Kir Bułyczov - Ludzie jak ludzie
Здесь есть возможность читать онлайн «Kir Bułyczov - Ludzie jak ludzie» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ludzie jak ludzie
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ludzie jak ludzie: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ludzie jak ludzie»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ludzie jak ludzie — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ludzie jak ludzie», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— To znaczy, że Domby doniósł o wszystkim, a moje sprawy bardzo źle stoją.
— Głupi jesteś i zawsze taki byłeś. Ale po co tu sterczymy? Możemy porozmawiać w środku.
W najbliższym budynku otworzyło się okno, z którego wyjrzały na raz trzy głowy. Alejką od drugiego laboratorium biegł z jakąś probówką w ręku Dima Dimow. Dima zawsze był roztrzepany.
— Nic nie wiedziałem — tłumaczył się Dima. — Dopiero teraz mi powiedzieli.
Dracz wpadł w błogi nastrój syna marnotrawnego, który właśnie wrócił do ojcowskiego domu i wie, że na palenisku trzeszczą smolne polana, a w kuchni pachnie pieczonym cielcem.
— Jak tak można! — napadł Dimow na Geworkiana. — Powinniście byli mnie zawiadomić. Osobiście!
— Pewnie, że nie ma w tym żadnej tajemnicy — odparł Geworkian przepraszającym tonem.
Dracz zrozumiał, dlaczego nie urządzono mu uroczystego powitania: nie było wiadomo, w jakiej formie wróci z wyprawy, a raport Domby'ego wzbudził tu widocznie popłoch.
— Doskonale wyglądasz — powiedział Dimow.
Ktoś zachichotał. Gerworkian syknął na gapiów, ale nikt na to nie zareagował. Nad alejką zwisały kiście kwitnącego bzu i Dracz wyobraził sobie jego wspaniały zapach. Chrabąszcze przelatywały nad głową niczym ciężkie pociski, a słońce zachodziło za szarym pałacykiem, w którym mieścił się hotel instytutu.
Weszli do hallu i na chwilę zatrzymali się przed portretem Grunina. Ludzie na innych portretach uśmiechali się. Grunin był poważny. Zawsze był bardzo poważny. Oraczowi zrobiło się smutno. Grunin był jedynym człowiekiem, który wiedział, znał, odczuwał pustkę i rozpaloną nagość tego świata, z którego właśnie wrócił.
Dracz już od dwóch godzin tkwił na stanowisku kontrolnym. Czujniki oblepiły go jak muchy, ich przewody oplatały niczym pajęczyna. Dima ślęczał nad przyrządami. Geworkian siedział pod ścianą, przeglądał taśmy i zerkał na tablice informacyjne.
— Gdzie będziesz nocował? — zapytał Geworkian.
— Chciałbym u siebie. Nie przemeblowaliście mojego pokoju?
— Jest taki, jaki był.
— No to u siebie.
— Nie radzę — powiedział Geworkian. — Byłoby lepiej, żebyś odpoczął w komorze ciśnieniowej.
— A jednak…
Jak uważasz. Jeśli chcesz spać w masce, nikt ci tego nie zabroni… — Geworkian zamilkł. Wykresy wcale mu się nie podobały, ale nie chciał, żeby Dracz to zauważył.
— Co was niepokoi? — zapytał Dracz.
— Nie wierć się — powiedział Dimow. — Przeszkadzasz.
— Zbyt długo żyłeś w warunkach polowych. Domby powinien był cię odwołać co najmniej dwa miesiące temu.
— Ale wówczas wszystko trzeba byłoby zaczynać od początku.
— No, no — powiedział Geworkian takim tonem, że nie było wiadomo czy potępia Dracza, czy też go chwali.
— Kiedy zamierzacie zacząć? — zapytał Dracz.
— Chociażby jutro. W ciągu nocy zanalizujemy wszystkie zapisy. Bardzo cię proszę, żebyś spał w komorze ciśnieniowej. To dla twojego dobra.
— Jeśli chodzi jedynie o moje dobro…. to pójdę do siebie.
— Proszę bardzo, nie jesteś nam na razie potrzebny.
"Moje sprawy nie stoją najlepiej — pomyślał Dracz kierując się ku drzwiom. — Stary nie jest w formie".
