Kir Bułyczov - Ludzie jak ludzie

Здесь есть возможность читать онлайн «Kir Bułyczov - Ludzie jak ludzie» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ludzie jak ludzie: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ludzie jak ludzie»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Ludzie jak ludzie — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ludzie jak ludzie», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Dopiero wówczas gapie zrozumieli, że coś nie jest w porządku i podbiegli do nas. Miałem jeszcze dość sił, aby odsłonić przyłbicę i zażądać, aby sprowadzili lekarza do Teodora, gdyż byłoby mi przykro, gdyby po tak pasjonującej podróży żyłami drzewa entomolog umarł. Moje słowa spotkały się ze zrozumieniem i Teodora odratowano.

Powiadają, że kiedy Polanowski odzyskał przytomność (nie widziałem tego, gdyż docucano mnie później niż jego), od razu zapytał: "co z moimi poczwarkami?" Otoczenie uznało, że facet zwariował, ale Teodor wymacał rękami suwak na piersi, otworzył go i zza pazuchy jedna za drugą wypadły trzy poczwarki wielkości butelki mleka, a z nich, prostując skrzydełka, frunęły zaraz motyle-tęczaki, które teraz, kiedy stały się modne na Ziemi, znane są jako "polanki" — od nazwiska Polanowskiego, oddanego nauce entomologa. (Moje nazwisko jakoś w entomologii nie zasłynęło.)

6

Zrozumiałe, że Lucynie opowiedziałem tę historię w znacznym skrócie, bo inaczej nie chciałaby mnie słuchać i uznałaby za nudziarza i zawistnika. Zresztą lapidarność też mnie nie uratowała.

— A wiesz, że to prawdziwy mężczyzna — powiedziała głosem pełnym zadumy. Patrzyła przeze mnie, przez czas i przez miliardy kilometrów, patrzyła tam, gdzie niezłomny Teodor przedziera się przez słodką bulwę, aby uszczęśliwić ją, Lucynę, tęczową polanką.

— Opamiętaj się, co gadasz! — oburzyłem się. — To ja przywiozłem ci polankę i wyciągnąłem go z biedy również ja!

— Ty… ty… wszędzie ty. — W głosie Lucyny brzmiało znudzenie. — Chcę go poznać.

— Po co?

— Ty tego nie zrozumiesz.

…Szkoda, że zamiast polanki nie przywiozłem jej druzy szmaragdów z górskiej pieczary.

Przełożył TADEUSZ GOSK

BIOFORMANT I DZIEWCZYNA

1

No i po wszystkim. Dracz zanotował ostatnie wskazania przyrządów, zahermetyzował aparaturę i skierował roboty do kapsuły lądującej. Później zajrzał do pieczary, w której mieszkał przez ostatnie dwa miesiące, i gdy z niej wychodził, zachciało mu się soku pomarańczowego. Pragnienie było tak silne, że doznał zawrotu głowy. Zbyt długie napięcie dawało o sobie znać. Ale dlaczego właśnie sok pomarańczowy? Diabli wiedzą dlaczego… W każdym razie pragnął, aby sok płynął stromym dnem groty, żeby wystarczyło pochylić się i chłeptać go do woli.

"Będziesz miał swój sok — pomyślał. — Będziesz śpiewał pieśni. (Jego pamięć wiedziała, w jaki sposób śpiewa się pieśni, nie miała jednak pewności, czy prawidłowo utrwaliła ten proces.) Będziesz miał ciche wieczory nad jeziorem… Wybierzesz sobie najbłękitniejsze jezioro świata i to takie, żeby na urwistym brzegu rosły kędzierzawe, rozłożyste sosny, a z grubej warstwy igliwia pod nimi wyglądały brązowe kapelusze borowików".

Dracz dotarł do pojazdu i zanim wszedł do środka, ostatni raz spojrzał na pofalowaną równinę, na kipiące lawą jezioro i czarne chmury na horyzoncie.

To byłoby wszystko. Nacisnął sygnał gotowości do startu. W kabinie pociemniało, a od pojazdu odskoczyła i pozostała na planecie niepotrzebna już pochylnia. W statku dyżurującym na orbicie zapłonęła biała lampka.

— Przygotujcie się do powitania gościa — powiedział kapitan.

