Papierowa twarz Howdena zrobiła się niemal zupełnie przezroczysta. Liz spoglądała wyzywająco w jego przekrwione oczy, znajdując przyjemność w drobiazgowej analizie uczuć malujących się na obleśnym pysku jedynego wspólnika. Było to fascynujące zajęcie.
– A teraz do rzeczy – powiedziała wstając. – Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Znasz rozkład Stacji nie gorzej ode mnie., więc powinieneś skojarzyć. Musimy… – urwała raptownie; badawcze spojrzenie przesunęło się po ścianach segmentu. – Musimy opanować skład Fuertadralu – szepnęła Howdenowi do ucha.
– Opan…! – dostał pod żebra i opadł z powrotem na fotel.
– Nie tak głośno – upomniała go pieszczotliwym tonem. – To jedyna sytuacja, w której będzie można stawiać warunki i wytargować życie – mówiła tak swobodnie, jakby chodziło o wypożyczenie z magazynu dodatkowego kompletu umundurowania. – A teraz rusz się, grubasie. Szkoda czasu – poklepała go po sflaczałym policzku.
Był tak rozklejony, że nawet nie próbował oponować.
– Daj mi coś do picia – zabełkotał.
– Cykor cię obleciał – powiedziała z naganą w głosie. – Jeśli nie spartaczymy, będziesz miał jeszcze niejedną okazję, żeby się przydymić. W przypadku przegranej zaaplikują nam solidną dawkę FZ-etów. Ręczę ci, że nic mocniejszego, jak dotąd, nie wynaleziono.
Coś tam zamamrotał pod nosem, ale nie słuchała, wpatrzona w podłogę za jego plecami. Puszystą wykładzinę przebijało kilka delikatnych, zielonych kiełków. Rosły szybko, rozwijały się i na jej oczach jedna z gałązek zakwitła kiścią fioletowych drobin.
– To dla ciebie – usłyszała ciepły, męski głos. Tom Edgins stał koło zielonej kępy i przyglądał się jej tak jakoś dziwnie, jakby…
– Czegoś tu nie rozumiem – potrząsnęła głową, chcąc odegnać natarczywy majak. – Czegoś tu, do ciężkiej cholery, naprawdę nie rozumiem.
– Cco… to? – tłusty paluch Howdena bezbłędnie zlokalizował rozpływającą się postać. – Znasz tego faceta?
– Nie wiem, chyba nie – bąknęła zdezorientowana. Fakt, że nie tylko ona dostrzegła nieproszonego gościa był pocieszający, ale i tak niczego nie wyjaśniał. I ten krzak sterczący tak po prostu na środku pomieszczenia. Dlaczego akurat bez? Podeszła bliżej i ułamawszy obsypaną kwieciem gałązkę, zanurzyła twarz w pachnącym fiolecie. – Tom Edgins – mruknęła w zadumie, odwracając się w stronę Howdena.
– Coś ty powiedziała?! – podskoczył jakby ktoś go dźgnął w tłuste pośladki. – Ten więzień, którego… Przecież on…
Cwaniaczek – zdążył wykorzystać moment jej nieuwagi i wlać w siebie z pół czarki koktajlu.
– Żebyś tak się zwijał przy innej okazji, byłaby może z ciebie jakaś pociecha – powiedziała drwiącym tonem. – Wiesz coś o tym Edginsie?
– Tyle co wszyscy – jednym łykiem osuszył naczynie; grdyka skasowała dostarczony płyn, głośnym bulgotem objawiając swoje zadowolenie. – Podobno niebezpieczny. W kantynie plotą niestworzone rzeczy. Oszaleć można.
– Niebezpieczny – pomyślała ze zdziwieniem. – Pewno tak, inaczej Fuertad nie trzymałby go u siebie. W takim razie te majaki… – poczuła nagły lęk, lecz kiedy spojrzała na trzymaną w ręku kiść bzu, zagadkowy uśmiech ozdobił jej twarz.
– Liz, co z tobą? – zaniepokojony głos Howdena przywrócił ją do rzeczywistości. – Wyglądasz co najmniej dziwnie.
– Aleś się naprał – znalazła kwiat o pięciu płatkach i połknęła go. – To na szczęście. Poszukaj, może ci się trafi.
– Przecież tego nie ma! – ryknął miętosząc w łapach fioletową kiść. – Nie ma, nie ma… – skoczył na wyrastający z podłogi krzak i deptał z pasją.
– Dosyć – szarpnęła go do tyłu; nie wiadomo, dlaczego wydał się jej jakiś większy i cięższy. – Mógłbyś przestać robić z siebie idiotę.
