Nikt nie odpowiedział. Straciłem jednak ochotę do żartów. Powiodłem zmęczonym wzrokiem po ich twarzach… tak, byli wszyscy. Zaraz zaczną się dyskusje, krygowanie…
— Kto jest najdłużej na Petty? — zwróciłem się do Zamfiego. Ten spojrzał na mnie, ale nie otworzył ust. Skinąłem głową. Uruchomiłem mój aparacik i porozumiałem się z komputerem. Nie trwało to długo.
— Pierwszym statkiem przybyli między innymi Semow, Monk i Beccari — stwierdziłem, wyłączając nadajnik. — Oni są tutaj najdłużej. Z nich Semow ma staż na sześciu obiektach pozaziemskich. A więc kierownikiem misji na Petty będzie Semow. Komu się to nie podoba — dodałem szybko, widząc, że paleobiolog, którego nazywali Semem, otwiera usta, żeby zaprotestować — następnym statkiem wróci na Ziemię. I proszę jeszcze raz, żebyście nie zmuszali mnie do przypominania wam o moich kompetencjach. Nikomu to nie jest potrzebne do szczęścia… a choćbyście sobie nie wiem, co myśleli, ja jestem tutaj po to, żeby bronić nie tylko was, ale i Ziemi. Z tym — zastrzegłem się — że na ten temat nie będziemy mówić. Żadnego teoretyzowania. Jeśli naturalnie w ogóle będziemy mówić, na co jak widać i tak niezbyt się zanosi. Może ktoś ma jakieś pytania?
Lana potrząsnęła swoją kasztanową główką i wyprostowała się. Pozostali zwrócili na nią zdziwione spojrzenia.
— Chciałabym wiedzieć — odezwała się lekko zachrypłym głosem — czy przedmioty, które badamy, także będą pod kontrolą… to znaczy kiedy znajdziemy, na przykład, jakieś konstrukcje, jest ich tutaj sporo, czy nie wolno nam ich dotykać, zanim… — urwała. Przy ostatnich słowach w jej głosie zadrgała nutka nie ukrywanej ironii.
Zrozumiałem natychmiast, o co chodzi. Jeśli odpowiem, że tak, włożę im do ręki broń, z której z pewnością nie omieszkają skorzystać. Będą mnie wzywać do wszystkiego, co tylko kiedyś zostało sporządzone przez żywe istoty. W efekcie przy najbliższej okazji zameldują Ziemi, że moja obecność niesłychanie hamuje postęp badań. Jeśli natomiast zwolnię ich z tego obowiązku, zarzucą mi, że przecież obcy mogą im podrzucić w badanych ruinach swoje automaty, że sami mogą się tam ukrywać i że wobec tego cała moja opieka, a zatem i obecność, i tak nie ma żadnego sensu. Tak, nie pomyliłem się wtedy. Ta kobieta rzeczywiście ma głowę na karku. To nic, że kasztanową, rozjaśnioną teraz w świetle lamp rudawym połyskiem. To nic, że wygląda jak z okładki pisma dla młodych małżeństw. Może być bardziej niebezpieczna niż niejeden ze starych wyjadaczy, przywykłych myśleć zbyt prostolinijnie i postępować zbyt szczerze. W każdym razie jak dla mnie.
— Decydować o tym będzie zawsze uczony, który przystąpi do prac nad znaleziskiem — odpowiedziałem. — Sądzę, że każdy z was potrafi na pierwszy rzut oka odróżnić sprzęt czy konstrukcję sprzed tysięcy lat od falsyfikatu. Tak, falsyfikatu, to znaczy czegoś współczesnego, czemu dla kamuflażu przydano by patyny wieków. A może się mylę?
Chwilę czekałem, ale nikt się nie odezwał. Odszukałem wzrokiem twarz Lany, uśmiechnąłem się i mówiłem dalej:
— Brak odpowiedzi oznacza zgodę. A więc to wy sami będziecie decydować o tym, czy należy mnie wezwać, czy nie. Jeśli jednak komuś z was zdarzy się pomylić, będzie to jego ostatnia pomyłka w tym gronie… czy wyraziłem się jasno?
— Co to znaczy?! — wybuchnął Warda Zamfi parsknął pogardliwie i wzruszył ramionami. Lana uśmiechnęła się spokojnie.
— Nie musisz nas straszyć — odrzekła łagodnym tonem. — To nie my przylecieliśmy tutaj ze strachu…
Rozległy się śmieszki. Robiło im się wesoło. Nie miałem nic przeciwko temu. Powiedziałbym, że przeciwnie. Jeśli atmosfera stanie się nieco zbyt swobodna, pokażą im język. Ciekawe, czy im się to z czymś nie skojarzy…
Przypomniałem sobie tę scenę sprzed kilku dni i mnie samemu zrobiło się wesoło.
