Szelest ucichł. Dlaczego Grath skrada się jak Indianin ze starej powieści? Czyżby chciał schwytać uciekiniera, zanim ten zdąży spłatać mu jakiegoś figla? Dziwne. Łatwiej byłoby przecież zaświecić latarkę i zagrozić miotaczem śpiącym dziewczynom. Darek musiałby się wtedy od razu odezwać i poddać. Ale Grath najwidoczniej wolał bawić się w ciuciubabkę. „No, cóż — orzekł w duchu chłopiec — w takim razie pobawimy się jeszcze trochę”.
Przedtem jednak należało usunąć tę przeszkodę, którą napotkał na swojej drodze. Schylił się i na-macał jakiś plastykowy pręt. Przesunął po nim dłonią. Koniec był nagwintowany. Z drugiej strony także.
Odruchowo zacisnął pręt w dłoni i poczuł się raźniej. Kij — to wprawdzie nie miotacz, ale na bezrybiu i rak ryba.
Szelest odezwał się teraz już zupełnie blisko. Darek pochylił się do przodu i wytężył wzrok usiłując wypatrzyć coś w otaczającym go mroku. Zamrugał z wysiłkiem oczami i nagle odgadł raczej, niż zobaczył zarysy męskiej sylwetki. Zdołał jednak nawet ustalić, że opryszek stoi odwrócony do niego tyłem. Wysoki… raczej szczupły… lekko przygarbiony. Grath. Joe Grath…
„Poczekaj — szepnął mściwie w duchu — dam ja ci teraz!”
Skulił się i zaczął bezszelestnie sunąć w stronę czarnej sylwetki. Tamten w dalszym ciągu stał bez ruchu. Jakby czekał. Jakby specjalnie czekał…
Plastykowy pręt przeciął powietrze z cichym świstem, spadając prosto na czubek głowy mężczyzny. Trafiony zatoczył się, po czym runął bezwolnie na ziemię. Darek zamachnął się, gotów po wtórzyć cios, gdyby zaszła potrzeba. Ale tamten leżał bez ruchu. Sekundę… dwie… trzy…
Chłopiec przyskoczył do powalonego zbira, przyklęknął i zaczął gorączkowo wodzić dłońmi po jego skafandrze. Kołnierz… bluza… pas.. Tutaj Joe nosił miotacz. Nie ma! W kieszeni spodni także! Co, u licha?
Wyprostował się i skupił myśli. Gdzie Grath mógł zostawić miotacz? Może zgubił? Może, wracając z wyprawy w głąb statku, nie miał go już i dlatego, spostrzegłszy, że chłopiec odzyskał przytomność, musiał się skradać, żeby działać przez zaskoczenie?
Darkowi brak było jednak czasu, aby rozważać wszystkie ewentualne skutki, jakie może wywołać ów niespodziewany fakt, że ich prześladowca nie ma przy sobie broni. Tak czy owak, Grath zbudzi się wkrótce. Cios nie był wprawdzie słaby, ale plastykowy przewód nie może wyrządzić dorosłemu człowiekowi zbyt wielkiej krzywdy.
Nagle zaświtał chłopcu pewien pomysł. Aż się uśmiechnął, choć skądinąd nie było mu wcale wesoło.
Mógł już obudzić dziewczyny. Ogarnęła go jednak pokusa, żeby to zrobić dopiero wtedy, kiedy będzie już po wszystkim. Skieruje rakietę z powrotem do stacji, porozmawia z Nerpą i wtedy dopiero… Powie im na przykład: „Wstawajcie! Dojeżdżamy do domu!”, lub coś podobnego.
Zostawił więc czarną grzywkę i złotowłosą w spokoju, a zajął się Grathem. Odrzucił plastykowy pręt i ujął Joego mocno pod ramiona. Następnie szybko pociągnął bezwładne ciało w kierunku fotela.
— Zaraz i ciebie wyprawię na piękny spacerek — mruknął ładując Gratha na opuszczonym przez siebie miejscu, obok Soni.
Nie musiał już zachowywać się cicho. Należało tylko uważać, żeby nie wejść w zasięg promieniowania fantomatycznych obiektywów stojących w ciemności gdzieś na wprost fotela. Inaczej zasnęliby we czworo i wtedy nie miałby już kto nawet się uśmiechnąć…
W końcu praca została wykonana. Darek przesunął jeszcze pajęczy kask, naciągając go Grathowi na głowę i odetchnął. Natychmiast jednak na powrót wstrzymał oddech. Od strony sterowni doleciał jakiś stłumiony okrzyk!
