Tyle ciał wokół i żadne nie było dla niej. Pomyślała, że znają się tak dobrze, jakby stanowili rodzinę; służyli sobie nawzajem pomocą lekarską, spali w tych samych pokojach, przebierali się w tych samych komorach powietrznych, razem się kąpali. Grupa humanoidalnych zwierząt, kręcących się po obojętnym, martwym świecie, którym zawładnęli. Ciągle musieli dodawać sobie otuchy i niewiele było spraw, które mogłyby ich podniecić czy też zaskoczyć. Ciała w średnim wieku. Sama Nadia była okrąglutką jak dynia, pulchną, ale zarazem mocno umięśnioną małą kobietką, krępą i w dodatku nieco przygarbioną. I bardzo, bardzo samotną. Jej najbliższy przyjaciel był tylko głosem w eterze, twarzą na ekranie. Kiedy przyleci tu z Fobosa… hmm, trudno powiedzieć, co się wtedy zdarzy. Arkady miał przecież wiele przyjaciółek na Aresie, a Janet Blyleven poleciała nawet dla niego na Fobosa…
W czasie kąpieli znów wybuchły kłótnie. Ann, wysoka i koścista, w typowy dla siebie zgryźliwy sposób czyniła wyrzuty Saxowi Russellowi, niskiemu łagodnemu mężczyźnie. Jak zwykle sprawiał wrażenie, jakby jej w ogóle nie słuchał. Jeśli nadal będzie tak manifestacyjnie okazywał swoje lekceważenie, w końcu się doigra i Ann go uderzy. Dziwne, jak nagle i gwałtownie ich grupa się zmieniała, jak często zmieniały się nastroje ludzi. Nadia nie mogła za nimi nadążyć. Ale prawdziwa natura zespołu żyła jakimś własnym życiem, dziwnym i jakby całkowicie oderwanym od charakterów tworzących go jednostek. Michelowi jako ich duchowemu lekarzowi musiało być piekielnie trudno. Zawsze można z nim było porozmawiać; najbardziej dyskretny psychiatra, jakiego Nadia kiedykolwiek spotkała. Bez wątpienia świetny fachowiec, ale otaczał go tłum mądrali w ogóle nie wierzących w psychologię. Jak miał ich przekonać? Jak miał im pomóc? Współczuła mu, ale jednocześnie wciąż nie potrafiła mu zapomnieć, że nie odwiedził jej po wypadku.
Pewnego wieczoru wyszła z jadalni i ruszyła tunelem, łączącym komory mieszkalne z kompleksem farmerskim. Nagle na końcu podziemnej drogi zobaczyła Maję i Franka. Kłócili się zawzięcie, gwałtownie gestykulując. Nadia słyszała tylko gniewny ton, bo słowa zacierało echo korytarza. Zobaczyła ich twarze — wykrzywione wściekłością oblicze Franka i oszołomienie w zapłakanych oczach Mai. Nagle Maja odwróciła się, krzyknęła: “Nigdy tak nie było!”, a potem rzuciła się na oślep w kierunku Nadii. Twarz Franka zastygła w grymasie bólu. Maja dostrzegła stojącą z boku Nadię, ale przebiegła obok niej bez słowa.
Wstrząśnięta Nadia zawróciła do pomieszczeń mieszkalnych. Weszła na górę po schodach z marsjańskiego magnezu i dotarła do salonu w komorze drugiej, gdzie włączyła telewizor, aby obejrzeć fragmenty programu nadającego przez całą dobę wiadomości z Ziemi. Zdarzało jej się to bardzo rzadko, zresztą i tym razem po chwili ściszyła odbiornik i zapatrzyła się we wzór cegieł na wypukłym suficie. Nagle weszła Maja i od razu zaczęła się tłumaczyć: że nic nie było między nią i Frankiem, że to tylko jego urojenia, że on wciąż ją męczy wyrzutami, mimo że nigdy nie łączyło ich nic poważnego. Mówiła, że pragnie tylko Johna i że nie z jej winy John i Frank są teraz w takich złych stosunkach, i że wszystko przez to irracjonalne pożądanie Franka, i chociaż to nie jej wina, to jednak z jakiejś przyczyny czuje się winna, ponieważ ci dwaj byli kiedyś bliskimi przyjaciółmi, niemal jak bracia.
Nadia cierpliwie słuchała tego wszystkiego z udawanym zainteresowaniem, od czasu do czasu wtrącając “Da, da” albo “Rozumiem, tak, rozumiem”, aż wreszcie Maja położyła się na podłodze i rozpłakała. Nadia siedziała na brzegu krzesła, wpatrując się w nią i zastanawiając, ile z tego, co jej Maja powiedziała, jest prawdą. I o co tak naprawdę była ta kłótnia. Chyba jest kiepską przyjaciółką, skoro nie potrafi całkowicie uwierzyć słowom Mai. Miała wrażenie, że Maja próbuje się asekurować, że działa na dwie strony, że planuje jakąś kolejną manipulację. Doszła do wniosku, że kłótnia Franka i Mai w gruncie rzeczy właśnie tak wyglądała: dwie szalone twarze, które widziała w tunelu, świadczyły niezbicie o tym, że była to kłótnia kochanków. Nadia była prawie pewna, że wyjaśnienia Mai to oczywiste kłamstwa, więc na koniec powiedziała jej tylko parę zdawkowych słów pokrzepienia i poszła spać. “Już i tak zabrałaś mi zbyt wiele czasu i energii. Przez te twoje gierki byłam rozkojarzona, co kosztowało mnie palec, ty suko!” — pomyślała Nadia przed zaśnięciem.
