Borys Strugackij - Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki

Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugackij - Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1999, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Stanisław Krasnogorow, informatyk z instytutu naukowo-badawczego, zostaje wezwany na przesłuchanie. Sprawa dotyczy jego kolegi, ale wkrótce okazuje się, że to tylko pretekst. Służby bezpieczeństwa interesują się przede wszystkim Stanisławem. Nie jest on bowiem zwykłym człowiekiem. Posiada niesamowity tajemniczy dar…

Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Rozdział 7

Bohaterowi powstającej powieści trzeba było dać jakieś imię.

Stanisławowi nie chciało się go wymyślać. Była w tym pewna kokieteria, bo ogromną większość materiału Stanisław brał z własnego życia, tak że bohaterem (na razie) był on sam, bez żadnych, choć trochę zauważalnych domieszek. Wikont zaproponował: — Daj mu na imię Przeznaczony… lub Losowany.

— Dlaczego nie Sterowany? — zapytał Stanisław.

— Nie Sterowany, Losowany, to znaczy „sterowany przez Los”!

Wikont bawił się. A może i nie. Losowany — brzmiało dziwnie i niezręcznie, choć wymownie. Stanisław zamyślił się, starając wytłumaczyć sobie, dlaczego nie podoba mu się to imię. Jego kawa wystygła, papieros stlił się do samego filtra.

— Potrzebuję czegoś w czasie przeszłym — powiedział Wikont. — „Zajrzał”, „utonął”…

Wymyślali w stylu Pollaka (tak to nazywali): w półmroku tapet szloch się wyrywa, Policzki okien krzywią się do świata.

Niebieską twarz zakrywa

Ściany krwawa lapa.

Stanisław nie słuchał go. Nagle zrozumiał. To było jak objawienie. Zobaczył całą powieść — do samego końca. Bohater nazywa się Józef. Dziewczyna nazywa się Maszka… Maryja…

Maria. Będą mieli dziecko… Nawet gorąco mu się zrobiło z zachwytu, serce zabiło jak szalone i w tym momencie papieros sparzył mu palce.

Ruszył się gwałtownie — do popielniczki. Przeklęte krzesło znowu się pod nim rozwaliło, już po raz kolejny. Mało brakowało, żeby Stanisław się wywrócił, ledwo zdążył złapać się brzegu stołu. Stół zakołysał się i runął, wszystko znalazło się na podłodze — popielniczki, ołówki, bruliony… Przeklinając, zaczął zbierać i ponownie łączyć rozwalone nogi, siedzenie, oparcie, a w głowie łomotało mu: „Uratuj mi syna! Uratuj naszego syna!”

Wikont nie zwrócił uwagi na te prozaiczne okoliczności.

— Proszę o coś w czasie przeszłym! — zażądał znowu, trochę podnosząc głos.

— „Krzesło” — złośliwie odpowiedział Stanisław.

Jego jakby poderwało. W ciągu tygodnia stworzył jeszcze dwanaście epizodów.

…Siódmy dowód, lub Nieudana Zemsta Pokonanych. Historia z bombą zapalającą, ocalałą jeszcze z czasów blokady.

Z tej bomby sprytny Szczęśliwy Chłopak, który do tego czasu stał się już szóstoklasistą, wystrugał kuchennym nożem metalowy talerz pełen srebrnych wiórków termitu, i postawił go na parapecie. Zmieszał termit z nadmanganianem potasu (który, jak wiadomo, wydziela wolny tlen) i wsunął do tej mieszanki zapałkę. Tumany dymu buchnęły pod sufit, chłopak momentalnie oślepł i odsunął się — co go uratowało: ciężka kotara, przymocowana do ciężkiego kamisza, runęła, kamisz zwalił ośmiokilogramowy wazon o muzealnej wartości (skonfiskowany przez brata cioci Lidy, artylerzystę, w ramach reparacji wojennych), wazon runął z szafy dokładnie w to miejsce, gdzie pół sekundy wcześniej znajdował się organizm ciekawskiego eksperymentatora…

Jedenasty dowód, albo Rozrzucajcie Kamienie Na Czas.

o tym, jak w mokrych, trawiastych górach pod Elbrusem zasiedli całą grupą w zdradliwym jarze, wiodącym z jednej strony do przepaści; i nie mogli wyciągnąć swojego gazika na wierzch po rozmiękłym stoku. Padał uporczywy lodowaty deszcz. Błoto 1 wyrwana z korzeniami mokra trawa spod buksujących kół. Ciężkie przekleństwa z sześciu gardeł. I ciężki ryk dwóch silników gazika na stoku, który bezsilnie buksował na końcu mocno naciągniętej liny, i ciężarówki na górze, bezsilnie buksującej na drugim końcu tejże liny. I mokre kamienie, kaleczące ręce, które nosili z daleka, żeby podkładać je na drogę, skąd oszalały samochód wyrzucał je jak katapulta obracającymi się kołami. I oślepiający wiatr. I potem obojętna mgła. I znowu wiatr — z gradem. I bezsilna wściekłość na myśl, że teraz trzeba będzie włóczyć się gdzieś, nie wiadomo gdzie, dwadzieścia kilometrów po mokrych górach — szukać traktora, żebrać, skomleć, przekupywać, błagać…

