Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1983, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pierwszy Ziemianin: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pierwszy Ziemianin»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Tarcza słoneczna zeszła już za leżące nad widnokręgiem pasemko wieczornych chmur. Dzień miał się ku końcowi. Mój ostatni dzień na Ziemi… bez względu na to, czy Stanza i jego towarzysz doprowadzą mnie szczęśliwie na orbitę Plutona, czy też tropiący ich mściciele z gwiazd zdążą udaremnić wykonanie planu, którego celem miało być przesunięcie zwrotnicy na torze wszechświata. W tym drugim przypadku będzie to mój ostatni dzień nie tylko na Ziemi…

Pierwszy Ziemianin — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pierwszy Ziemianin», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Wspomniałem, że mamy i inne drogi, prowadzące do ośrodka i że pokażemy je panu, jak tylko postanowi pan pozostać z nami.

Wprawdzie nie podjął pan jeszcze ostatecznej decyzji, ale doszedłem do wniosku, że mogę zaryzykować. Zresztą nie ryzykuję zbyt wiele. Bardzo trudno byłoby panu odnaleźć to miejsce, a przejście dla niewtajemniczonych otwiera się tylko od wewnątrz. Poza tym ja osobiście jestem już pewien, że pan nas nie zawiedzie.

Nie podzielałem jego pewności, ale nie powiedziałem mu tego. Nie powiedziałem nic. Zszedłem kilka kroków niżej, rozejrzałem się, zaczerpnąłem głęboko do płuc powietrza i wezwałem autofon. Musiałem na niego czekać chyba ze trzy minuty. Zbocze leżało z dala od uczęszczanych szlaków. Dopiero kiedy wreszcie otwarła się przede mną mała kabina swojskiego pojazdu, spojrzałem za siebie. Stał tam, gdzie go zostawiłem, wysoki i nienaturalnie chudy, a raczej cienki, właśnie cienki, jakby był zbudowany z drutów, opatulonych tylko dla niepoznaki wałeczkami waty, która wypychała jego zielonkawy kostium.

— Do zobaczenia! — zawołał cicho.

Odwróciłem się. Co właściwie chciał mi powiedzieć tym swoim teatralnym gestem, kiedy pojawił się jako własne przestrzenne odbicie, na zakończenie ostatniego instruktażowego seansu? Co to było, ta fabryka czy osiedle?

Kabina zamknęła się.

— Sacramento — rzuciłem. — Osiedle uniwersyteckie.

— Może byłoby panu wygodniej polecieć biplanem, z Carson City? — usłyszałem dobiegający jakby spod pojazdu głos automatu. — Dowiózłbym tam pana w osiem minut. W przeciwnym razie podróż będzie trwała dość długo.

— Niech trwa — odpowiedziałem. — Chcę być sam — dodałem już swoim normalnym tonem.

— Służę uprzejmie.

Kiedy wysiadłem przed piętrowym domkiem ukrytym wśród starych sosen, Słońce od dawna już ogrzewało kontynenty położone za horyzontem. Było bardzo późno. Mimo to nie wahałem się ani przez chwilę. Nacisnąłem przycisk i niemal od razu usłyszałem szelest kroków na żwirowej dróżce prowadzącej do domu.

— Muszę się zobaczyć z profesorem Amosjanem — powiedziałem, pewny, że mam do czynienia z domowym robotem. — Proszę cię, obudź go i powiedz, że przyszedł Hagert. Lindsay Hagert — powtórzyłem.

Kroki ucichły. Za otwartą furtką zamajaczyła niewysoka, barczysta sylwetka, z pochyloną głową, otoczoną wieńcem gęstych siwych włosów, jaśniejących w mroku, jakby padało na nie światło niewidocznej lampy. To nie był robot.

— Lin? — dobiegł mnie niski, nieco zachrypnięty głos. — Wejdź, wejdź. Uprzedzono mnie, że przyjdziesz. Czekałem na ciebie. Bardzo się cieszę…

Rozdział III

— Tak, tak — powtórzył cicho Amosjan. — Znam ich i znam ich zamiary. Oczywiście nie wiem wszystkiego. Nigdy na przykład nie byłem w tych podziemiach, które tobie już pokazali. Czasami ogarniają mnie wątpliwości, czy są wobec nas zupełnie szczerzy… ale w gruncie rzeczy nie mamy żadnych racjonalnych podstaw, żeby im nie wierzyć. Przeciwnie. Okazali wiele dobrej woli… i wiele ryzykowali, przychodząc do nas. Mówiąc „do nas”, mam na myśli część Rady Naukowej. Jak wiesz, byłem od dawna członkiem-ko-respondentem tej szacownej instytucji, a półtora roku temu nie tylko awansowałem — uśmiechnął się blado — lecz nawet wybrano mnie do Prezydium. Gdyby nie to, spałbym już teraz. Ostatnio wcześnie wstaję… ale mniejsza z tym.