Bez pośpiechu ruszył w kierunku bocznego wyjścia, mijając po drodze rząd jednakowych, białych drzwi. Dzień pracy dawno się już skończył, ale instytut nie zamarł i nie zasnął. Zawsze przypominał Draczowi wielką klinikę z dyżurnymi pielęgniarkami, ostrymi dyżurami i pilnymi operacjami. Mały budynek mieszkalny dla kandydatów i dla tych, którzy dopiero co wrócili, mieścił się za laboratoriami, opodal boiska do siatkówki. Smukłe kolumienki pałacyku w świetle księżyca sprawiały wrażenie błękitnych. W domu świeciło się parę okien i Dracz na próżno usiłował sobie przypomnieć, które z nich przedtem należało do niego. Jak długo tu mieszkał?… Prawie pół roku… Wracając wieczorami do tego domu i wchodząc na pierwsze piętro liczył w myśli dni…
Nagle zatrzymał się. Zrozumiał, że już nie chce wejść do swego pokoju, rozpoznać wieszaka w przedpokoju, szczerby w schodach i rysy na balustradach. Nie chce zobaczyć dywanika przed swoimi drzwiami.
Co zobaczy w swoim pokoju? Siady życia innego Dracza, książki i przedmioty pozostawione w przeszłości… Zawrócił i poszedł w kierunku poligonu. Geworkian ma rację, noc trzeba spędzić w kabinie ciśnieniowej. Bez maski, która uprzykrzyła się na statku i jeszcze bardziej uprzykrzy się w ciągu najbliższych tygodni. Szedł na przełaj przez krzaki i spłoszył jakąś parkę. Zakochani całowali się na ławeczce ukrytej wśród bzu i ich białe kitle świeciły z daleka jak lampy ostrzegawcze. Dracz powinien ich zauważyć, ale nie zauważył. Tam, na planecie, nie mogło mu się to przydarzyć. Chwilowa utrata czujności oznaczała śmierć.
— To ja, Dracz — uspokoił zakochanych.
Dziewczyna roześmiała się.
— Okropnie się przelękłam — powiedziała. — Bardzo tu ciemno.
— Byliście tam, gdzie zginął Grunin? — zapytał chłopak bardzo poważnym tonem. Chciał pogadać z Draczem, zapamiętać tę noc i nieoczekiwane spotkanie.
— Tak, tam — odparł Dracz i nie zatrzymując się ruszył w stronę oświetlonych okien laboratorium poligonowego.
Aby dotrzeć do komory ciśnieniowej, musiał przejść korytarzem obok kilku sal roboczych. Zajrzał do pierwszej z nich. Sala była przedzielona przezroczystą przegrodą. Wydawało się, że przegrody w ogóle nie ma, a zielonkawa woda w niewytłumaczalny sposób sama utrzymuje się w powietrzu i nie spada na pulpit kontrolny, przy którym siedziały dwie szczuplutkie dziewczyny.
— Można wejść? — zapytał Dracz.
Jedna z dziewcząt odwróciła się.
— Oj! — zawołała — przestraszyłam się. Jesteście Dracz, dubler Grunina?
— Zgadza się. A kogo tu macie?
— Nie znacie go — powiedziała druga dziewczyna. — Przyjechał później. Nazywa się Fere, Stanisław Fere.
— Mylicie się, znam go — odparł Dracz: — Studiowaliśmy razem. On był na niższym roku.
Dracz niezdecydowanie przystanął przed ścianką, starając się w kłębowisku wodorostów wypatrzeć postać Ferego.
— Posiedźcie z nami — powiedziały dziewczęta. — Nam też się nudzi.
— Dziękuję.
— Poczęstowałabym was wafelkami…
— Dziękuję, nie jadam wafelków.
Dziewczęta roześmiały się.
— Humor wam dopisuje. A inni martwią się i denerwują. Stasio też się denerwuje.
Dracz wreszcie dojrzał Stanisława, który wyglądał jak brunatny wzgórek.
— Ale to tylko z początku, prawda — zapytała dziewczyna.
— Nie, nieprawda — odparł Dracz. — Teraz też się denerwuję.
— Niepotrzebnie — powiedziała druga dziewczyna. — Geworkian zrobi wszystko jak należy. To geniusz. Obawiacie się, że zbyt długo tam byliście?
— Trochę się boję, chociaż mnie uprzedzali, kazali wcześniej wracać…
Pewnie, uprzedzali go i to nieraz. Wówczas ludzie w ogóle nie bardzo wierzyli w celowość pracy Geworkiana. Nie ma sensu, powiadali, ryzykować, skoro są automaty. Ale instytut nadal istniał, gdyż bioformanci byli jednak potrzebni. Uznanie sceptyków przyszło wtedy, kiedy bioformanci Selwin i Skowroński zeszli pod wodę po batyskaf Yaltonena, który po utracie kabla utknął na głębokości sześciu tysięcy metrów. Robotów, które potrafiłyby zejść do rozpadliny i tam zorientować się, w jaki sposób uwolnić batyskaf i badaczy, jeszcze nie skonstruowano. A bioformanci zrobili wszystko, co należało.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ludzie jak ludzie»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ludzie jak ludzie» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ludzie jak ludzie» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.