W szóstej godzinie tego koszmaru lina pękła. Za kierownicą gazika był w owej chwili Stanisław (Józef, oczywiście, nie Stanisław). Nacisnął na hamulec, ale samochód nie zwrócił na ten gest rozpaczy żadnej uwagi. Dosłownie wyskoczył z toru i po mokrej trawie, jak po maśle, poślizgiem, tępo i milcząco, tyłem ruszył w dół stoku, na skraj przepaści, i teraz już nic nie mogło go zatrzymać… Ci, co byli na zewnątrz, wrzasnęli z przerażenia, chcieli krzyczeć do niego: „Wyskakuj!”, ale nie mieli czasu wyartykułować swojego przerażenia, i Stanisław (a właściwie Józef) usłyszał tylko rozpaczliwe: „A-a-a!” Najszybszy z nich, kierowca Wołodia, ruszył gigantycznymi skokami, jego zielony brezentowy płaszcz wzbił się nad nim jak skrzydła, zdążył nawet chwycić za brzeg zderzaka, ale zatrzymać samochodu nikt by teraz nie potrafił — samochód chciał sunąć w dół, miał dość wysilania się tutaj w deszczu, chciał „umrzeć, zasnąć i widzieć sny, być może?”. „Trzeba skakać, inaczej — koniec…” — to było wszystko, co zdążył pomyśleć Stanisław, to znaczy Józef. Ale jego skurczone palce na zawsze przyrosły do kierownicy, prawy kozak na zawsze oparł się na pedale hamulca, i już do niczego nie był zdolny.

Był już martwy w tych (ostatnich swoich) chwilach… Nagle samochód zatrzymał się jak wryty.

Okazało się, że jego lewe tylne koło oparło się o ogromną kostkę brukową, którą podłożyli pod koła i która wyskoczyła spod nich już trzy godziny temu. Do skraju przepaści zostawało dwa i pół metra — tę odległość kierownik grupy specjalnie wymierzył potem miarką. Wysokość przepaści wynosiła około czterdziestu metrów, nawet więcej, ale tego kierownik grupy już nie mierzył nie było czym, no i po co…

I tak dalej…

Postanowił, że o kilku epizodach tylko wspomni, bez dokładnej analizy. Nie zaczął analizować historii swego zdawania na wydział fizyki. Oblali go na egzaminie bez dwuznaczności i celowo, i nawet nie próbowali ukryć swego zamiaru. Dlaczego?

Przeszkodziła ankieta — krewni, wobec których zastosowano represje? Możliwe. Ale nie w tym rzecz. Na przykład Wowka Frołow z dziesiątej „B” się dostał, i gdzie jest teraz Wowka Frołow?

Spaliła go białaczka pięć lat po studiach — wielki byk, zawodnik pierwszej klasy, atleta… Lekarze nic nie mogli zrobić, w ostatnich dniach w j ego żyłach płynęła tylko ropa zamiast krwi… Tolka-Drindulet też się dostał, tylko że za drugim podejściem, i co teraz z Tolką? Inwalida drugiej grupy, nie wychodzi ze szpitala, twórca bomby wodorodowej… No i który z nich, jeżeli mogę zapytać, nie miał szczęścia na egzaminach?

Ale stwierdził, że ta materia jest zbyt śliska i na dodatek chyba nie zasługuje na dokładne przeanalizowanie.

Abasturmańskiej historii, kiedy ciągnął i wyciągnął z przepaści Sieriożkę Orłowskiego, nie chciał dokładnie opisywać, po pierwsze, dlatego że znowu przepaść, góry, pękające liny — ile można? A po drugie, niełatwo było opisać tę sytuację z powodów ściśle technicznych: kto gdzie wisiał, kto czego się czepiał, jak Sieriożka lazł do góry, a Stanisława (Józefa, oczywiście, nie Stanisława!) przy tym znosiło po łagodnym kamiennym żlebie w dół. E-ee, tam, Bóg z nimi. Jakoś się wydostali, i dobrze. Mogliby się nie wydostać — obydwaj lub jeden z nich. Prawdę powiedziawszy, wysokość nie była śmiertelna — koło piętnastu metrów, i spadliby na spadzisty skos, a nie poziomo, i na kamienne osypisko, a nie na głazy narzutowe…

Nie potrafił jednak zmusić się do dokładnego opisu tego, jak tonęli w Ładodze w marcu pięćdziesiątego drugiego. Wstyd było to przypominać, i cały czas ciągnęło go do uszlachetnienia sytuacji. Nie pomagała nawet ta okoliczność, że miało to się zdarzyć pewnemu nieznanemu nikomu Józefowi, a nie jemu, Stanisławowi Krasnogorowowi.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki»

Обсуждение, отзывы о книге «Poszukiwanie przeznaczenia Albo 27 twierdzenie etyki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x