Siedzieliśmy w gabinecie, którego wszystkie cztery ściany zapełniały staroświeckie, drewniane półki z książkami, nierzadko jeszcze papierowymi. Ciemne, mahoniowe regały rozstępowały się tylko w trzech miejscach, okalając szerokie drzwi do ogrodu, przejście prowadzące w głąb domu oraz niski, płytki kominek, który ożywiał mroczny pokój ruchliwymi błyskami ksenonowego — promiennika. Twarz profesora, zagłębionego w wielkim fotelu na wprost mnie, stawała się chwilami ledwie widoczna.

— Skąd oni są? — spytałem półgłosem. — I dlaczego nic się o nich nie wie? Przecież to pasjonująca sprawa… jeśli-naturalnie nie mamy do czynienia z mistyfikacją i to nie tyle kosmiczną, ile komiczną. Przyzna pan, że taka konspiracja wygląda co najmniej podejrzanie? Westchnął.

— Moja odpowiedź na twoje pierwsze pytanie będzie krótka, prawdziwa i, jak większość takich właśnie odpowiedzi, całkowicie niezadowalająca. Brzmi ona: nie wiem. Może jakiś astronom potrafiłby określić współrzędne ich świata… niestety w gronie wtajemniczonych mamy tylko jednego, a i on nie może zaangażować niezbędnego potencjału badawczego, bo musiałby się zdradzić przed swoimi kolegami. Poza tym, jak słyszałem, ustalenie położenia ich ojczystego układu i tak nastręczałoby ogromne trudności, znajduje się on bowiem w obszarach niedostępnych dla najczulszych systemów obserwacyjnych i sond nasłuchowych. Zresztą ta planeta czy planety nie mają nawet nazwy. Oni, oczywiście, określają je jakoś po swojemu, ale ponieważ ich system komunikacji jest dla nas nadal nie rozszyfrowany…

— Jak to? — przerwałem, zdumiony. — Ten Stanza rozmawiał ze mną zupełnie normalnie?…

— Tutaj — Amosjan skinął lekko głową. — Tutaj. U siebie stosują kod oparty na zupełnie innych prawach przenoszenia… no i wyglądają inaczej niż na Ziemi. Wiem, wiem, znowu wracamy do spraw, o które pytałeś. Widzisz, oni są u nas niejako nielegalnie…

— Co? — nie wytrzymałem znowu. — Przecież skoro pan i Rada Naukowa wiecie o ich obecności, skoro, jak pan przed chwilą powiedział, oni sami zgłosili się do was…

— Nie chodzi o nas. Źle mnie zrozumiałeś, Lin. Oni ukrywają się przed swoimi.

— Co?…

— Tak przynajmniej twierdzą… a całe ich postępowanie świadczy o tym, że nie próbują nas oszukiwać. Chociaż tego, naturalnie, nie możemy być całkowicie pewni, ponieważ wiemy o nich akurat tyle, ile sami zechcieli nam powiedzieć…

Odruchowo potarłem dłonią czoło.

— Wybaczy pan, profesorze, ale nie rozumiem — ponownie ogarnęło mnie poczucie zupełnej nierzeczywistości wszystkiego, co dzieje się wokół mnie. Coraz trudniej przychodziło mi porządkować i formułować myśli. Może po prostu byłem zmęczony? — Więc do Rady Naukowej zgłosili się o b c y…

— Nie do Rady. Nie do Rady — przerwał, potrząsając głową. — Była to właściwie wizyta kurtuazyjna, o charakterze niemal pry- watnym, złożona zaledwie pięciu członkom Prezydium. Oficjalnie ich nie ma…

— Ale poszczególni członkowie Prezydium także, czy chcą tego, czy nie, reprezentują Radę i ponoszą ciążącą na niej odpowiedzialność. Pozwoli pan zatem, że pozostanę przy swoim sformułowaniu. Do Rady Naukowej zgłosili się o b c y, oznajmili, że szukają na Ziemi schronienia przed swoimi i to wystarczyło, aby nie tylko udzielono im gościny, ale i oddano do dyspozycji stare, ogromne laboratorium zbrojeniowe, w którym zainstalowali potężne środki techniczne. Czy to doprawdy nie zbyt daleko idąca wielkoduszność… żeby nie użyć ostrzejszego określenia?

Przez twarz Amosjana przebiegła plama słabego światła i zanim zgasła, zdążyłem dostrzec jego uśmiech, z pewnością nie przeznaczony dla moich oczu. Wiedziałem już, co za chwilę usłyszę.

— I tym razem źle mnie zrozumiałeś — rzekł cicho profesor. — My ani nie udzielaliśmy im gościny, ani tym bardziej nie wprowadzaliśmy ich do naszych opuszczonych zakładów zbrojeniowych. Oni nie przyszli prosić nas o cokolwiek. Poinformowali nas jedynie, że są i wtajemniczyli z grubsza w swoje plany. Nie omieszkali dodać, że uznali za słuszne zdekonspirować się przed nami, ponieważ będą im potrzebni ludzie. A przynajmniej jeden człowiek. Oczywiście, jeśli się zgodzi przyjąć ich propozycję. Ale to był jedyny powód, dla którego do nas przyszli.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pierwszy Ziemianin»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pierwszy Ziemianin» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Pierwszy Ziemianin»

Обсуждение, отзывы о книге «Pierwszy Ziemianin» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x