Młody Johann natychmiast wyjechał z Moguncji, w której otrzymał właśnie pracę, i pospiesznie przybył do Poczdamu, by zapytać, czy może w jakiś sposób pomóc. Maximilian Eberhardt, korpulentny mężczyzna po pięćdziesiątce, przekonał jednak wówczas syna, że wszystko ułoży się jak najlepiej. Oświadczył Johannowi, że ma licznych przyjaciół, którzy z całą pewnością dostarczą mu wielu innych zleceń na prowadzenie ksiąg rachunkowych.
Niestety, stało się inaczej. Kiedy Johann przyjechał w odwiedziny na początku lata 2139 roku, zanim zaczął pracować w Berlińskim Instytucie Gospodarki Wodnej, dowiedział się, że jego rodzice zalegają ze spłatami rachunków za mieszkanie. Sprzedaż niektórych mebli, biżuterii matki oraz rodzinnych sreber i porcelany pozwoliła uzyskać środki na zapłacenie należności i umożliwiła Eberhardtom przeżycie następnego roku. Później jednak ojciec nie mógł znaleźć żadnej pracy; Johann zaczął więc co miesiąc wysyłać pieniądze rodzicom, żeby mieli na życie i opłaty za mieszkanie. W tym czasie jego ojciec, który kiedyś był towarzyski i gościnny, przestał się spotykać z przyjaciółmi i przemienił się w niepoprawnego samotnika.
Johann mógłby przysiąc, że „czymś ważnym”, o czym chciała porozmawiać z nim matka, był jakiś problem natury finansowej. Wegetują od jednego kryzysu do drugiego — pomyślał. — Nie mają żadnego planu, jak ułożyć sobie dalsze życie. Wyobraźnia podsunęła mu widok matki i ojca kulących się na dnie małej łódki na środku wzburzonego oceanu. Ciekaw był, kiedy to się zakończy.
Odważył się kiedyś powiedzieć, że mogliby sprzedać rodzinny dom. Niewiele brakowało, a zostałby z niego wyrzucony. Sprzedaż ich domu, wspaniałego, wyremontowanego, stylowego budynku na Kiezstrasse, którego Eberhardtowie byli jedynymi właścicielami, przyniosłaby im ponad dwieście tysięcy marek, nawet mimo drastycznego spadku cen wszystkich nieruchomości.
— Gdybyście żyli skromnie — powiedział wówczas Johann — te pieniądze pozwoliłyby wam przeżyć następne pięć lat albo dłużej.
— Johannie Eberhardt — odparła wtedy jego matka z niespotykaną surowością. — Nigdy więcej, przenigdy, póki żyjesz, nie myśl nawet o sprzedaży domu. Twój ojciec wolałby raczej umrzeć. Ten dom jest własnością jego rodziny od 1990 roku, kiedy jego prapradziadek wrócił z Ruhry do Poczdamu…
Pociąg zatrzymał się na kilka minut w szczerym polu, nie dojeżdżając do dworca w Poczdamie. Nagrany na taśmie głos poinformował pasażerów, że nastąpi kilkuminutowe opóźnienie. Jeszcze jeden skutek gospodarczej recesji — powiedział do siebie Johann. — Pewnie jakieś urządzenie albo oprogramowanie nie zostało prawidłowo skontrolowane.
Aby zabić czas, włączył miniaturowy telewizor umieszczony w poręczy fotela. Nadawano wiadomości. Jedną z nich był reportaż z miasteczka namiotów, jakie powstało na terenie Londynu, by tysiącom bezdomnych zapewnić dach nad głową i opiekę. Reportaż zawierał głównie wywiady z niektórymi członkami zakonu świętego Michała opiekującymi się mieszkańcami Hyde Parku, ale główny nacisk położono na coś, co niemiecki reporter określał mianem „oszałamiającego sukcesu” całego przedsięwzięcia. W uzupełnieniu tej historii komentator ze studia stwierdził, że wszystkie składane przez michalitów oferty urządzenia podobnych miasteczek dla bezdomnych w Niemczech zostały odrzucone przez niemieckie władze.
Następny reportaż ukazywał sceny sfilmowane tego popołudnia na berlińskim Hauptbahnhof, na którym, według relacji reportera, kilkuset Turków wraz z żonami i dziećmi zmuszano do zajmowania miejsc w pociągu jadącym do Stambułu. Gdy kamera przesuwała się po zatroskanych twarzach, beznamiętny głos komentatora wyjaśniał niemieckim widzom, że w pociągu jest wystarczająco dużo miejsca, że wszyscy pasażerowie zostaną nakarmieni i że każdy wysiadający w Stambule otrzyma w tureckich lirach równowartość pięciuset marek.