Zaczął się nowy rok; czas mijał szybko, zbliżała się ku końcowi długa północna wiosna i wciąż mieli kłopoty z wodą, więc Ann postanowiła zorganizować ekspedycję na biegun, aby zbudować tam automatyczną destylarnię, wyznaczając jednocześnie szlak, po którym mogłyby jeździć bezzałogowe rovery.
— Przyłącz się do nas — zaproponowała Nadii. — Prócz obszaru między nami a Czarnobylem niczego jeszcze nie widziałaś, a wierz mi, jest co oglądać. Przegapiłaś Hebes i Ganges, a tutaj nie masz przecież teraz zbyt wiele do roboty. Zresztą, Nadiu, nie mogę uwierzyć, że jesteś takim cholernym wołem roboczym. Po co właściwie przyleciałaś na Marsa?
— Po co?
— Tak, po co? Widzisz, uprawiamy tutaj dwa rodzaje działalności: badania planety albo wspomaganie tych badań. Pogrążyłaś się całkowicie w tym drugim rodzaju prac i nie zwracasz najmniejszej uwagi na najważniejszą przyczynę, dla której w ogóle tu przylecieliśmy!
— Cóż, ja po prostu to właśnie lubię robić — niepewnie odparła Nadia.
— W porządku, ale spróbuj spojrzeć na to obiektywnie! Przecież, do cholery, równie dobrze mogłaś zostać na Ziemi i pracować jako hydraulik! Nie musiałaś przebyć całej tej drogi, aby obsługiwać jakiś pieprzony buldożer!!! Jak długo zamierzasz harować tutaj, instalując kible i programując traktory?!!
— Dobrze już, dobrze — przerwała jej Nadia, rozmyślając o Mai i o narastających konfliktach. Kwadrat podziemnych komór i tak był prawie skończony. — Zafunduję sobie wakacje.
Wyjechali trzema dużymi dalekobieżnymi roverami; z wyjątkiem Nadii wszyscy uczestnicy wyprawy byli geologami: Ann, Simon Frazier, George Berkovic, Phyllis Boyle i Edvard Perrin. George i Edvard byli przyjaciółmi Phyllis jeszcze z czasów NASA i tak jak ona zwolennikami “geologii stosowanej”, to jest poszukiwania rzadkich metali. Simon natomiast był cichym sojusznikiem Ann, zajmował się wyłącznie podstawowymi badaniami teoretycznymi i uważał, że nie powinni zmieniać marsjańskiego środowiska naturalnego. Nadia wiedziała o tym wszystkim, mimo że nie rozmawiała dotąd dłużej z nikim prócz Ann. Z codziennych rozmów pomiędzy kolonistami można się było dowiedzieć wszystkiego, a zwłaszcza tego, kto z kim poprzestaje w jawnych i skrytych sojuszach.
Każdy pojazd ekspedycji składał się z dwóch czterokołowych modułów w pięknym odcieniu morskiej zieleni, połączonych elastycznym szkieletem. Przypominały trochę gigantyczne mrówki. Zbudował je RollsRoyce wraz z międzynarodowym konsorcjum lotniczo-kosmonautycznym. Przednie moduły składały się z pomieszczeń mieszkalnych i miały przyciemnione okna na wszystkich czterech ścianach, tylne natomiast zawierały zbiorniki z paliwem i miały na dachach po kilka czarnych, wirujących ogniw baterii słonecznych. Każde z ośmiu zbrojonych siatką drucianą bardzo szerokich kół miało dwa i pół metra wysokości.
Skierowali się na północ przez Lunae Planum, znacząc trasę małymi zielonymi transponderami: zrzucali jedno takie urządzenie radiolokacyjne co kilka kilometrów. Za pomocą pługa śnieżnego i małego dźwigu zamocowanych na przodzie pierwszego rovera usuwali z drogi kamienie, które mogły uniemożliwić przejazd automatycznemu bezzałogowemu łazikowi. W rezultacie więc budowali drogę. Na Lunae na szczęście rzadko musieli używać tych dodatkowych maszyn, dzięki czemu posuwali się na północny-wschód z prawie maksymalną prędkością trzydziestu kilometrów na godzinę, przez kilka dni niemal prosto. Obrali kierunek północno-wschodni, aby ominąć systemy kanionów Tempe i Mareotis, i gdy przebyli równinę Lunae, szlak ten poprowadził ich do bardzo długiego wzniesienia o nazwie Chryse Planitia. Oba te regiony bardzo przypominały krainę, na której znajdowała się główna baza — nierówne, wyboiste i zasypane małymi skałkami wzniesienia, ale ponieważ zjeżdżali ze wzgórza, widok był o wiele rozległejszy niż dotychczas. Dla Nadii było to nowe i niezwykłe doświadczenie, tak jechać i jechać, i oglądać coraz to inny nieznany krajobraz ciągle pojawiający się na horyzoncie: pagórki, pochyłości, ogromne samotne głazy narzutowe, a od czasu do czasu niskie koliste płaskowzgórza, które okazywały się zewnętrznymi stokami kraterów.
Читать дальше