Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki
Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabeł Łańcucki
- Автор:
- Жанр:
- Год:2007
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dydyński zerknął nad jego ramieniem i zadrżał.
Trzech rosłych hajduków przyciskało Konstancję do omszałego słupa podpierającego podsienia karczmy. Jeden właśnie rozpiął jej żupan na piersiach, rozerwał koszulę i wydobył na światło dzienne piersi niewiasty. Dziewczyna krzyczała, łkała, gdy potężne dłonie boleśnie ściskały cudne drażnięta, przesuwały się po smukłych pagórkach, które tak dawno zapadły w pamięć (i nie tylko) pana stolnikowica.
Dydyński skoczył w stronę ganku, niemal zapominając o pojedynku. Sienieński tylko na to czekał! Od ciosu wbrew przeszedł w zwód, mijając w pędzie Jacka nad Jackami, z rozmachem wbił mu pióro swej szabli w pierś.
Stolnikowic zastawił się odruchowo, rozpaczliwie...
Źle zrobił, bo zbił ostrze w lewo, a nie w prawo. Ostre pióro węgierki przejechało mu po żebrach, a kiedy skoczył w bok, zderzył się z przeciwnikiem. Aleksander kopnął go z rozmachem w kostkę, chcąc posłać na ziemię, wbił łokieć w żołądek...
Rozdzielili się z trudem. Dydyński ciął wściekle, z zamachu – włęg, wrąb, wlic, walił Sienieńskiego jak drwal starą sosnę, chcąc zabić go, porąbać w dzwonka, zatłuc razami szabli niczym wściekłego psa, a potem skoczyć na ratunek Konstancji. Zamierzał skupić na walce całą swoją uwagę, poświęcić wszystko dla zagłady znienawidzonego wroga i... nie mógł tego uczynić. Usłyszał kolejny krzyk dziewczyny, jej płacz, jej jęk. Chciał pobiec tam, wpaść z zakrwawioną szablą na ganek, urządzić rzeź, pogrom, lecz wiedział, że Sienieński czeka tylko na jeden jego fałszywy ruch!
Ale, do diabła, nie mógł nie patrzeć na umiłowaną!
Kiedy dziewczyna zawyła znowu, rzucił jedno szybkie spojrzenie w tamtą stronę. Hajducy obdarli ją już do naga, przycisnęli do drewnianej podpory, rozsunęli nogi... Dydyński ryknął z wściekłości. Nim natarł na Sienieńskiego, ów z rysią zwinnością wymknął mu się spod ostrza, uderzył płazem szabli w dłoń, potem w bok, podbił ostrze w górę, uczynił wiatraczek i jednym szybkim ruchem wyłuskał szablę z ręki stolnikowica.
Dydyński rzucił się na niego z gołymi rękami, z pianą na wargach. A wówczas dostał płazem w łeb, świat rozbłysnął, obrócił się i zwalił na bok. Jacek zobaczył jeszcze nadbiegających hajduków, a zarośnięte oblicze tryumfującego Zegarta było ostatnim, co zdołał spamiętać...
* * *
Piwnice i lochy pod zamkiem Łańcuckiego Diabła, zwanym nie bez powodu Piekłem, były ostatnim miejscem, w którym chciał się znaleźć zarówno bogobojny chłopek, dworski sługa, jak i szlachetnie urodzony posesjonat. Po całej Rusi krążyły o nich opowieści, od których włosy stawały dęba pod kołpakiem, krew zastygała w żyłach i dreszcze przechodziły słuchaczy. Powiadano, że w lochach, w murowanych kamiennych sklepach chował Diabeł Łańcucki czartowskie charaktery i inkluzy. Gadano, że w najgłębszych czeluściach zamkowych katakumb przykuci do ścian chłopi i niewolnicy kuli fałszywą monetę – czerwone złote, talary, orty i trojaki, które ich pan puszczał potem w obieg na Wołoszczyźnie, a nawet w dalekim Konstantynopolu. Opowiadano, że służy mu tam armia małych diablików i czartów zamieniających pospolity ołów w złoto. Wspominano o setkach więźniów skrępowanych łańcuchami w najgłębszych piwnicach, których jęki czasem słychać było na pół stajania od Piekła, a Diabeł Łańcucki zwał owych nieszczęśników swoimi najlepszymi śpiewakami. Gadano o mękach i okrutnych torturach, którym kaci poddawali ofiary Stadnickiego, o odrzynaniu piłą rąk i nóg, o zakopywaniu żywcem w ziemi, żelaznych bronach, na które nabijali tych, którzy mieli nieszczęście narazić się na gniew łańcuckiego pana. W karczmach i kramach Łańcuta, Przeworska, Dynowa i Leżajska opowiadano – splunąwszy po trzykroć dokoła dla odwrócenia złego uroku – o czarach, czartach i czarownicach zlatujących się na sabaty i znikających w zamkowych kominach. Wspominano szeptem o tajemnej komnacie w podziemiach, w której Stadnicki przechowywał czarnoksięskie traktaty i zamknięty w żelaznej skrzyni o sześciu rogach cyrograf, w którym oddał duszę diabłu. I w zamian za złoto i potęgę obiecał wygubić w Koronie polskiej wszystkich chrześcijan, księży i mnichów. Wielki spór zaś szedł o to, z którym z diabłów Stadnicki zawarł układ i co otrzymał w zamian. Ksiądz Michał Wereszczaka od ojców bernardynów z Przeworska prawił, że był to sam Pronobis albo Berut z Łęczycy, podczas gdy z kolei ojciec Damazy Piekarski od świętego Dominika we Lwowie dowodził, iż musiał być to Koffel albo Heydasz. Na co zaś replikował ksiądz Wereszczaka, że tak możny pan jak Stanisław ze Żmigrodu Stadnicki nie mógł zaprzedać swojej duszy uczciwemu Heydaszowi, skoro ów był, z przeproszeniem, diabłem plebejskim, skłaniającym poczciwych chłopków i zagrodników do rozbijania sąsiadom łbów sztachetami z płotów. „Nawet bowiem w piekle, pry – dowodził ksiądz – musi być porządek i ład, jako w naszej Rzeczypospolitej. I nie śmie tam iść, pry, diabeł plebeiae conditionis, przed ślachcica piekielnego, ani tym bardziej herbowych Polaków do złego kusić. Bo od tego, pry, są ślachetnie urodzone czarty!”