Wbrew samemu sobie, Johann przyglądał się zgromadzonym na peronie ludziom, wypatrując pośród nich Bakira i jego rodziny. Obserwując sceny dziejące się na peronie, poczuł silne wyrzuty sumienia, o wiele silniejsze niż miał rano. Ale co ja mogę zrobić? — pomyślał w końcu. — Mam na głowie wystarczająco dużo własnych problemów.
Johann stał pod wysokim, ogołoconym z liści drzewem rosnącym naprzeciwko wielkiego domu, w którym spędził lata dziecięce. W ręce trzymał butelkę białego wina. Spoglądał na okno na pierwszym piętrze, znajdujące się na prawo od barokowych ozdób nad drzwiami wejściowymi. Pamiętał, że niemal każdego ranka otwierał je zaraz po przebudzeniu i wystawiał głowę, żeby sprawdzić pogodę na dworze.
Wydawało mu się, że wraz z upływem lat jego dom rodzinny stał się mniejszy. Kiedy był dzieckiem, zawsze sądził, że jest wielki. Wiedział, że są w nim dwie dodatkowe sypialnie, prawie nigdy nie używane, w których mógł bawić się, kiedy tylko miał ochotę. Okno jednej z nich było teraz oświetlone. Przed kilkoma miesiącami rodzice za namową Johanna przyjęli sublokatora, cichego niepozornego mężczyznę z Wurzburga, który płacił im co miesiąc niewielką sumę.
Mimo zimna, na ulicy nie opodal domu kilku chłopców grało w piłkę. Johann spojrzał w ich stronę, przyglądając się przez chwilę, jak biegają za piłką, i słuchając ich podnieconych nawoływań. Sceny takie pamiętał bardzo dobrze. Przed piętnastu czy dwudziestu laty sam był takim chłopcem w czerwonej czapce, przewyższającym rówieśników niemal o głowę.
Stojąc i spoglądając na grających chłopców, przypomniał sobie nagle rozmowę z Evą, jaka się przydarzyła na początku ich znajomości. Eva narzekała wówczas, że kiedy dorastała, ojciec znacznie więcej czasu poświęcał jej bratu. W pewnej chwili przestała narzekać i zwróciła się do Johanna.
— Wiesz co? — powiedziała. — Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek narzekał, że w dzieciństwie spotkało cię coś złego. Czy naprawdę było takie idealne?
Było prawie idealne — pomyślał Johann, zbierając całą odwagę i podchodząc do drzwi. — Każdego dnia po skończonych lekcjach biegłem szybko do domu, pragnąc jak najszybciej zobaczyć się z matką i opowiedzieć jej o wszystkim, co zdarzyło się w szkole. Kiedy późnym popołudniem wracał z pracy ojciec, z uśmiechem witaliśmy go na progu. — Na chwilę zatrzymał się i ciężko westchnął. — Z całą pewnością nie wydarzyło się nic, co by mnie przygotowało na te ciężkie czasy.
Drzwi otworzyła matka, serdecznie go objęła i uściskała. Johann wręczył jej butelkę wina.
— Max! — zawołała uradowana. — To Johann! I ma ze sobą butelkę schłodzonego Piesportera! Po kilku sekundach w pokoju pojawił się ojciec. Miał na sobie wymiętą koszulę, workowate spodnie i zniszczone kapcie.
— Jak się masz, synu? — zapytał, lekko się uśmiechając. — To wspaniale, że możemy cię u nas gościć.
Ojciec go nie objął. Mężczyźni w rodzinie Eberhardtów nigdy tego nie robili. Prawdę mówiąc, rzadko okazywali jakiekolwiek uczucia.
— Oglądam właśnie dziennik — powiedział Max Eberhardt. — Nie chciałbyś się przyłączyć?
— Porozmawia z tobą po obiedzie — oświadczyła Frau Eberhardt. — Teraz chcę go mieć dla siebie… Chodź, Johann, pójdziemy do kuchni. Chciałabym, żebyś opowiedział mi, jak ci się wiedzie.
Ruszył za matką do kuchni, a gdy poczuł nęcący zapach Kartoffelsuppe, chciał powiedzieć jej i o podwójnej spirali w Tiergarten, i o Bakirze, i nawet o pożałowania godnej kłótni z Evą. Doszedł jednak do wniosku, że taka rozmowa jest niemożliwa. Nigdy nie rozmawiał z matką o tym, co naprawdę myśli i czuje. Teraz było za późno, by zaczynać.
Читать дальше