Stał przed nią z tak durną miną, że z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. Żałosny typ. Trudno, szkoda czasu. Wyjęła ze schowka kaburę z draserem. Dziwne, że obel-bort nie odebrał jej tego, nakładając tymczasowy areszt. Gdyby wiedział, co ona nią zamiar zrobić… Fuertad by nie zapomniał – to stare próchno pamięta o wszystkim. Dlatego należy się śpieszyć!
– Jestem gotowa – powiedziała chowając broń pod bluzę. – Teraz pójdziemy do ciebie. Weźmiesz co trzeba i…
– Zastanów się – znowu go wzięła jakaś drżączka. – Może…
– Jeśli jeszcze raz usłyszę…
Nie usłyszała. W jej wzroku było tyle złości, że Howden skulił się tylko i mieląc w ustach bezsilne klątwy, ruszył w stronę wyjścia.
Palce kreatora wędrowały niespokojnie po poręczach fotela, a ich właściciel, ze wzrokiem utkwionym w jakiś szczegół laboratoryjnego osprzętu, trawił gorycz przeżytego upokorzenia. Nie potrafił zrozumieć, co spowodowało tak wielką zmianę, w zachowaniu komendanta. Obel-bort groził, cytował paragrafy, stawiał warunki i żądał wyjaśnień. Niebywałe! Ten nadęty, arystokratyczny bałwan ośmielił się wsadzać nos w sprawy, o których pojęcie ma mniej więcej takie, jak on – kreator Fuertad – a skomplikowanej genealogii nuf Demów. Skandal, prawdziwy skandal, żeby taki dyletant w ogóle zabierał głos, nie mówiąc już o podejmowaniu jakichkolwiek decyzji. I to właśnie teraz – w chwili, kiedy ważą się losy solaryjskiej potęgi, kiedy cała, z takim trudem wzniesiona budowla drży w posadach – przychodzi obwieszony orderami kretyn i wyraża swoje wątpliwości oraz zastrzeżenia. Nie podoba się? Proszę bardzo! On – kreator-Fuertad – podporządkuje się rozkazom ignoranta. On – kreator Fuertad – nie kiwnie nawet palcem. Przecież takie było życzenie jaśnie wielmożnego pana komendanta. Ciekawe, co na to powie Rada. Bardzo, bardzo ciekawe.
– Ubir nuf Dem własnymi rękami zakłada pętlę na swoją szyję – zachichotał. – Zapowiada się niezłe przedstawienie.
Obel-bort nie rozumie albo zrozumieć nie chce. Obel-bort zresztą nie wie wszystkiego. On – kreator Fuertad – nie ma zamiaru podawać w wątpliwość kompetencji komendanta. Niech zdarzenia mówią same za siebie. Niech Główny Modyfikator oceni, niech się zapozna z faktami. A fakty są wystarczająco wymowne!
– Tak – pomarszczona twarz skrzywiła się w diabolicznym grymasie, a pergaminowa dłoń, oparta o pulpit czytnika, ożywiła szarą powierzchnię ekranu. – Fakty. Tylko fakty. Wystarczy popatrzeć.
Skład osobowy Czterdziestej Ósmej Eskadry. Eskadry wciągniętej w kolapsową pułapkę Rindu. Ponad setka nazwisk. Obok druga lista, o połowę krótsza – ci z nich, którzy w wyniku wymiany jeńców powrócili do domów. Trzeci spis zawiera tylko sześć pozycji. Gradienter Konrad Tietz figuruje na pierwszym miejscu, Toni Edgins na drugim, niżej – czwórka skazańców przebywająca aktualnie na poziomie adaptacyjnym. Wszyscy z tej samej jednostki, wszyscy byli w niewoli. I wszyscy trafili na Gelwonę. Zadziwiający zbieg okoliczności. Koronkowa robota. Po prostu majstersztyk.
Starzec był pełen uznania dla nieznanego przeciwnika, którego mózg uknuł tak precyzyjną intrygę. Tym bardziej że on – kreator Fuertad – zdołał ją rozwikłać.
– Nie znali lokalizacji Gelwony, więc zrobili to w taki sposób, byśmy sami dostarczyli spreparowanych skazańców we właściwe miejsce. Tietz był pierwszy, Edgins drugi, na poziomie adaptacyjnym czterech nowych. Nieźle, zupełnie nieźle. Z chwilą odwołania Procedury Obszaru Zamkniętego pojawią się następni. Jeden rozwalił pół kontynentu, dziesięciu poradzi sobie z całą planetą. A będzie ich na pewno więcej.
Читать дальше