W półtorej godziny później Dracz przeszedł tunelem łącznikowym na statek. Nieważkość utrudniała mu koordynację ruchów, ale poza tym nie sprawiała szczególnych kłopotów. Jemu w ogóle niewiele rzeczy sprawiało kłopoty. Tym bardziej że załoga zachowywała się powściągliwie i nie żartowała z niego. A żartów nieco się lękał, gdyż był bardzo zmęczony. Okres przeciążeń startowych spędził w sterówce, z ciekawością przyglądając się dyżurnej wachcie, leżącej w wannach amortyzacyjnych. Przeciążenia trwały dość długo i Dracz przez cały ten czas pełnił obowiązki dobrowolnego stróża. Nie zawsze dowierzał automatom, bo w ciągu ostatnich miesięcy przekonał się niejednokrotnie, że jest niezawodniejszy od nich. Teraz pilnie obserwował pulpit sterowniczy i w głębi duszy czekał na możliwość ingerencji. Ingerencja okazała się niepotrzebna.

2

O soku pomarańczowym marzył aż do Ziemi. W dodatku, jak na złość, sok pomarańczowy zawsze stał w mesie i dlatego Dracz nie wchodził tam, aby nie widzieć karafki z jaskrawożółtym płynem.

Dracz był na statku jedynym pacjentem doktora Domby'ego, jeśli w ogóle można ge było nazwać pacjentem.

— Mam kompleks niższości — skarżył się doktorowi. — Z powodu tego przeklętego soku.

— Tu nie o sok chodzi — powiedział Dom-by. — Twój mózg z równym powodzeniem mógł sobie ubrdać coś innego. Na przykład marzenie o puchowej poduszce.

— Ale ja chcą się napić soku pomarańczowego!

— I tak dobrze, że mówisz i słyszysz — burknął Domby. — Grunin miał znacznie gorzej.

— Wątpliwa pociecha — powiedział Dracz.

Domby był zaniepokojony. Trzy planety, osiem miesięcy katorżniczej pracy. Dracz gonił resztkami sił. Należało okroić program, ale ten uparciuch nie chciał nawet o tym słyszeć.

Aparatura szpitalika pokładowego była zbyt prymitywna, aby za jej pomocą można było Dracza przyzwoicie zbadać. Pozostawała intuicja, która ostrzegała o niebezpieczeństwie. Choć nie można jej było w pełni zaufać, doktor przy pierwszej łączności z Ziemią wysłał obszerny raport. Czytając go, Geworkian krzywił się z niesmakiem. Krzywił się dlatego, że nie lubił wielosłowia.

A Dracz aż do samej Ziemi czuł się paskudnie. Ciągle chciało mu się spać, lecz krótkie chwile zamroczenia nie przynosiły ulgi, tylko gnębiły okropnymi koszmarami.

3

Mobil instytutu bioformacji przycumował tuż przy włazie statku. Domby powiedział na pożegnanie:

— Odwiedzę was. Chciałbym się z wami zaprzyjaźnić.

— Wyobraźcie sobie, że się uśmiechnąłem — odparł Dracz. — Zapraszam nad błękitne jezioro.

W mobilu towarzyszył Draczowi jakiś nieznajomy młody człowiek. Najwyraźniej brzydził się Dracza i odpowiadając na jego pytania patrzył w okno. Dracz domyślił się, że chłopak nie będzie dobrym bioformistą, i przeszedł do kabiny kierowcy, w której siedział znajomy z instytutu, szofer Polaczek. Polaczek ucieszył się na jego widok.

— Nie sądziłem, że się z tego wykaraskasz — powiedział szczerze. — Grunin nie był od ciebie głupszy.

— Jakoś się udało — odparł Dracz. — Tyle tylko, że jestem bardzo zmęczony.

— To jest najniebezpieczniejsze. Wiem po sobie. Wydaje się człowiekowi, że wszystko jest w porządku, a mózg odmawia posłuszeństwa.

Polaczek miał smukłe, długie palce muzyka i pod jego dłońmi pulpit sterowniczy sprawiał wrażenie klawiatury fortepianu. Mobil leciał tuż pod niskimi chmurami i Dracz mógł oglądać z góry miasto i wypatrywać, co się w nim w czasie jego nieobecności zmieniło.

Geworkian powitał Dracza przy bramie. Zwalisty, błękitnooki starzec z wydatnym nosem siedział na ławce pod tabliczką "Instytut Bioformacji AN ZSRR". Dla Dracza i nie tylko dla Dracza Geworkian już dawno przestał być zwykłym człowiekiem i przekształcił się w pojęcie, w symbol instytutu.

— No tak — powiedział Geworkian. — Zupełnie się nie zmieniłeś. Doskonale wyglądasz. Już niemal po wszystkim. Mówię niemal, bo teraz ja się tobą zajmę, a ty będziesz odpoczywał i przygotowywał się.

— Do czego?

— Do picia tego pomarańczowego soku.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ludzie jak ludzie»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ludzie jak ludzie» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Ludzie jak ludzie»

Обсуждение, отзывы о книге «Ludzie jak ludzie» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x