Jacek Komuda - Bohun

Здесь есть возможность читать онлайн «Jacek Komuda - Bohun» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2006, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bohun: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bohun»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Bohun — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bohun», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Wasza mość wbrew prawu trzyma tu u siebie Kozaka!

– Ten Kozak przywiózł list od zaporoskiej starszyzny, która chce odstąpić od Chmielnickiego i zawrzeć z nami ugodę.

– Gdzie pismo?!

Sobieski podał hetmanowi list. Kalinowski zbliżył je do krótkowzrocznych oczu...

– A więc pisze mi Wyhowski – rzekł po chwili – że starszyzna kozacka zaprasza nas na tajną radę. Po co zapraszają, skoro Kozacy nie zwykli dotrzymywać układów?! Ile zapłacił ci Chmielnicki, abyś wywiódł oficerów wojska koronnego w zasadzkę?!

– On nie łże – rzekł Przyjemski. – Daję głowę, że list mówi prawdę!

Taras uderzył w struny. Chciał zagrać, zaśpiewać, ale nie zdążył. Dantez uderzył go buzdyganem w pierś, Kozak jęknął, zatoczył się, a wówczas oberstlejtnant wyrwał mu bandurę i rzucił na ziemię. Chwila jeszcze i z całej siły stanął na niej nogą. Pudło pękło, struny wydały jeden wielki jęk.

– Spasi Chryste! – wrzasnął Taras. – Co wy narobiły?! Za co? Jak to?

Kalinowski jednym ruchem przedarł pismo na pół, potem jeszcze raz i jeszcze. Przytknął strzępy papieru do płomienia pochodni.

– Brać w areszt Kozaka! – rozkazał.

* * *

– Ja błagam, panie. Nie każcie go tracić!

Kalinowski uniósł kielich, a sługa dolał mu wina. Polało się czerwoną strugą, zupełnie jak krew. Kozacka krew.

– Zacnego węgrzyna Ormianie w Kamieńcu przedają – mruknął hetman, skosztowawszy trunku. – O czymże to, waszmość, mówiłeś? O jakimś Kozaku? Furda mi rezuny, panie bracie. Nim kur zapieje, wszyscy od naszych szabel legną.

– Mówiłem o Tarasie. O Weresaju, który przywiózł nam dobrą nowinę. Pierwszą dobrą nowinę na tej wojnie.

– To podstęp. Chmielnicki chce zwabić kilku oficerów w ustronne miejsce, a potem im łby poukręcać. Waszmość wdzięczność mi winieneś, że gardło zachowasz.

Zza płótna namiotu dochodził głuchy stuk siekier i szum obozu. Wieść o tym, iż Kalinowski skazał na okrutną śmierć bandurzystę, który przywiózł list od Kozaków, obiegła całe wojsko już kilka godzin temu. Teraz wszyscy pospołu – czeladź, hajducy i towarzysze z górnych chorągwi ciągnęli na majdan, aby przypatrzeć się egzekucji.

– Wasza miłość – rzekł rwącym się głosem Sobieski – za tego Kozaka ja, wnuk Żółkiewskiego, senatorski syn, waszej miłości gotów jestem do nóg upaść... I błagać...

– Choćby Matka Boska z nieba zeszła i prosiła, nie ustąpię – odparł hetman. – Choćby Jezus Chrystus z krzyża zstąpił i mi do nóg upadł, i tak go nabijać każę! A jeśli błagać mnie chcesz o jego życie, mości pułkowniku, tedy lepiej idź do Kozaka; powiedz mu, że wolno go na pal nawlekać będą!

Sobieski cisnął swą pułkownikowską buławę do stóp hetmana. Kalinowski zacharczał, jakby trafił go szlag, poderwał się z fotela, ale chwyciły go drgawki. Nikt mu nie pomógł. Nawet stojący za hetmanem Dantez tylko wpatrywał się bacznie w Sobieskiego. Dopiero po chwili krzyknął na hajduków.

Starosta odwrócił się i wyszedł przed namiot. Świt był mglisty, mokry i chłodny. Sobieski szedł tam, gdzie na środku błotnistego, zrytego kopytami majdanu klęczał Taras, a przy nim hajducy, którzy mieli prowadzić go na śmierć. Stareńki siwy pop pochylał się nad nim, błogosławił znakiem krzyża. Pułkownik ujrzał zalane łzami oczy bandurzysty i poczuł, że opuszczają go siły.

– Hetman... – zająknął się. Taras od razu domyślił się wszystkiego.

– Będzie płakał po mnie bat’ko... – rzekł przez łzy. – Nie doczeka mego powrotu. On już stary, ślepy. Wypędzą go z chałupy i zemrze pod płotem...

– Ano chodź, chłopcze – rzekł Czapliński. – Moja to wszystko wina, co na Ukrainie się dzieje. I tak wszyscy umrzemy. Jedni w męce, inni w boju, a ci co bitwy przeżyją, zdechną ze starości, w łożu, we własnym łajnie. Szkielety po nas będą bielały na polach i pląsały w księżycowe noce. Nic nie zostanie z naszych zamków i dworów, i z waszej dumy kozackiej... Jednaki los nas czeka, tedy nieś w pokorze swój krzyż, jako i ja niosę.

