— Coś się stało? — spytałem. — Nie lecę? Bess odwrócił głowę. Wyglądało na to, że nie
ma ochoty rozmawiać. Rozejrzałem się ponownie po sali i zaświtało mi, że może jestem tu już po raz drugi i że w takim razie moje pytanie należało sformułować inaczej.
— Czy już wróciłem?
— Tak.
— Rozumiem — głowa opadła mi z powrotem na oparcie. Pomyślałem chwilę, po czym mruknąłem: — Kiedy?
— Wczoraj.
— A kiedy wystartowałem?
— Także wczoraj.
Poleżałem jeszcze kilka sekund bez ruchu, wreszcie zebrałem się w sobie i usiadłem. Przekręciłem się w fotelu, spuściłem nogi na podłogę i przeciągnąłem się.
— Nie trwało to długo — zauważyłem. — Zawróciliście mnie?
— Zasoby energetyczne twojego statku były wyczerpane zaledwie w połowie. Mogłeś lecieć przez trzy galaktyki — odburknął niechętnie. — A wróciłeś, zanim wystartowałeś. Mój umysł pracował już jasno. — A więc jednak byłem u k o g o ś… i to kogoś takiego, kto nauczył się wykorzystywać prawa nadprzestrzeni do celów praktycznych. Ich Einstein musiał się urodzić znacznie wcześniej od naszego. Popełnili jednak drobny błąd. Drobniutki. Widać nie tak łatwo obliczyć relacje czasu w zakrzywionej przestrzeni z dokładnością do kilku minut. To musiało nieźle wyglądać — dodałem z uznaniem. — Nie sądziłem, że takie rzeczy się zdarzają. Teoretycznie oczywiście… szkoda, że nie pamiętam — zakończyłem szczerze.
— Nie ma czego żałować — zaprzeczył ponuro. — Widok był raczej głupi.
— A co by się stało, gdybym nie wystartował?! — spytałem, chociaż znałem, rzecz jasna, odpowiedź na to pozornie niedorzeczne pytanie. — Mielibyście nas teraz dwóch…
— Nie będziemy się bawić w paradoksy — uciął cierpko. — Oczywiście teraz też nic nie pamiętasz? — położył nacisk na słowie „teraz”. Teraz, to znaczy po pobycie w tej salce, gdzie przywrócono mi pamięć.
— Pamiętam wszystko — odpowiedziałem — do momentu, kiedy weszliśmy tutaj i zgasiliście światło. Z przyjemnością stwierdzam, że dotrzymałeś słowa… przynajmniej w połowie. Jak jest ze mną?
Milczał chwilę, po czym wzruszył ramionami.
— Poleciałeś bez zapisu osobowości i bębnów pamięciowych. Nie mogli nic z ciebie wyciągnąć. Ale nie ciesz się — dorzucił. — Byłeś u nich. Grzebali w statku. I wróciłeś, nie pamiętając nic… z całego lotu. Tak samo jak Weyth.
— Weyth… — powtórzyłem bezwiednie. — Czy… coście z nim zrobili?
— Był tu przed tobą — mruknął Bess. — Także jest już sobą… w połowie — uśmiechnął się w sposób, który wydał mi się szczególnie antypatyczny.
— Przywróciliście mu pamięć, ale pozostał z kosmatymi garbami — pomyślałem na głos. — Musieliście ze mną rozmawiać, kiedy wróciłem. Kto?
— Ja sam — odrzekł po chwili. — Ja i Weyth. Był także jeden ze specjalistów…
— Wydobyliście coś ode mnie? Potrząsnął głową i nic nie odpowiedział.
— Nieźle… — mruknąłem z namysłem. — Nieźle… jak oni to, do diabła, robią? A co z automatami? — spytałem.
— Jeszcze nie wróciły. O ile w ogóle wrócą…
— Mogą nie wrócić — zgodziłem się. — Czy zamierzacie mnie jeszcze maglować? Dobra, dobra, nie patrz tak na mnie — wykrzywiłem się w uśmiechu. — Wiem, że jestem podejrzany. Musisz mnie traktować tak, jak bym ja to robił na twoim miejscu, ale możesz rozmawiać ze mną normalnie. Nie jestem dzieckiem. Chciałbym cię tylko na wszelki wypadek zapewnić, że naprawdę nic nie wiem. Czy liczyliście na coś, przywracając mi pamięć, czy był to po prostu przyjacielski gest?
— Nie wygłupiaj się — mruknął, odwracając ponownie głowę. Tym razem zajął się jakimiś nie istniejącymi szczegółami na suficie. — Zaraz coś ci powiem i przestanie ci być wesoło…
— Myślisz? — podchwyciłem z powątpiewaniem. — Nie sądzę — pokiwałem z powagą głową. — Jestem w świetnym nastroju. Oczywiście automaty na moim statku nie przywiozły żadnych zapisów?
