Stanza pokiwał głową jakby z ubolewaniem.
— Co zamierzamy osiągnąć i dlaczego w ogóle jesteśmy tutaj, to pan już przecież wie — powiedział spokojnie. — Profesor Amosjan…
— Więc jednak „odgadliście”, o czym rozmawialiśmy wczoraj — przerwałem.
— Nie. Dowiedzieliśmy się o tym dzisiaj, od pana.
Skrzywiłem się odruchowo. Prawda, czytają w moich myślach…
— Wie pan także, że chcemy zrealizować nasz plan poprzez umieszczenie w pramaterii wzorca informacyjnego i że tym wzorcem będzie pańska osobowość. Do tej sprawy jeszcze wrócimy… po dzisiejszym\seansie. Co do innych pytań, przyznaję, że nadszedł już czas, aby na nie jasno odpowiedzieć. Start, według ziemskiego kalendarza, miał się odbyć za cztery dni. Jednak po tym, co zaszło wczoraj, powinniśmy go przyśpieszyć. Im krócej będzie pan tutaj narażony na spotkanie z… nie muszę mówić, z kim, prawda? — tym mniejsze staną się rozmiary ryzyka porażki nie tylko pańskiej osobistej, lecz także naszej, a więc i porażki cywilizacji, do której należę… należałem. Sądzę, że poleci pan pojutrze.
— Co?!
— Pojutrze — powtórzył smutnym głosem. — Jutro przyjdzie pan tutaj po raz ostatni. Wieczorem wystartujemy na orbitę Plutona. Tam będą już na nas czekać.
Poruszyłem kilkakrotnie wargami, ale nic nie powiedziałem.
— Teraz dalej. U celu podróży pana zadaniem będzie tylko sprawdzenie, czy automaty wystrzeliły we właściwym miejscu; czasie ładunek zamknięty w pojemnikach, niedostępnych dla pańskich oczu, bo skonstruowanych z pozaprzestrzennych pól energetycznych. Wskaźniki są bardzo przejrzyste, więc odpowiedni meldunek odbierze pan natychmiast. Gdyby natomiast zaistniała awaria, co jest wprawdzie wysoce nieprawdopodobne, ale teoretycznie istotnie możliwe, to pan sam w czasie lotu, po usunięciu uszkodzenia, powtórzy zabieg skopiowania swojej osobowości i umieści pan tę informatyczną odbitkę w rezerwowych zasobnikach. Cała ta operacja także sprowadzi się do wydania właściwych poleceń automatom. Statek zawróci sam, nawet bez interwencji urządzeń nawigacyjnych, chociaż zmiana kierunku u celu jest wprowadzona w program lotu na wypadek, gdyby nasze obliczenia nie były zupełnie ścisłe, ponieważ z właściwości jego substancji wynika, że musi zawrócić, na skutek praw rządzących czasoprzestrzenią w punkcie najmniejszego oddalenia od zera. Również bez żadnych zabiegów ze strony żywego pilota.przebiegnie w powrotnej drodze przez te same punkty cięciwy ujemnej… to znaczy, chciałem powiedzieć, rozwinie identyczną prędkość jak w pierwszej części lotu.
Jednego pytania pan nie postawił, nie wiem, czy celowo? — zawiesił głos, ale po krótkiej pauzie, nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: — Chodzi o to, jak długo, według kryteriów obowiązujących na Ziemi, potrwa cała wyprawa? Otóż niestety, tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Z całą pewnością mógłby się pan znaleźć z powrotem w rejonie wielkich planet niemal od razu… no, powiedzmy po upływie godziny, uwzględniając czas potrzebny do wyjścia z płaszczyzny ekliptyki, a następnie ponownego wejścia w nią po bezpiecznej trajektorii. Jednak przestrzeń, w wyniku pańskiej interwencji, może być przecież zorganizowana inaczej…
— Rozumiem — przerwałem cierpko. — Ekliptyka może być gdzie indziej. Niech pan nie kończy. Obecna Ziemia będzie na mnie czekać albo tutaj, albo w konstelacji Panny, albo w którejś z galaktyk. Chociaż tak naprawdę to czekać na mnie nie będzie ani Ziemia, ani nikt na niej…
— Tego też nie wiem — rozłożył ramiona. — Ale chciałbym teraz wrócić do sprawy, którą poruszył pan zaraz po wejściu tutaj.
Myślę, i nie ja jeden, że są poważne powody, dla których powinien pan przyjąć naszą propozycję także w interesie Ziemi. Niewiele wprawdzie mogę dodać do tego, co powiedział na ten temat profesor Amosjan… ale pytał pan o moje zdanie. Chcę być zupełnie szczery. Nie ulega kwestii, że gros cywilizacji ma o wiele więcej do zyskania, a o wiele mniej do stracenia niż Ziemianie. Niemniej zna pan przeszłość swojej planety…
— Sam pan mówi, że to już przeszłość — wtrąciłem.
