Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej

Здесь есть возможность читать онлайн «Bohdan Petecki - Tu Alauda z Planety Trzeciej» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Katowice, Год выпуска: 1988, Издательство: Śląsk, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Tu Alauda z Planety Trzeciej: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Tu Alauda z Planety Trzeciej»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Tu Alauda z Planety Trzeciej — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Tu Alauda z Planety Trzeciej», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Wiecie co — powiedział pan Nowak — tu śmierdzi jak w piekle, a poza tym, kiedy coś zacznie się dziać, ludzie przybiegną ze wszystkich stron i w tłumie niczego nie zobaczymy. Chodźcie za mną — ruszył w stronę wejścia do pawilonu handlowego. Łukasz dogonił go i mruknął: — To pana ulubione miejsce…

Mężczyzna zaśmiał się.

— Nie. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, czekałem na ciebie pod schodkami. Dzisiaj wejdziemy na górę.

Szyby wystawowe i drzwi pawilonu znajdowały się na wysokości jakichś dwóch metrów nad szosą. Wzdłuż nich ciągnął się taras, ogrodzony żelazną poręczą. Plac przed szkołą, budki sprzedawców i snujące się po okolicy tłumy było z niego widać jak z teatralnej loży.

— Spójrzcie tylko — powiedział nagle pan Klemens. — Tam idzie gajowy. A za nim… Czy mnie oczy nie mylą?

Gajowy szedł środkiem drogi w kierunku przystani. Kilka kroków z tyłu podążali obok siebie jego piegowaty syn i białowłosy Jacek. Zachowywali się tak, jakby ich rodzin ani ich samych nigdy nie dzieliły żadne nieporozumienia. Sympatyczny rudzielec mówił coś do swego towarzysza, żywo wymachując rękami. Tamten od czasu do czasu przytakiwał, a w pewnym momencie uśmiechnął się nawet, zupełnie nie jak Plujek.

— Przyjemnie popatrzeć — odetchnęła z satysfakcją pani Helena. — Są przecież kuzynami.

— A co będzie, kiedy ojciec tego zabijaki wylezie w końcu ze swojej kryjówki? — spytał pan Nowak.

— Miejmy nadzieję, że wylezie z niej mądrzejszy — odrzekł dziadek Klemens. — Nie ma pan innych zmartwień?

— Mam — zagadnięty wyjął chusteczkę i otarł nią twarz. — Mam bardzo poważne zmartwienia. Czy chce pan wiedzieć, komu je zawdzięczam?

Dziadek nie chciał.

Łukasz oparł się o poręcz i patrzył w dół. Sprzedawcy coraz leniwiej zachwalali swoje towary, ludzie coraz senniej chodzili między ich stoiskami. Padające na ziemię światło przygasło i zmieniło barwę. Drzewa poszarzały, cienie pod nimi rozmazały się i straciły kontury. Coś, co wisiało w powietrzu, było coraz niżej i coraz bliżej.

— Za piętnaście dwunasta — powiedział pan Marek. Stał tuż obok Łukasza, ale jego głos dotarł do chłopca jakby zza grubej zasłony.

Nagle zaczęło się dziać coś dziwnego. Jeszcze niczego nie było widać. Jeszcze nikt nie wiedział o co chodzi Nikt nie wskazał czegoś, co napełniło go zdumieniem i trwogą.

Tylko stamtąd skąd nadeszli Łukasz i jego towarzystwo, parła teraz ściana ciszy. Napływała powoli, miażdżąc stopniowo wszystkie napotkane głosy jak rzeka wulkanicznej lawy, stygnąca w kamienne cmentarzysko.

Niepostrzeżenie zaczął się milczący ruch. Tez bardzo dziwny zupełnie niepodobny do tego, który panował do tej pory. Poczynając od zakrętu za narożnikiem ostatniego budynku ludzie cofali się na pobocza i pozostawiali pustą szosę. Bezszelestnie, płynnie, miarowo, jakby bali się ściągnąć na siebie czyjś gniew.

Górek wstrzymał oddech. Nawet ptaki nie śpiewały. Zresztą, tego dnia ptaki nie śpiewały od rana. Od rana coś wisiało w powietrzu.

Wreszcie na owym zakręcie ukazała się jakaś postać. Był to mężczyzna. Niski. Miał owalną głowę osadzoną na kwadratowych barkach. Szedł dokładnie środkiem szosy i patrzył prosto przed siebie. Nie zboczył ani na milimetr i najmniejszym gestem nie dał po sobie poznać, że dostrzega zbity szpaler po obu stronach drogi.

Kiedy znalazł się nieco bliżej Łukasz z przerażeniem zobaczył, że przybysz ma na sobie zielony kombinezon z wypustkami i naszywkami. Oraz że jego twarz jest tak samo zielona jak kombinezon.

Alauda? Tutaj? Sam…!

Nie. Nie sam.

Zza narożnika wyłoniła się nowa postać. Młody, bardzo wysoki mężczyzna z kolosalną czarną brodą.