— Żadnych.
— A mój nadajnik?
— O którym nadajniku myślisz? — spytał dziwnym tonem. — Ten, który my wszyliśmy ci pod skórę, umilkł pięć minut po starcie. Natomiast ten drugi pracuje w dalszym ciągu…
Wstałem. Wyprostowałem się, aż mi w kościach zatrzeszczało, po czym szybko pochyliłem się i utkwiłem wzrok w jego oczach. Powieki mu zadrgały, ale tym razem nie odwracał twarzy.
— Jaki nadajnik? — spytałem cicho.
— A ja wiem, jaki… — burknął, nie przestając świdrować mnie spojrzeniem. — W każdym razie nie nasz…
— Co to jest, do licha! — wybuchnąłem. — I gdzie?…
— Nie wiem, co to jest — odpowiedział od razu. — A gdzie? O, tu, przede mną — uniósł dłoń i wycelował palec w moją pierś. Odruchowo poszukałem wzrokiem zagłębienia w okolicy mostka, z którego sterczały te jakieś paluszki.
— Nie szukaj — usłyszałem jego głos. — Zrobiliśmy to już przed tobą. A możesz mi wierzyć, że dołożyliśmy starań, aby wykorzystać wszystkie możliwości…
— I… nic? — wybąkałem osłupiały.
— Nic…
Wyprostowałem się powoli. To było stanowczo więcej, niż miałem prawo oczekiwać. Więcej, niż może znieść… człowiek.
— Jak to jest? — spytałem czując, że w gardle narasta mi jakaś twarda gula, która za chwilę pozbawi mnie zdolności mowy. — Nie pytam przez zwykłą ciekawość… Po pierwsze — ogarnął mnie chłód i zaraz potem to coś uwolniło moją krtań. Byłem znów sobą. Miałem zadanie. Bardziej konkretne niż kiedykolwiek. — Po pierwsze — powtórzyłem — kierunek emisji? Ten sam co u Weytha?
Skinął głową.
— Tak. Zgodny z współrzędnymi korytarza, którym leciałeś.
— Dobrze. Po drugie — jesteście pewni, że nadaję?
— Absolutnie pewni — w jego głosie pojawiła się jakaś drwiąca nutka. Nie zwróciłem na to uwagi.
— Punkt trzeci. Z tego, co powiedziałeś, wynika, że nadajnik sporządzili po prostu ze mnie… całego. Co wykorzystali? System nerwowy? Nie da się tego zoperować?
Westchnął. Pomyślał jakiś czas, a następnie poruszył głową, jakby czegoś żałował. Mogłem wierzyć, że naprawdę żałuje. Czego, o to wolałem już nie pytać.
— Podobno nie — powiedział wreszcie. — To znaczy można by spróbować, ale wynik jest więcej niż wątpliwy… dla ciebie, rzecz jasna. Nie chodzi tylko o system nerwowy. Także neurony… Nasi specjaliści doszli do wniosku, że ci tam wykorzystali jakiś nadrzędny układ w naszym organizmie, nie znany jeszcze ziemskiej medycynie… i informatyce. Więc jak operować?…
— Po czwarte — ciągnąłem — jeśli nadaję… ale o tym pomyśleliście na pewno sami — uśmiechnąłem się, chociaż powody do radości miałem raczej nikłe — chodzi o ekranizację. Jesteście jej pewni?
— Tak — rzucił krótko.
— Nie da się wyłączyć tego nadajnika w żaden ludzki sposób — stwierdziłem raczej, niż spytałem. — A więc będę siedział tutaj, wewnątrz ekranizowanej stacji tak długo, aż nadajnik nie przestanie pracować. Tylko jeśli on czerpie energię z procesów, zachodzących w moim organizmie, to może pracować dokładnie tak długo, jak długo będzie mi zależało na tym, żeby przestał… ani sekundy krócej. Pomyśleliście o tym?…
— Uhm… teraz ty powinieneś pomyśleć…
— Nic innego nie robię — przerwałem mu. — Czyli, inaczej mówiąc, do końca życia. Jedyna nadzieja w tym, że „naszym specjalistom” uda się w końcu znaleźć ten nadrzędny układ, nie znany ziemskim naukowcom. Rozumiem. Możesz nie odpowiadać. Wprawdzie to śmieszne, że tak jak było z Weythem, z naszego szpiega tam, stałem się nagle ich szpiegiem tutaj, ale jako fachowiec, oczywiście muszę wyznać, że jakoś mnie to nie bawi. Nawet jeśli to wzbogaca moje kwalifikacje… przyznasz, że zawsze byłem niezły, ale teraz stałem się nawet za dobry. Tylko fachowiec. Chciałbym wiedzieć jeszcze jedno, czy zamierzacie przywrócić mi moją dawną postać? Taką, wiesz, ludzką?…
Читать дальше