— A jaką ma pan pewność, że przyszłość nie będzie gorsza od teraźniejszości? — odpowiedział pytaniem. — Jak każda kosmiczna społeczność macie przed sobą jeszcze niejeden próg energetyczny, informacyjny, technologiczny, organizacyjny, demograficzny… i tak dalej. Skąd pan wie, że kiedyś, w momencie przekraczania któregoś z tych progów, co zawsze wiąże się z mniej lub bardziej rozciągniętymi w czasie sytuacjami kryzysowymi, nagle nie odżyją i nie przemówią, może gwałtowniej niż kiedykolwiek, zneutralizowane teraz, ale nie martwe instynkty, nawyki, krótko mówiąc szkodliwe cechy, zakorzenione w was w ciągu tysiącleci? Ziemskie stosunki polityczne i związki łączące środowiska, a także jednostki są obecnie stabilne, lecz nie uniwersalne. Nadal jesteście podzieleni na dwie przeciwstawne pod względem ideologii grupy i nadal żywe są wśród was relikty czasów, kiedy istnienie tych dwóch grup zagrażało katastrofalnym wybuchem. Ta sytuacja kryje w sobie niebezpieczeństwo, wprawdzie odległe, lecz realne, bo prawdziwą, dyna;-miczną stabilizację zapewnia każdej cywilizacji jedynie uniwersalność stosunków społecznych, a do tego, daruje pan, bardzo wam jeszcze daleko. Nie tylko wam, rzecz jasna, ale to niczego nie zmienia.
Widzi pan, ewolucja biologiczna zależy w znacznej mierze od przypadku, a związana z nią przecież naturalnymi zależnościami ewolucja kulturowa jest stosunkowo świeżej daty. Pierwsza zmierza do jednego celu: przetrwania, czyli reprodukcji. Nie spełnia podstawowego warunku, niezbędnego dla rozwoju, a mianowicie nie dysponuje mechanizmem przekazywania ulepszeń następcom. Atleta dźwiga bez trudu setki kilogramów, ale jego dzieci, jeśli chcą Pójść w ślady ojca, muszą zaczynać treningi od nowa. Z kolei ewolucja kulturowa spełnia wprawdzie ten warunek i może działać celowo, Pytanie tylko, w jakim stopniu pozostaje w tyle za pierwszą, nie- zmiennie posługującą się metodą prób i błędów, oraz w jakim stopniu ten fakt przyśpiesza, opóźnia lub zniekształca proces uzyskiwania odpowiedzi, których suma mogłaby jednostkom, świadomie poszerzającym swoje zaprogramowanie genetyczne, wskazać sens życia. Chcemy zreorganizować materię. Nasze plany, opracowane tutaj, a przemyślane jeszcze wśród gwiazd, których stąd nie widać, zmierzają do zwiększenia tempa ewolucji kulturowej oraz do uzyskania możliwości szybszego rozwiązywania problemów, w związku ze stosunkowo wolniejszym stwarzaniem nowych. Obliczyliśmy, że informacja, którą pan zawiezie tam, powinna wystarczyć.
— Jak to sobie właściwie wyobrażacie? Przecież tam nie będzie nic trwałego… nie będzie bodaj pierwocin cząstek elementarnych. I nagle taka eksplodująca jasność otrzymuje zastrzyk w postaci ludzkiej osobowości…
— Nadal rozumuje pan kategoriami jednorodnego, czterowymia-rowego kontinuum, choć badając konstrukcję naszych statków musiał się pan już przekonać, że wystarczy wyjść myślą poza n-wy-miarową przestrzeń fazową, aby pojąć, że to pańskie „nic” oznacza dokładnie to samo, co „wszystko”. Dla uproszczenia — proszę się postawić w sytuacji człowieka patrzącego „z boku” lub „z góry” na wszechświat w procesie jego powstawania, istnienia, upadku i przechodzenia w następną fazę. A swoją drogą ten zastrzyk informacji dostarczy pan nie tylko do ogniska prawybuchu. Oprócz pierwotnych protonów, neutronów, hiperonów i leptonów, identyczne przesyłki otrzyma materia w strefie kondensacji mgławic, następnie narodzin gwiazd i wreszcie w momencie pojawienia się wśród młodych cząstek złożonych z siedmiu atomów wodoru, pierwszych łańcuszków dziewięcioperełkowych, ułożonych w porządku jakby już specjalnie zaprogramowanym dla nadrzędnego celu — umożliwienia powstania życia. Na tych cząsteczkach alkoholu etylowego kończy się operacja. Oczywiście, jej trzy ostatnie fazy nastąpią w locie powrotnym. Inaczej niczego byśmy nie osiągnęli, bo papa ingerencja w centrum, później, może zmienić czasoprzestrzeń i przesunąć względem siebie poszczególne stadia ewolucji. Pan, pilotując statek, nie będzie nawet wiedział o tym, że automaty uwalniają kolejne ładunki informacyjne. Ich programy są niezawodne.
Читать дальше