Brodacz kroczył śladem swego poprzednika w tym samym tempie, tez środkiem szosy i tez nie rozglądał się na boki. Odległość między pierwszym a drugim wynosiła kilkanaście metrów i widać taka miała być, bo nie zwiększała się ani nic zmniejszała.

Zielony mijał już pierwsze budki. Nikt nie krzyknął, zęby go powitać. Nikt nie szepnął czegoś na ucho swemu sąsiadowi. Nikt nie westchnął. Jak Górek Górkiem nie było tu takiej ciszy w pełni lata, w samo południe. Ciszy od gór do gór, ponad domami, polami, lasami i jeziorem.

Na wysokości szkoły kosmita stanął. Ułamek sekundy wcześniej zatrzymał się mężczyzna idący za nim ale na niego nikt nie zwracał uwagi. Nawet jeśli, co wydawało się oczywiste, łączyły go szczególnie bliskie więzy z załogami gwiezdnych spodków, był przecież tylko człowiekiem.

Brodacz stanął i nieznacznym ruchem dotknął płaskiego pudełeczka którego brzeg wystawał z kieszonki jego granatowej marynarki. Właśnie wtedy zatrzymał się także kosmita. Zastygł w nieco nienaturalnej pozycji, z jedną nogą wysuniętą do przodu, jakby zamierzał iść dalej, ale coś zacięło się w jego marszu. Musiało to być jednak złudzenie, ponieważ uniósł ramię i pozdrowił oniemiałych z napięcia widzów.

— Tu Alauda z Planety Tsieciej — trzęsienie ziemi nie wywołałoby mocniejszego efektu, niż te słowa wypowiedziane miękkim, śpiewnym głosem. — Dzień dobry — jak zawsze mowa kosmity dobiegała równocześnie zewsząd, a zarazem jakby znikąd. Nawet grupce wtajemniczonych ciarki przeszły po plecach. — Ludzie — ciągnął Alauda — od kilku dni psiemawiam do was z ukrycia. Dzisiaj, na poziegnanie, postanowiłem stanąć psied wami osobiście. Na poziegnanie, ponieważ mówię po raz ostatni. Osobiście, dlatego zie pragnę was psieprosić. Nie jestem z gwiazd. Nie jestem kosmitą. Nie ma i nigdy nie było w Górku kosmitów. Ja i kilku moich kolegów udawaliśmy ich tylko. Robiliśmy śtućne spodki. Zapalaliśmy światła. Po to, abyście tu psijechali i z uwagą wysłuchali moich słów. O niebezpiecieństwie, jakie grozi światu. O tym, zie dla ścięścia innych, a więc i dla własnego ścięścia, bo to idzie w pazie, musimy postępować mądrzej. Bardziej zdecydowanie opierać się złu. Razem. Wsiscy. My — powiedziawszy to Alauda jednym szarpnięciem ściągnął z twarzy zieloną maskę, sporządzoną z jakiegoś mięsistego materiału. Ukazało się oblicze człowieka. Jasnobrązowa cera, nieco skośne oczy, patrzące ślepo w perspektywę szosy, gładkie, może odrobinę zbyt gładkie czoło, prosto ucięta broda. — A teraz, moi kochani — ciągnął jakby nigdy nic — ponieważ psiedtem tak pilnie słuchaliście tego, co mówił kosmita, mam prawo wiezić, zie równie głęboko weźmiecie sobie do serca, kiedy to samo powie jeden z was. Cłowiek. Ludzie! Dość nienawiści, chciwości, obojętności dla cudzych cierpień! Dość zabijania, głodu i potwornych broni! Ludzie, ocknijcie się!

Aluda skończył. Był na drodze sam. Brodacz, czyli Mały zniknął nie wiadomo jak i kiedy. Zapewne korzystając z tego, że cała uwaga widzów i słuchaczy była skupiona na jego towarzyszu, wmieszał się w tłum albo uciekł boczną uliczką.

Cisza zaczęła rysować się, pękać i kruszyć jak cienka skorupa lodu na wzbierającej rzece. Z tylnych szeregów szedł szmer. Szybko zmienił się w rosnący z każdą sekundą groźny pomruk. Jeszcze chwila i pomruk przeszedł w chóralny krzyk, przez który przebijały pojedyncze wrzaski.

— Wszystko kłamstwo?! A my tutaj tyle dni!

— Oszustwo!!!

— Dranie!!! Banda łobuzów!!!

— Lataliśmy za nimi z wywieszonymi językami po lasach i górach!

— Bandyci!

— Sprowadziłem do Górka tony ziemniaków na placki! Teraz ludzie wyjadą i stracę majątek!

— A ja cysternę pełną ryb!

— A ja dwie ciężarówki mąki i cukru!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Tu Alauda z Planety Trzeciej» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Prosto w gwiazdy
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - W połowie drogi
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Tylko cisza
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Pierwszy Ziemianin
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Operacja Wieczność
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Messier 13
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Królowa Kosmosu
Bohdan Petecki
Bohdan Petecki - Strefy zerowe
Bohdan Petecki
Отзывы о книге «Tu Alauda z Planety Trzeciej»

Обсуждение, отзывы о книге «Tu Alauda z Planety Trzeciej» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x