• Пожаловаться

Jacek Komuda: Diabeł Łańcucki

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda: Diabeł Łańcucki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. год выпуска: 2007, категория: Фантастика и фэнтези / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

libcat.ru: книга без обложки

Diabeł Łańcucki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabeł Łańcucki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Jacek Komuda: другие книги автора


Кто написал Diabeł Łańcucki? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

Diabeł Łańcucki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabeł Łańcucki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Gdyby święty Stanisław zstąpił z nieba i osłonił klasztor przed zajezdnikami, nie uczyniłby chyba większego wrażenia na swawolnej kompanii niż ten ponury zawalidroga. Nikt nie porwał za szablę, żadna dłoń nie wyciągnęła się w stronę rękojeści czekana czy pistoletu.

– Panie Toporowski – mruknęła Wilczyca – ucisz, waszmość, krzykacza, bo nam w ceremonii przeszkadza.

Nieznajomy szedł już ku nim, kołysząc się na metalowym kulasie. Kij trzymał w obu rękach, przed sobą. Rotmistrz nawet nie pofatygował się osobiście. Skinął na starszego Żurakowskiego. Ten popędził konia, doskoczył do intruza. Pogardliwy uśmiech wykrzywił jego wargi. Zamierzył się zwykłym biczem, chlasnął pielgrzyma przez łeb, z zamachu...

Przeciwnik wyciągnął lewą rękę, schylił się lekko. Bat spadł nań jak wąż, przecinając ze świstem powietrze, owinął się wokół jego ramienia, chlasnął w twarz. Pielgrzym chwycił go bez trudu, szarpnął i jednym ruchem wyrwał z ręki jeźdźca.

Żurakowski wrzasnął, omal nie wyleciał z kulbaki. Gruba dębowa laga zafurkotała w ręku nieznajomego, trafiając jednym końcem Fedia prosto w podgolony łeb, rzuciła jeźdźcem wstecz, na tylny łęk kulbaki. Czarny pątnik cofnął laskę, chwycił ją oburącz i nim ktokolwiek zdołał coś uczynić, pchnął z całych sił wprost w żywot napastnika.

Cios był tak mocny, że zmiótł szlachcica z konia. Podniósł się krzyk, gdy brygant poleciał w tył, spadł między drewniane skrzynie z ziemią, rozwalił je od impetu, przeturlał się po świeżej kupie końskiego nawozu. Przeciwnik doskoczył doń, wbił kij pionowo, celując w pierś, wszyscy usłyszeli, jak chrupnęły łamane żebra. Żurakowski wrzasnął, zacharczał, krew pociekła mu z ust, a potem opadł na bok i znieruchomiał, oznajmiając wszystkim ostatnim jękiem, że żarty i krotochwile właśnie się skończyły.

Kompania pani Łahodowskiej porwała za szable. Ostrza wyskoczyły z pochew ze świstem, zalśniły w słońcu.

– Słyszeliście, co mówiłem – zagrzmiał pielgrzym – czy gorzałka wam na uszy padła?! Po żydowsku mam do was gadać? Czy po tatarsku, skoro po ludzku nie pojmujecie? A może uszy wam wygarbować, abyście zrozumieli, że nic tu po was?!

– Mości panowie! – krzyknął Toporowski. – Bij, kto cnotliwy!

Skoczyli na samotnego męża z krzykiem i wrzaskiem. Nieliczni bernardyni, którzy pozostali jeszcze w wirydarzu, rzucili się na boki, niektórzy ledwie uszli spod kopyt, potrącani przez wierzchowce, odpędzani płazami szabel.

Toporowski pierwszy dopadł nieznajomego. Uniósł się w strzemionach do cięcia szablą, zamierzył z zamachu, aby rozrąbać siwy łeb zawadiaki.

Nie zdążył... Szybko jak błyskawica pątnik rzucił się w bok, pomimo drewnianej nogi przeturlał tuż przed kopytami rozpędzonego konia, a potem uderzył z całych sił – prosto w przednie nogi wierzchowca. Polski koń zarżał, gdy dostał dębową lagą po pęcinach, zerwał się do skoku, potknął, a potem zwalił na pysk, w pył i piach wirydarza. Padając, przygniótł jedną nogę Toporowskiemu. To wystarczyło. Kij zafurkotał w rękach intruza, gdy błyskawicznym ciosem uderzył rotmistrza w potylicę, poprawił po krzyżu, a potem chwycił za kark, poderwał w górę i z całej siły walnął czołem szlachcica w zdobioną srebrem kulę przedniego łęku. Rotmistrz krzyknął, wypuścił z ręki szablę i padł na bpk, a jego koń po chwili zerwał się, powlókł go na strzemieniu poprzez krzaki bzu i dzikiej róży.

A na pielgrzyma spadła reszta kompanii.

Nieznajomy uchylił się, sparował dębową lagą cięcia szabel Żurakowskich, Zagwojskiego i pachołków Łahodowskiej. Zagwojski zaatakował ponownie, lecz palce pątnika ścisnęły mu lewe ramię niczym kowalskie obcęgi. Brygant wrzasnął, zamierzył się, ale nim zdążył zadać cios, przeciwnik zmiażdżył mu rękę w uścisku. Kości trzasnęły w jednej chwili, szlachcic zleciał na ziemię i runął do stóp nieznajomego, aż gruchnęło. Wypuścił broń i zdrową, prawą ręką sięgnął po kindżał.

