Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2007, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

W miarę jak Dydyński zbliżał się do karczmy Pod Lipą, coraz to nowi panowie bracia wychodzili na jego spotkanie. Już z daleka wygrażali mu dwaj bracia Rytarowscy, rabusie z gościńców, zabójcy Wawrzyńca Wessla w Bańkowej Wiszni, których Dydyński, wynajęty przez wdowę, nie tylko wybrał z Gwoźnicy jak ślepe kocięta, ale na dokładkę posłał do wieży na rok i dwanaście niedziel pokuty, a najstarszego Mikołaja – na katowski szafot, gdzie szlachcic dał głowę katu na czerwonym suknie.

Za Rytarowskimi cisnęła się sroga, obszarpana czeladź i szlachecka gołota. Ci wszyscy Sękowscy, Kadłubiccy, Dąbscy, Rybczyńscy, Komarniccy, Jaworscy, Terleccy, Wysoczańscy, Zagwojscy, Czernieccy i Berezowscy, którzy gotowi byli każdego zdradzić, wszystko zaprzedać, zabić szlachcica dla pary dobrych butów czy rycerskiego pasa, własną matkę oddać w tatarską niewolę za dwa szelągi oraz garniec piwa i jeszcze chwalić się tym przed kompanami. To właśnie była owa rzesza szlachecka, która najmowała się do zajazdów i raptów, do zwad i waśni, czasem odpływała pod chorągwie tatarskie, wołoskie i wolontarskie, bo żadnego z tych zgołociałych szlachciców nie stać było na poczet i porządnego konia. Z nich właśnie tworzyły się złowieszcze kupy swawolne terroryzujące spokojnych włościan i obywateli, oni brali udział w wyprawach na Wołoszczyznę, rumacjach i zbrojnych demonstracjach, łupili dwory, rozbijali skrzynie i sklepy, krzywdzili dziewki i szlachcianki, a zwykle kończyli gdzieś na stepie albo na gościńcu umierający z ran od kuli, pałasza bądź tatarskiej strzały. Nie wszyscy patrzyli miło na Dydyńskiego. Jednak żadna szabla nie wyskoczyła z pochwy, nikt nie sięgnął po rusznicę, nie porwał za półhaka, garłacz czy pistolet. Sienieński był pierwszy, a oni wszyscy – zgołociali et odardi, nie śmieli iść przed jaśnie wielmożnego pana z Pomorzan. Czekali zatem jak szakale i hieny, bacząc, czy ze zdobyczy da się uszczknąć jakiś kęs dla siebie. Dydyński wiedział, iż jeśli wygra, będą pić jego zdrowie do niedzieli, a co drugi ofiaruje mu swą szablę na usługi. Lecz jeśli przegra, rzucą się na jego dogorywającego trupa jak dworskie psy na konającego z głodu wilka.

Aleksander Sienieński czekał na niego w sobotach starej karczmy Ramułta, w otoczeniu swoich ludzi oraz hajduków Diabła Łańcuckiego, spokojny, piękny i opanowany. Tuż obok stali jego dwaj pachołkowie, przy czym ten bardziej poszczerbiony obejmował młodszego jak chłop babę. Dydyński poznał ich od razu. To był Piotr Krzysztoporski i jego sługa Gerwazy Mniński zwany Aramisem. Para morderców połączona sodomicką namiętnością do męskiego ciała. Dydyński słyszał, że równie wprawni byli w uprawianiu tureckiej miłości i niewoleniu młodych chłopców co w przecinaniu nici ludzkich żywotów. A najgorsze, że w ich towarzystwie nikt nie mógł być pewien nie tylko zdrowia, ale także całości swego siedzenia. Stolnikowic domyślał się, że po przybyciu do Hołuczkowa znieważano ich i wyśmiewano. Wszystko jednak do czasu, gdy padł pierwszy trup, bo teraz nie spostrzegał, aby ktoś choć zerknął krzywo na ich diabelskie karesy. A tak prawdę mówiąc, trupów pozostawionych za sobą przez tę parę sodomitów uzbierałoby się już ze dwie krypty. I to takie solidne jak w kościołach krakowskich.

Ciekawe, że nigdzie nie było widać Przecława, a przecież młody judasz Dydyński nie powinien darować sobie kolejnej okazji do upokorzenia brata – zwłaszcza po klęsce, która spotkała go na przeprawie pod Sobieniem. A jednak stolnikowic nigdzie nie dostrzegał jego ponurej gęby.

W zamian za to zobaczył starą kolasę nakrytą porwanym płótnem, pod którym rysowały się dziwne, podłużne kształty. Trupy? Martwe ciała? Nie było to nic szczególnego w Hołuczkowie.

– Witam, panie Dydyński! – rzekł Sienieński. – Zaiste nie ufali moi ludzie, że waszmość sam przyjedziesz, kazali hajduków ściągnąć, czeladź z rusznicami. A ja przecie wierzyłem, że pan stolnikowic swój honor ma. I panny na szwank nie wystawi!

