— Gdybyście potrafili opuścić kopułę nad tą przepaścią — powiedziała Ann, cedząc słowa — uzyskalibyśmy bezpieczną, wielką, zamkniętą przestrzeń.
— To są mrzonki, Ann — uciął niecierpliwie Sax. — Ta rozpadlina ma około tysiąca kilometrów kwadratowych.
— Możliwe, ale moglibyśmy pod tą kopułą zbudować całe miasto. A wtedy można by zostawić resztę tej planety w spokoju.
— Ciężar sklepienia załamałby ściany kanionu.
— I dlatego właśnie powiedziałam, że trzeba je opuścić, a nie nadbudować.
Sax tylko potrząsnął głową.
— Moim zdaniem to równie fantastyczny pomysł, jak ta winda kosmiczna, o której tyle ostatnio mówicie.
— Chcę zamieszkać w domu ustawionym dokładnie tam, gdzie nakręciłaś ten film — przerwała im Nadia. — Cóż za widok!
— Tylko poczekaj, aż wejdziesz na jeden z wulkanów Tharsis — rzuciła poirytowana Ann. — Wtedy dopiero będziesz miała widok.
Ostatnio co chwila wybuchały sprzeczki. Nadii przypomniał się nieprzyjemny okres ostatnich miesięcy na Aresie. Kolejnym pretekstem do kłótni stały się przysłane przez Arkadego i jego załogę kasety wideo z Fobosa, a przede wszystkim towarzyszący im komentarz.
— Uderzenie meteorytu Stickney niemal rozłupało tę skałę na kawałki. To jest chondryt i zawiera prawie dwadzieścia procent wody, a więc dużo jej odgazowało się w kraterze uderzeniowym, wypełniło układ szczelin i zamarzło w siatkę lodowych żył.
Problem był niewątpliwie fascynujący, ale zamiast wywołać rzeczową dyskusję, stał się powodem kolejnej kłótni między Ann i Phyllis, czołowymi geologami pierwszej setki kolonistów, które od początku spierały się o prawdziwy mechanizm powstania lodu. Phyllis nawet zasugerowała, żeby transportować wodę z Fobosa, co jednak nie było zbyt mądre, chociaż jej zapasy się kurczyły, a zapotrzebowanie wciąż rosło. Szczególnie dużo wody pobierał Czarnobyl, poza tym farmerzy chcieli zacząć w swojej biosferze uprawę roślinności bagiennej, Nadia natomiast zamierzała w jednej z podziemnych komór urządzić kompleks pływacki, łącznie z brodzikiem, trzema jacuzzi i sauną. Co wieczór ludzie pytali ją, jak się posuwa budowa, ponieważ wszystkich zmęczyło już obmywanie się gąbką i oglądanie swoich wiecznie pokrytych pyłem rąk, nóg, twarzy… No i takie mycie nigdy naprawdę nie rozgrzewało ich wiecznie zmarzniętych ciał. Marzyli o prawdziwej kąpieli — pragnęły tego ich stare mózgi supernaukowców, którzy uwielbiali pływanie i którzy pod warstwą zimnej inteligencji skrywali pierwotne i dzikie namiętności. Wszyscy zgodnie domagali się wody.
Potrzebowali jej coraz więcej, a sejsmiczne skanery wciąż nie znajdowały najmniejszego dowodu na istnienie jakichkolwiek podziemnych lodowych formacji wodonośnych i Ann osądziła, że w tym regionie po prostu żadnych nie ma. Nadal musieli zatem polegać na pracy atmosferycznych kondensatorów i przetwarzaniu regolitu w destylarniach glebowowodnych. Jednakże destylarni tych Nadia nie pozwalała przesadnie obciążać pracą, ponieważ zostały wyprodukowane przez francusko-węgiersko-chińskie konsorcjum i była absolutnie przekonana, że przestaną działać, gdy tylko zostanie zwiększony cykl przerobu.
Cóż, takie było życie na Marsie; w końcu był to przecież pustynny świat. Shikata ga nai.
— Zawsze jest jakaś alternatywa — odpowiadała na to uparcie Phyllis. Dlatego właśnie zaproponowała wypełnienie ładowników fobosańskim lodem i sprowadzenie ich na Marsa. Ann skomentowała ten pomysł jako absurdalne marnowanie energii i znowu wrócili do punktu wyjścia.
Zła atmosfera wśród kolonistów strasznie Nadię irytowała, zwłaszcza że sama była w znakomitym nastroju. Nie dostrzegała powodów do kłótni i drażniło ją, że inni nie czują się tak samo dobrze jak ona. Nie mogła zrozumieć, skąd się bierze w ich małej grupie udzielająca się wszystkim nerwowość. Przebywali przecież na Marsie, gdzie pory roku trwały dwa razy dłużej niż ziemskie, a każdy dzień był dłuższy o prawie czterdzieści minut. Dlaczego ludzie nie potrafią się odprężyć? Mają na to chyba dość dużo czasu? Chociaż sama prawie zawsze była zajęta, wydawało się jej, że jeśli ktoś chce, z pewnością może znaleźć czas na relaks, zwłaszcza w ciągu tych dodatkowych nocnych trzydziestu dziewięciu minut. Codzienny biorytm każdego człowieka regulował się przez miliony lat ewolucji życia na Ziemi i nagle rozciągnięcie doby o dodatkowe minuty, dzień po dniu, noc po nocy, bez wątpienia musiało przynieść efekty.