Ruchem tak szybkim, że wprost trudno było zauważyć, pielgrzym uderzył go kijem pod brodę, aż trzasnęły łamane zęby. Zagwojski padł na plecy, miotał się, dygotał i jęczał, dopóki pielgrzym nie uspokoił go przyjacielskim kopnięciem w ucho, zadanym żelaznym kulasem zastępującym mu prawą stopę.

Bryganci opadli intruza ze wszystkich stron. Żurakowscy konno, a pachołkowie pieszo. Czarny nieznajomy zasłonił się furkocącą lagą, umknął spod ostrzy i zaczął bić.

Szeregi swawolników topniały szybciej niźli kwietniowy śnieg na szczytach Bieszczadu.

Jak wystrzelony z procy wyleciał z kłębowiska walczących jeden z Żurakowskich. Któryś pachołek padł ze strzaskaną nogą i rozwalonym łbem. Wreszcie zwalił się potłuczony, pchnięty w żywot Czerleny, a kolejny czeladnik Łahodowskiej zajęczał i począł wypluwać zęby do kałuży.

Pątnik skulił się, przemknął pod brzuchem konia najmłodszego z Żurakowskich, mimochodem uderzając wierzchowca w słabiznę. Rumak stanął dęba, zarżał i nim jeździec zdołał go opanować, przeciwnik rąbnął szlachcica w kark samym końcem kija, poprawił w krzyż, a potem jeszcze raz w łeb. Żurakowski zleciał na ziemię, padł na twarz; zerwał się utytłany w gnoju, a wtedy wróg położył go szybkim pchnięciem.

W wirydarzu zapadła cisza przerywana jękami rannych, modlitwami mnichów, rżeniem koni i stukotem kopyt. Czarny pielgrzym postąpił w przód, kierując się tam, gdzie przy wejściu na klasztorne krużganki czekała nań Wilczyca. Uśmiechała się lodowato, niemal nie zwracając uwagi na pobitą czeladź, na dygocących i miotających się we krwi rannych. Na krew, stratowane krzaki, porozbijane skrzynie z ziemią, podeptane kwiaty, połamany krzyż i gwardiana Mikołaja, który spoglądał na pobojowisko przerażonym wzrokiem.

– Stój!

Pielgrzym szedł prosto na Wilczycę, ponury, zawzięty. Krew z rozciętego łba plamiła mu lewy policzek, skapywała na porwaną Włosienicę.

Łahodowska mierzyła doń z pistoletu. Zamek był nakręcony, kurek spuszczony. Śledziła go spod zmrużonych powiek, spod długich, pięknych rzęs. Powoli poczęła zginać palec na spuście.

– Odejdź stąd, niewiasto! – warknął gniewnie. – Daruję cię zdrowiem, jeśli odfruniesz, sikoreczko.

– Kim ty jesteś?! – spytała, jakby dopiero teraz dotarło do niej, co się stało. – Skąd się tu wziąłeś?!

– Dla ciebie, Wilczyco, jestem wcielonym diabłem.

– Więc idź do piekła!

Pociągnęła za spust. Sprężyna trzasnęła, obracając krążkiem, a wtedy...

Szybko jak błyskawica cisnął lagą! Ogień z lufy błysnął mu tuż przed oczyma, kula świsnęła nad ramieniem, tuż obok ucha, gorące drobinki prochu trysnęły w twarz. Obłok prochowego dymu spowił na krótką chwilę postać pątnika.

Łahodowska chwyciła za szablę. Lecz nim zdążyła zrobić z niej użytek, mocna dłoń chwyciła za czanki przy munsztuku jej wierzchowca, a potem gwałtownym ruchem poderwała je w górę.

Natolijczyk zarżał i stanął dęba. Wilczyca utrzymała się w kulbace i popuszczając wodze, podniosła broń do cięcia...

Za wolno!

Czarny bez trudu chwycił ją za uzbrojoną rękę i popchnął w tył, wyłuskał z kulbaki jak dziecko. Łahodowska upadła na wznak, uderzając głową i plecami o kamienną kolumnę podtrzymującą strop ganku klasztornego wirydarza. Chciała się zerwać, lecz nie dał jej szansy. Przyskoczył bliżej, zwinnie i szybko jak ryś, chwycił za gardło i z rozmachu uderzył otwartą dłonią w twarz. Cios był tak silny, że odrzucił na bok głowę Wilczycy. Łahodowska krzyknęła, a potem jej oczy powlekły się bielmem.

Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Diabeł Łańcucki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabeł Łańcucki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
libcat.ru: книга без обложки
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
Jacek Komuda: Imię Bestii
Imię Bestii
Jacek Komuda
Jacek Dąbała: Prawo Śmierci
Prawo Śmierci
Jacek Dąbała
Отзывы о книге «Diabeł Łańcucki»

Обсуждение, отзывы о книге «Diabeł Łańcucki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.