Tak mawiali, ma się rozumieć, katolicy, bo zwolennicy luterskich nauk powiadali z kolei, iż Diabeł Łańcucki, wrogi im jako kalwin, podpisał szatański pakt z samym papieżem Pawłem, któremu nie dość było obłożenia interdyktem Wenecji, nie dość konfliktów z parlamentem angielskim, lecz zmierzał jeszcze do wygubienia wszystkich protestantów w Ziemi Przemyskiej i Sanockiej.
Jak tam z paktami i cyrografami było, Bóg jeden raczy wiedzieć. Jednak zarówno katolicy, jak i innowiercy powtarzali pospołu jedno: kraty i zamki w łańcuckich lochach były grube i mocne, kute przez mistrzów sprowadzonych ze Lwowa. I niełatwo było się z nich wywinąć.
Ze wszystkich plotek, jakie głoszono o zamku w Łańcucie, ta jedna okazała się prawdą.
Ciśnięta z rozmachem ława roztrzaskała się na żelaznej kracie jak wątła drewniana szczapka. Za nią poleciał gliniany dzban, który rozpadł się z łoskotem na skorupy, potem zydel. Na prętach zatrzymała się z brzękiem miedziana misa, po niej deska wyłamana z podłogi, a na końcu zwykła barania burka.
Cisnąwszy na kratę wszystko, co było w zasięgu wzroku, i porozbijawszy co tylko się dało w celi, Jacek Dydyński przyskoczył do przegrody, chwycił żelazne pręty i potrząsnął nimi. To znaczy chciał potrząsnąć, gdyż jeśli liczył, iż wyrwie je z kamiennego muru, to właśnie okazało się, że do siły Herkulesa ciągle mu daleko.
– Zabiję! – warknął, przybliżywszy twarz do prętów. – Zamorduję!
– A za cóż chcesz mnie zabić, mości panie Jacku nad Jackami? – zapytał łagodnie Diabeł Łańcucki zasiadający po drugiej stronie prętów, przy stole zastawionym dzbanami z winem i marcepanami. – To ja cię, waszmość, w najlepszej celi trzymam, ja ci kaganek kazałem przysłać, aby ciemności rozświecić. Ja cię jak wojewodzica przyjmuję, jadło daję, dziewkę – każesz – przyślę. Zapewniam waćpana, że sam Konstanty Korniakt nie miał u mnie takich wywczasów. A cóż znaczą Dydyńscy przy Korniaktach? I ty mnie chcesz zabić? Za co?
– Gdzie jest panna Dwernicka?! Coście jej uczynili?!
– O to waści idzie? – roześmiał się Stadnicki i nadstawił kielich, aby sługa mógł dolać doń wina. Diabeł wypił trochę, posmakował, a potem skrzywił się. Ostatnio jego piwniczka świeciła pustkami, a to dlatego, że ludzie starosty leżajskiego złupili między Świńczą a Trzcianną transport wina ciągnący ze Śląska do Łańcuta. – Niewiasta, mospanie, instrumentum diaboli. Z niejednego mędrca zrobi głupca, z niejednego pana dziada proszalnego. Tak ja ci, panie Dydyński, dam dobrą radę: strzeż się, waszmość, podwik, bo krew w tobie gorąca. Bo po co było mnie zdradzać? Po co ujmować się za szaraczkami z zaścianka, gdzie dwie krzywe chałupy i diabeł mówi dobranoc? Wszystko przez jedną podwikę, która zawróciła ci w głowie. A może – ściszył głos – czarami cię zniewoliła? Nie byłoby to żadne novum, mości panie bracie, bo gładka jak diablica.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.