy, komór, wyjść i wszelkich "urządzeń" wewnątrz jest taki sam. To normalne, uważaliśmy, bo po prostu zakodowane genetycznie. Jak budowa gniazd i legowisk przez inne zwierzęta. I oto od początku tak zwanej ery atomowej pojawiły się wyraźne anomalie.
– Promieniowanie? – podrzucił zainteresowany nagle Jeremy. Mountbatten skrzywił się.
– Tak, wpłynęło, ale nie w sposób, w jaki pan najprawdopodobniei sądzi. Promieniowanie, wpływ działalności człowieka, zanieczyszczenie środowiska stały się ulubionym wytłumaczeniem różnych zjawisk dla nieuków. Kładą do wspólnego worka wszystko, czego nie potrafią wyjaśnić, a na worku piszą "Wpływ cywilizacyjnych oddziaływań człowieka". I wysyłają do Sztokholmu, a potem czekają na Nobla. Nic, ja udowodniłem po prostu, że to nadszedł ich czas, czas owadów. Tak jak miały one genetycznie zakodowany dotychczasowy sposób budowania kopców, tak też natura wpisała im informację, kiedy nadi Izie ich pora. i kiedy ów plan konstrukcyjny należy zarzucić i zastąpić innym, bardzie) adekwatnym do nowych warunków.
W tym wypadku ma pan rację: czynnikiem wyzwalającym tę informację stał się podwyższony stopień promieniotwórczości gleby świadczący, ze człowiek opanował już wyzwalanie energii jądrowej i gotów jest do wykopnięcia spod siebie stołka. Ale rzecz w tym, że ta informacja już tam – czyli v, kodzie genetycznym owadów – była. Od milionów lat trwała jak obraz fotograficzny w stanie utajonym i czekała jedynie na wywołanie i utrwalenie. Gdyby me istniała, owady w żaden sposób me zareagowałyby na sygnał podwyższonej radiacji, bo im ona nie szkodzi!
– A zareagowały?
Mountbatten skinął głową.
– Tak. Moje badania dowiodły tego. Budują od kilkudziesięciu lat inne kopce. To znaczy na zewnątrz niczym się one nie różnią od poprzednich, ale plan. według którego drążą korytarze, uległ zmianie. Nastąpiło to niemal skokowo, co tylko potwierdza moją teorię. Gdyby udoskonalenia zachodziły powoli, gdyby owady "dopracowywały" się coraz nowych koncepcji, to świadczyłoby jedynie o ich rozwoju – co oczywiście byłoby rewolucją nie tylko w świecie nauki. Ale me, nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki został wywołany inny plan. Pokażę coś panu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czas wodnika»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czas wodnika» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czas wodnika» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.