– Gdzie Dwernicka?! Chcę ją zobaczyć!

– Ręczę słowem, że jest cała i zdrowa.

– Muszę ją widzieć! Inaczej nici z naszej umowy, mości panie!

– Hola, mości Dydyński! – zaprotestował Sienieński. – Czy ja dobrze słyszę? Sam tu jesteś, a nas prawie chorągiew. Nie myślisz chyba nam tu rozkazywać. Zważ, że nie chcę cię z zasłupia zastrzelić, ale po kawalersku dać pole z żelazem w ręku.

– Choćbym sam jeden na pułk miał uderzyć – Dydyński położył dłoń na szabli – nie stanę z tobą do walki, dopóki się nie przekonam, że panna Konstancja jest cała i zdrowa!

Sienieński skinął na hajduków. Po chwili dwóch rosłych drabów wypchnęło z izby młodą niewiastę. Dydyński wytężył wzrok...

Konstancja!

Dziewczyna poznała go od razu. Była blada, z wielkimi sińcami pod oczyma, podrapana i poobijana; w jej żupaniku brakowało połowy guzów, jeden rękaw zwisał naderwany, włosy były rozpuszczone, potargane i pokryte zakrzepłą krwią. Widać okazała się równie potulna co wzięta żywcem lwica. Dydyński z satysfakcją odnotował, że wśród hajduków Stadnickiego były już pewne straty. Jeden z pilnujących jej drabów miał podbite oko, zaś nos drugiego był przestawiony na bok jak żelazny kogut na wieży ratusza po wichurze. A na policzku trzeciego sługi widniały świeże ślady zębów.

Ot i cała Konstancja Dwernicka!

Dziewczyna szarpnęła się w ramionach hajduków, jej oczy zaszkliły się łzami.

– Jacek! – krzyknęła, ale Sienieński podniósł rękę ostrzegawczym gestem. Konstancja zamarła. Nie wydała już z siebie żadnego głosu, choć przecież nie zatkał jej ust ręką. Dydyński widział, jak zadygotała i zamiast wyrywać się z rąk hajduków, cofnęła wstecz. No cóż, Sienieńskiego strach się było bać.

– Panna jest żywa i zdrowa – rzekł rębajło do Dydyńskiego. – Tak jak obiecywałem. Nieco obita, ale jak sam rozumiesz waszmość, na tak ognistą klacz potrzeba ostrego munsztuka.

Jacek Dydyński zamarł wpatrzony w dziewczynę. Konstancja! Konstancja! – zawyło coś w głębi jego duszy. Teraz, kiedy widział jej bladą, wymizerowaną twarzyczkę, niemal dzielił strach i lęk miotający dziewczyną, poczuł tak straszną wściekłość, iż zdawałoby się, że jeszcze chwila, a nie wytrzyma, porwie za szablę i rzuci się na całą sforę służalców Diabła Łańcuckiego, choćby go mieli porąbać na sztuki!

Bez słowa zeskoczył z konia, klepnął zwierzę po zadzie, zrzucił delię i cisnął ją na śnieg zryty kopytami wierzchowców, założył za pas poły żupana.

– Stawaj, waść! – wycharczał ze złością. – Tutaj, zaraz!

Zimny uśmiech wykrzywił piękne oblicze Sienieńskiego. Zszedł w dół po stopniach, wolno, nie śpiesząc się.

– Ot, widzę, panie Dydyński, że doprawdy kawalerska w tobie fantazja. Mości panowie! – zakrzyknął do obecnych. – Wszystkich jak tu jesteście biorę na świadki, że jeśli pan Dydyński mnie pokona, wolno mu będzie z panną Dwernicką odjechać – choćby na koniec świata. Zrozumieliście?!

Starczyło, by Krzysztoporski i Aramis pokiwali głowami, a Dydyński wiedział już, że jego wróg nie łgał. Nigdy nie słyszał, aby ktoś kiedykolwiek kwestionował rozkazy Sienieńskiego, gdyż groziło to wielkim uszczerbkiem na zdrowiu. Ze swojej strony zaś miał nadzieję, że dotyczyło to również tych poleceń, które miały zostać wykonane pośmiertnie. Nie przewidywał wszak, aby ten pojedynek miał zakończyć się inaczej niż klęską jego wroga.

Dydyński porwał za czarną szablę bojową. Z cichym szmerem ostrze wyskoczyło z pochwy, zabłysło w zimowym słońcu, smukłe, łagodnie zakrzywione, dość szerokie, lecz zaopatrzone w bruzdę i trzy strudziny – z czego jedną w tylcu. Oprawione było w czarną rękojeść zaopatrzoną w paluch, jelce i szeroki kabłąk dochodzący niemal do samej głowicy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x