— Proszę cię, Semow — powiedziałem uśmiechając się do niego — zajdź do mnie po kolacji. Musimy porozmawiać. Przykro mi, że obciążam cię tym obowiązkiem… lepiej jednak, żeby cierpiał jeden niż wszyscy. A teraz życzę smacznego… i dobranoc.
Pożegnałem uśmiechem Lane, omiotłem zebranych życzliwym, pogodnym wzrokiem i wyszedłem. Kilka minut później siedziałem wyciągnięty wygodnie w fotelu, w jednym z janusów, który zmieniłem w prowizoryczną stacjonarną bazę, i słuchałem wzburzonych, zmieszanych głosów, płynących z mojego odbiornika.
Nie byłem ciekaw, co o mnie mówią. Nie obchodziła mnie ich argumentacja, nienowa zresztą, jaką zwalczali istnienie SAO w ogóle, nie wspominając już o takich sytuacjach jak ta, w której sami się teraz znaleźli. To wszystko i tak wiedziałem. Ale musiałem się przekonać, czy nie postanowią sabotować moich instrukcji. Moich? Powiedzmy, moich. Chociaż i ja byłem przecież tylko przekaźnikiem. Na dobrą sprawę mogli tu zamiast mnie przysłać wyłącznie automaty, a ludziom wydawać polecenia albo z satelity, albo nawet z Ziemi. Tego, oczywiście, nie będę im tłumaczył.
— Czy nie sądzicie — odezwała się w pewnym momencie Lana, wykorzystując sekundę ciszy — że on słucha wszystkiego, co tutaj mówimy? Macie zamiar bawić go dalej?
— Niech słucha — obruszył się Beccari. — Co mnie to obchodzi?!
— Cały czas będziemy teraz podsłuchiwani? — przestraszył się Warda. Tak, z nim nie powinienem mieć kłopotu…
— Ja nie wiem — zabrzmiał młody, dziewczęcy głosik, Ariki czy Sawy — ale to byłoby jakieś… — zawahała się — nieprzyzwoite… — znalazła wreszcie słowo, oddające jej myśl. Ktoś roześmiał się głośno.
— Oni i przyzwoitość! — zawołał Zamfi. — Nie, Aria, ty naprawdę jesteś jeszcze dzieckiem…
— Uspokójcie się — zabrzmiał ponownie głos Lany. — Powiedziałem to specjalnie… jeśli on naprawdę nas słucha. Nasz szef — w jej tonie zabrzmiała leciutka, nieuchwytna niemal kpina — nic nie mówi i ma rację. Jedyne, co możemy zrobić, to zachowywać się tak; jakby go nie było. Ostatecznie naprawdę mamy tu masę roboty… i to niezależnie od tego, czy przytrafią się nam jeszcze jakieś odwiedziny, czy nie. Co do nich zresztą, przynajmniej tych ostatnich, pamiętacie, nasunęło mi się właśnie pewne przypuszczenie… ale o tym powiem wam, kiedy będę pewna, że nie jesteśmy śledzeni. A w razie czego… jest nas dziewięcioro. On może tylko niszczyć. I jest sam. My umiemy coś więcej… i chcemy więcej. Nie przejmowałabym się tak tym, co nas spotkało. Po kolacji powinieneś tam pójść, Sem. Co do jednego ma niewątpliwie rację: lepiej, żeby rozmawiał z jednym z nas niż ze wszystkimi. Zresztą, trzeba przyznać, że wybrał bardzo mądrze. Niepotrzebny nam kierownik, ale skoro musimy go mieć, to nikt nie byłby lepszy od Sema…
— Daj spokój, Lana — obruszył się Semow. — To idiotyczne. Pójdę tam, zgoda, i powiem, co o tym wszystkim myślę… ani mi się śni…
— Nie unoś się — przerwał mu Zamfi. Byłem ciekaw, czy poprze Lane, ale on burknął tylko znaczącym tonem: — Pamiętaj, że nie jesteśmy sami… — po czym umilkł. Ktoś zaśmiał się krótko, ktoś inny zakaszlał i nastała cisza.
Posiedziałem jeszcze chwilę przy głośniku, a następnie wyciszyłem tłumik fonii i ułożyłem się wygodniej w fotelu. „To byłoby nieprzyzwoite…” — zadźwięczały mi w uszach słowa, wypowiedziane dziewczęcym głosikiem. Uśmiechnąłem się. Nie był to jednak najweselszy uśmiech. Przypomniałem sobie inny dziewczęcy głos i…
Wstałem. Teraz, kiedy są już wszyscy, powinienem obejść automaty. Zanim uruchomię generatory, stymulujące pole siłowe.
Читать дальше