Kir Bułyczov - Ludzie jak ludzie
Здесь есть возможность читать онлайн «Kir Bułyczov - Ludzie jak ludzie» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ludzie jak ludzie
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ludzie jak ludzie: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ludzie jak ludzie»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ludzie jak ludzie — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ludzie jak ludzie», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dopiero wówczas gapie zrozumieli, że coś nie jest w porządku i podbiegli do nas. Miałem jeszcze dość sił, aby odsłonić przyłbicę i zażądać, aby sprowadzili lekarza do Teodora, gdyż byłoby mi przykro, gdyby po tak pasjonującej podróży żyłami drzewa entomolog umarł. Moje słowa spotkały się ze zrozumieniem i Teodora odratowano.
Powiadają, że kiedy Polanowski odzyskał przytomność (nie widziałem tego, gdyż docucano mnie później niż jego), od razu zapytał: "co z moimi poczwarkami?" Otoczenie uznało, że facet zwariował, ale Teodor wymacał rękami suwak na piersi, otworzył go i zza pazuchy jedna za drugą wypadły trzy poczwarki wielkości butelki mleka, a z nich, prostując skrzydełka, frunęły zaraz motyle-tęczaki, które teraz, kiedy stały się modne na Ziemi, znane są jako "polanki" — od nazwiska Polanowskiego, oddanego nauce entomologa. (Moje nazwisko jakoś w entomologii nie zasłynęło.)
Zrozumiałe, że Lucynie opowiedziałem tę historię w znacznym skrócie, bo inaczej nie chciałaby mnie słuchać i uznałaby za nudziarza i zawistnika. Zresztą lapidarność też mnie nie uratowała.
— A wiesz, że to prawdziwy mężczyzna — powiedziała głosem pełnym zadumy. Patrzyła przeze mnie, przez czas i przez miliardy kilometrów, patrzyła tam, gdzie niezłomny Teodor przedziera się przez słodką bulwę, aby uszczęśliwić ją, Lucynę, tęczową polanką.
— Opamiętaj się, co gadasz! — oburzyłem się. — To ja przywiozłem ci polankę i wyciągnąłem go z biedy również ja!
— Ty… ty… wszędzie ty. — W głosie Lucyny brzmiało znudzenie. — Chcę go poznać.
— Po co?
— Ty tego nie zrozumiesz.
…Szkoda, że zamiast polanki nie przywiozłem jej druzy szmaragdów z górskiej pieczary.
Przełożył TADEUSZ GOSK
BIOFORMANT I DZIEWCZYNA
No i po wszystkim. Dracz zanotował ostatnie wskazania przyrządów, zahermetyzował aparaturę i skierował roboty do kapsuły lądującej. Później zajrzał do pieczary, w której mieszkał przez ostatnie dwa miesiące, i gdy z niej wychodził, zachciało mu się soku pomarańczowego. Pragnienie było tak silne, że doznał zawrotu głowy. Zbyt długie napięcie dawało o sobie znać. Ale dlaczego właśnie sok pomarańczowy? Diabli wiedzą dlaczego… W każdym razie pragnął, aby sok płynął stromym dnem groty, żeby wystarczyło pochylić się i chłeptać go do woli.
"Będziesz miał swój sok — pomyślał. — Będziesz śpiewał pieśni. (Jego pamięć wiedziała, w jaki sposób śpiewa się pieśni, nie miała jednak pewności, czy prawidłowo utrwaliła ten proces.) Będziesz miał ciche wieczory nad jeziorem… Wybierzesz sobie najbłękitniejsze jezioro świata i to takie, żeby na urwistym brzegu rosły kędzierzawe, rozłożyste sosny, a z grubej warstwy igliwia pod nimi wyglądały brązowe kapelusze borowików".
Dracz dotarł do pojazdu i zanim wszedł do środka, ostatni raz spojrzał na pofalowaną równinę, na kipiące lawą jezioro i czarne chmury na horyzoncie.
To byłoby wszystko. Nacisnął sygnał gotowości do startu. W kabinie pociemniało, a od pojazdu odskoczyła i pozostała na planecie niepotrzebna już pochylnia. W statku dyżurującym na orbicie zapłonęła biała lampka.
— Przygotujcie się do powitania gościa — powiedział kapitan.
