Stał na starym miejscu, otoczony niezliczonymi kępami kwitnącego bzu. Drewniany płot, skrzypiąca furtka… Trzeba naoliwić zawiasy – pomyślał i zrobiwszy kilka kroków w stronę wejściowych drzwi, zatrzymał się na drżących nogach. Jeszcze chwila i…
Wszedł po trzech kamiennych stopniach jak skazaniec wstępujący na szafot. Ręka nie mogła trafić w przycisk awizora…
Stała w otwartych drzwiach, uśmiechając się pobłażliwie.
– Iris… – tylko tyle zdołał powiedzieć.
– Wróciłeś – cofnęła się, dając mu wolne przejście. Pochłaniał ją spragnionym wzrokiem.
Była piękna, cudownie piękna. Taka, jaką pamiętał. Drobna, harmonijna sylwetka, delikatnie rzeźbione rysy twarzy, miodowe oczy i krótkie, kasztanowe kosmyki…
– Dlaczego ścięłaś włosy? – spytał zdziwiony i jakby z lekka rozczarowany.
– Zawsze miałam krótkie – powiedziała wzruszając ramionami. – Ach, prawda, to już trzy lata. Teraz taka moda, rozumiesz? – poszła w głąb pokoju i po chwili wróciła, niosąc w ręku kształtny kask zwieńczony fantazyjnym pióropuszem. – Jak ci się podobam? – spytała, założywszy go na głowę.
– Nie… nie wiem – bąknął niezdecydowanie. – Mam nadzieję, że się przyzwyczaję.
– Chyba będziesz musiał – powiedziała z rozbrajającym uśmiechem. – Nie masz wyboru – dodała, ale tej kwestii Tom już nie usłyszał. Siedział właśnie u szczytu długiego stołu, wspartego na dwóch przezroczystych kolumnach.
Z sąsiedniego pomieszczenia wleciał skrzydłak i wylądowawszy na kolanach Edginsa, rozpoczął pełne radosnych popiskiwań powitanie. Iris podeszła bliżej.
– Pewno jesteś zmęczony i głodny – klasnęła w dłonie. – Najpierw coś zjesz – trzy służboty pojawiły się bezszelestnie i, z charakterystyczną dla automatów powagą, przystąpiły do wykonywania poleceń pani domu. Strofowała je ostrym, nie znoszącym sprzeciwu głosem.
Skrzydłak delikatnie dziobnął Edginsa w palec opleciony misternie rzeźbioną spiralą rodowego pierścienia.
– Ty nieznośny pieszczochu – mruknął Tom, czochrając skołtunioną sierść ulubieńca. – Nareszcie jestem w domu – myślał, a uczucie bezgranicznego szczęścia tamowało oddech. – Wszystko będzie dobrze, musi być dobrze.
Tom Edgins wrócił na Ziemię…
1985 r.