Nadia była tego pewna, ponieważ pomimo szaleńczego tempa codziennej pracy i wieczornego wyczerpania przed snem, rano zawsze budziła się wypoczęta. Ta nienaturalna przerwa w działaniu cyfrowych zegarów, które punkt o północy nagle się zatrzymywały, wskazując 12:00:00, po czym nie rejestrowany czas mijał, mijał, mijał (czasami wydawało się, że trwa naprawdę długo), a potem następował niespodziewany trzask i od 12:00:01 zegar zaczynał swoje zwykłe nieubłagane migotanie — tak, tak, marsjańska szczelina czasowa była czymś naprawdę szczególnym. Nadia często ją przesypiała, podobnie jak większość grupy, natomiast Hiroko skomponowała ku jej czci wzniosłą pieśń i śpiewała ją zawsze po północy, jeśli tylko udało jej się dotrwać i wcześniej nie zasnęła. Każdą sobotnią noc Hiroko z całą ekipą farmerską i wielu innymi osobami spędzała na zabawie i o północy wspólnie intonowali ową pieśń w trakcie “przerwy” w czasie. Tekst tego pseudopsalmu napisany został w języku japońskim i Nadia nigdy się nie dowiedziała, o co dokładnie w nim chodzi, ale mimo to czasami w gronie przyjaciół sama go nuciła, z dumą przypatrując się ścianom zbudowanej przez siebie podziemnej komory.
Pewnej sobotniej nocy podczas takiego spotkania, kiedy Nadia niemal już zasypiała, podeszła do niej jej piękna przyjaciółka Maja i usiadła tuż obok, a ponieważ zawsze ostatnia kończyła wszystkie zajęcia, nadal miała na sobie roboczy kombinezon. W jej oczach Nadia dostrzegła szaleństwo.
— Nadiu, musisz mi wyświadczyć pewną przysługę, proszę.
Co…
— Chciałabym, abyś przekazała Frankowi wiadomość ode mnie.
— Dlaczego sama tego nie zrobisz?
— Nie chcę, żeby John zauważył, że z nim rozmawiam! Muszę mu powiedzieć coś bardzo ważnego i błagam cię… Nadieżdo Francine… Jesteś moją ostatnią deską ratunku.
Zdegustowana Nadia tylko chrząknęła w odpowiedzi.
— Proszę cię, Nadiu! Błagam!!!
Nadia z zaskoczeniem uświadomiła sobie, o ile chętniej wolałaby porozmawiać z Ann, Samanthą czy Arkadym. Gdyby tylko Arkady przyleciał wreszcie z Fobosa!
No, ale Maja była jej przyjaciółką. I ta desperacja w jej spojrzeniu: Nadia nie mogła tego znieść.
— Co to za wiadomość?
— Powiedz mu, że spotkam się z nim dziś wieczorem w magazynach — rzuciła Maja. — O północy. Chcę porozmawiać.
Nadia westchnęła z rezygnacją, ale w końcu poszła do Franka i przekazała mu informację. Skinął tylko milcząco głową, nie patrząc jej w oczy, zakłopotany, ponury i nieszczęśliwy.
Kilka dni później Nadia i Maja czyściły ceglaną podłogę ostatniej komory przed wypełnieniem jej sprężonym powietrzem i ciekawość Nadii okazała się silniejsza; przerwała swoje zwyczajowe milczenie na ten temat i spytała Maję, co się właściwie z nią dzieje.
— No, wiesz, chodzi o Johna i Franka — odparła płaczliwie Maja. — Wiecznie ze sobą konkurują. Są jak bracia, których trawi wzajemna zazdrość. John dotarł na Marsa jako pierwszy, a potem pozwolono mu lecieć po raz drugi i Frank uważa, że to nie jest w porządku. Frank włożył wiele pracy, by wywalczyć w Waszyngtonie zgodę na założenie marsjańskiej kolonii i wydaje mu się, że John zawsze czerpał korzyści z jego wysiłków. A teraz, no cóż… John i ja… jest nam razem dobrze, lubię go. Jest mi z nim tak jakoś… łatwo, nieskomplikowanie. Spokojnie, ale też i trochę. … No, nie wiem. Nie żeby zaraz nudno, ale też… nie ekscytująco. On lubi spacerować, kręcić się po farmie. Nie lubi za dużo mówić! A Frank, no wiesz, zawsze mamy o czym pogawędzić. Może faktycznie bez przerwy się spieramy, ale przynajmniej rozmawiamy! No i… wiesz, mieliśmy krótki romans na Aresie, na samym początku lotu. i nam nie wyszło, ale jemu ciągle się zdaje, że moglibyśmy spróbować jeszcze raz.
Читать дальше