Taras pokiwał głową. Podniósł się wolno i ruszył przez majdan, prowadzony przez hajduków. Stuk siekier ucichł. Pal był gotowy.

– Taras... – wychrypiał Sobieski. – Co ja... Co ja mogę dla ciebie uczynić?

– Panie, miłościwy panie... Ja miałem widzenie... Matka Boska kazała mi pokój zaprowadzić na Ukrainie... To dlatego ja list wziął. Dokończcie wszystko za mnie, panie, dobry panie...

– Uczynię co tylko zechcesz...

– Jedźcie do Taraszczy... Do cerkwi zrujnowanej. Tam czekają deputaty. Od pana pysara. Od Bohuna i innych. Odpuśćcie Kozakom winy i pokój z nimi zawrzyjcie. Odpuśćcie winy wszelakie... I uratujcie... Rzeczpospolitą... Nim będzie postawem sukna wydanym na łup moskiewski, pruski i cesarski...

Świeżo zaostrzony pal otoczony czworobokiem dragonów był coraz bliżej.

– Taras, wszystko co zechcesz... Będzie jak każesz – wyszeptał starosta. – Pojadę tam. Zawrę pokój i ugodę. I nie będzie już wojny na Ukrainie...

Jeszcze kilka kroków, jeszcze trzy. Miejsce kaźni było tuż-tuż...

– Ja was widziałem, pane – wychrypiał Taras. – Ja widział jak korona złota na ziemię upada, jak ją rozszarpać chcą orły dwugłowe... Ale ja widział jak koronę łycar podejmuje. Łycar co ma w herbie tarczę na tarczy... Janinę.

– Taras, będę się modlił za ciebie...

– Wy, panie, jesteście tym rycerzem. Wy koronę podniesiecie. Wy będziecie królem Litwy, Polski i Rusi... Wy zaprowadzicie pokój Boży na Ukrainie.

Marek Sobieski, starosta krasnostawski, zamarł. Taras nie miał siły, aby iść. Hajducy chwycili go pod ręce. Pal już czekał – naostrzony, ociosany i okorowany.

Taras rozejrzał się przerażony. Zobaczył... Pole pokryte trupami poległych skrzydlatych rycerzy, stosy ludzkich ciał i końskiego ścierwa. Zobaczył, co czekało ich wszystkich. Ogromny, czarny kruk wydziobujący oczy martwemu chorążemu, który dzierżył jeszcze sztandar Rzeczypospolitej z orłem i Pogonią, spojrzał na niego czarnymi paciorkami oczu. Taras zaszlochał. Nie wypełnił swej misji. Nie zapobiegł ruinie, śmierci i zniszczeniu.

Kozak zwiesił głowę. Bez protestów położył się, wsunął nogi w postronki...

– A prosto nawłó... czcie... Da... dajcie chwilę... Jak powiem Mario... Trzeci raz...

Czapliński pokiwał głową na znak, że się zgadza. Konie parsknęły trwożliwie. Kozak modlił się, jęczał, słowa zamierały mu w ustach. Sobieski popatrzył na żołnierzy, na wąsate, ponure, poznaczone bliznami oblicza. Na złociste zbroje, smukłe, polskie konie... Wiatr szarpał sztandarami z husarskimi krzyżami, łopotał czerwono-biało-czerwoną chorągwią królewską z orłem w koronie i snopem Wazów na piersi ptaka otoczonego łańcuchem ze Złotym Runem... Nikt nic nie mówił. Cisza była tak absolutna, że słyszał ciężki oddech powodowych koni.

– Mario... – wyszeptał Taras zbielałymi wargami. Hajducy czekali.

– Mario – rzekł głośniej bandurzysta.

Czapliński zdjął kołpak i począł się modlić.

– Mariooooooooo! – krzyknął Taras głosem tak strasznym, że wszyscy zadrżeli. A potem załkał poprzez łzy:

Hej, muszę już widać bez bandury ginąć,

już nie zdołam po stepie cwałować!

Będą mnie wilki bure spotykały,

Będą mnie po koniu moim pożerały...

Hajducy stali nieruchomo. Nie popędzili koni. Nie nawlekli Tarasa...

Dantez uderzył rumaka ostrogami, osadził go przed miejscem kaźni.

– Co to ma być?! Nawlekać!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bohun»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bohun» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Jacek Dąbała - Prawo Śmierci
Jacek Dąbała
Jacek Piekara - Arrivald z Wybrzeża
Jacek Piekara
Jacek Komuda - Imię Bestii
Jacek Komuda
Jacek Dukaj - Inne pieśni
Jacek Dukaj
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Komuda
Jacek Dukaj - Czarne Oceany
Jacek Dukaj
Jacek Piekara - Miecz Aniołów
Jacek Piekara
Jacek Piekara - Sługa Boży
Jacek Piekara
libcat.ru: книга без обложки
Jacek Dukaj
Отзывы о книге «Bohun»

Обсуждение, отзывы о книге «Bohun» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x