W półtorej godziny później Dracz przeszedł tunelem łącznikowym na statek. Nieważkość utrudniała mu koordynację ruchów, ale poza tym nie sprawiała szczególnych kłopotów. Jemu w ogóle niewiele rzeczy sprawiało kłopoty. Tym bardziej że załoga zachowywała się powściągliwie i nie żartowała z niego. A żartów nieco się lękał, gdyż był bardzo zmęczony. Okres przeciążeń startowych spędził w sterówce, z ciekawością przyglądając się dyżurnej wachcie, leżącej w wannach amortyzacyjnych. Przeciążenia trwały dość długo i Dracz przez cały ten czas pełnił obowiązki dobrowolnego stróża. Nie zawsze dowierzał automatom, bo w ciągu ostatnich miesięcy przekonał się niejednokrotnie, że jest niezawodniejszy od nich. Teraz pilnie obserwował pulpit sterowniczy i w głębi duszy czekał na możliwość ingerencji. Ingerencja okazała się niepotrzebna.
O soku pomarańczowym marzył aż do Ziemi. W dodatku, jak na złość, sok pomarańczowy zawsze stał w mesie i dlatego Dracz nie wchodził tam, aby nie widzieć karafki z jaskrawożółtym płynem.
Dracz był na statku jedynym pacjentem doktora Domby'ego, jeśli w ogóle można ge było nazwać pacjentem.
— Mam kompleks niższości — skarżył się doktorowi. — Z powodu tego przeklętego soku.
— Tu nie o sok chodzi — powiedział Dom-by. — Twój mózg z równym powodzeniem mógł sobie ubrdać coś innego. Na przykład marzenie o puchowej poduszce.
— Ale ja chcą się napić soku pomarańczowego!
— I tak dobrze, że mówisz i słyszysz — burknął Domby. — Grunin miał znacznie gorzej.
— Wątpliwa pociecha — powiedział Dracz.
Domby był zaniepokojony. Trzy planety, osiem miesięcy katorżniczej pracy. Dracz gonił resztkami sił. Należało okroić program, ale ten uparciuch nie chciał nawet o tym słyszeć.
Aparatura szpitalika pokładowego była zbyt prymitywna, aby za jej pomocą można było Dracza przyzwoicie zbadać. Pozostawała intuicja, która ostrzegała o niebezpieczeństwie. Choć nie można jej było w pełni zaufać, doktor przy pierwszej łączności z Ziemią wysłał obszerny raport. Czytając go, Geworkian krzywił się z niesmakiem. Krzywił się dlatego, że nie lubił wielosłowia.
A Dracz aż do samej Ziemi czuł się paskudnie. Ciągle chciało mu się spać, lecz krótkie chwile zamroczenia nie przynosiły ulgi, tylko gnębiły okropnymi koszmarami.
Mobil instytutu bioformacji przycumował tuż przy włazie statku. Domby powiedział na pożegnanie:
— Odwiedzę was. Chciałbym się z wami zaprzyjaźnić.
— Wyobraźcie sobie, że się uśmiechnąłem — odparł Dracz. — Zapraszam nad błękitne jezioro.
W mobilu towarzyszył Draczowi jakiś nieznajomy młody człowiek. Najwyraźniej brzydził się Dracza i odpowiadając na jego pytania patrzył w okno. Dracz domyślił się, że chłopak nie będzie dobrym bioformistą, i przeszedł do kabiny kierowcy, w której siedział znajomy z instytutu, szofer Polaczek. Polaczek ucieszył się na jego widok.
— Nie sądziłem, że się z tego wykaraskasz — powiedział szczerze. — Grunin nie był od ciebie głupszy.
— Jakoś się udało — odparł Dracz. — Tyle tylko, że jestem bardzo zmęczony.
— To jest najniebezpieczniejsze. Wiem po sobie. Wydaje się człowiekowi, że wszystko jest w porządku, a mózg odmawia posłuszeństwa.
Polaczek miał smukłe, długie palce muzyka i pod jego dłońmi pulpit sterowniczy sprawiał wrażenie klawiatury fortepianu. Mobil leciał tuż pod niskimi chmurami i Dracz mógł oglądać z góry miasto i wypatrywać, co się w nim w czasie jego nieobecności zmieniło.
Geworkian powitał Dracza przy bramie. Zwalisty, błękitnooki starzec z wydatnym nosem siedział na ławce pod tabliczką "Instytut Bioformacji AN ZSRR". Dla Dracza i nie tylko dla Dracza Geworkian już dawno przestał być zwykłym człowiekiem i przekształcił się w pojęcie, w symbol instytutu.
— No tak — powiedział Geworkian. — Zupełnie się nie zmieniłeś. Doskonale wyglądasz. Już niemal po wszystkim. Mówię niemal, bo teraz ja się tobą zajmę, a ty będziesz odpoczywał i przygotowywał się.
— Do czego?
— Do picia tego pomarańczowego soku.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ludzie jak ludzie»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ludzie jak ludzie» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ludzie jak ludzie» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.