„Bzdury — pomyślał gorączkowo. — Tam nikogo nie ma”.
Równocześnie jednak poczuł, że na czoło występują mu kropelki potu. A przecież w tej ponurej, czarnej sali było raczej chłodnawo.
Głos odezwał się znowu. „Radio” — przebiegła chłopcu przez głowę rozpaczliwa myśl. Ale wiedział już aż nadto dobrze, że to wcale nie jest radio…
W obrysie drzwi błysnęło chybotliwe światło ręcznej latarki. Darek spojrzał ze ściśniętym sercem w stronę fotela, jakby chciał przebić wzrokiem ciemności i stwierdzić, kogo usadowił w zasięgu obiektywów zamiast Gratha. Kogo zdzielił po głowie i obezwładnił.
Nie było jednak czasu na rozdzieranie szat i wypominanie sobie tragicznej pomyłki. Za ułamek sekundy prawdziwy Grath może skierować swoją latarkę w jego stronę.
Bez zastanowienia przypadł do podłogi i na czworakach, jak mógł najszybciej, by nie sprawić hałasu, zaczął się wycofywać. Musi przecież znaleźć jakąś kryjówkę!
— Hej tam! — chrapliwy głos Joego przeszył pogrążoną w mroku salę. — Ktoś się zbudził?
Chłopiec zamknął oczy. Myśli skłębiły mu się pod czaszką, wpadły w jakiś pośpieszny, nieprzytomny taniec. Grath! Naprawdę Grath! Teraz dopiero złapał się na tym, że przez cały czas łudził się jeszcze, iż to nie może być prawdą.
— No?!
Światełko zbliżyło się, omiotło podłogę raz i drugi, niemal dotykając skulonego Darka, po czym zatrzymało się na fotelu. Grath stanął. Widok śpią cej wytrwale trójki najwidoczniej musiał go uspokoić. Ale nie spocznie pewnie, zanim nie dojdzie, kto lub co hałasowało tutaj tak, że dosłyszał to aż przed swoim pulpitem pilota.
— Wzywam X-1 — zabrzmiał daleki głos.
— A wzywaj sobie — burknął Grath. Zrobił jeszcze dwa kroki w stronę fotela, ale zatrzymał się ponownie.
— X-1 — nie sposób było nie poznać głosu Nerpy, chociaż brzmiał tak cicho, że ledwie dało się rozróżnić słowa — odezwij się…
— Niech to!… — warknął do siebie Grath.
Stał jeszcze chwilę wodząc latarką po całej sali, po czym nagle zawrócił i pobiegł do sterowni. Musiał przebyć przedsionek i całą kabinę, by dopaść fotela pod ekranami. Ten moment wykorzystał Darek. Kiedy tylko zorientował się, że Grath wraca do sterowni, wstał i śmiało ruszył za nim. Dotarł do pierwszych drzwi i stanął. Gdyby teraz wychylił się zza futryny, ujrzałby plecy i tył głowy Gratha siedzącego przy sterach. Mógł poczekać na sprzyjającą okoliczność, zajść porywacza od tyłu i…
Z niejakim żalem pomyślał p plastykowym drągu pozostawionym niebacznie gdzieś w mroku, na podłodze. Rzucić się z gołymi rękami? To dobre w prastarych filmach o Indianach, ale nawet i Indianie nie walczyli z pilotami ery kosmicznej, uzbrojonymi w miotacze…
W skołatanej głowie Darka odżyła zagadkowa postać tego obcego śpiącego teraz jak dziecko obok dziewcząt. Któż to mógł być? „Mammea” — olśniło go nagle. Oczywiście, że Mammea. Któż by inny. Wspólnik. Tylko… dlaczego się skradał jak lis do kurnika? Dlaczego nie pomagał Grathowi? Może postanowił sam zebrać owoce działalności tamtego? Odczekać, aż zbliżą się bezpiecznie do Ziemi, po czym unieszkodliwić Joego, zabrać aparaturę i przy jej pomocy zrobić olśniewającą karierę?
Głośnik odezwał się znowu, odciągając uwagę chłopca od osoby niepozornego. Jeśli to naturalnie naprawdę on został tak niespodziewanie dla siebie wyprawiony w krainę snów…
— Czego chcecie?! — odpowiedział komuś z wściekłością Grath. — Nie mam już nic do powiedzenia. Dajcie mi spokój i trzymajcie kciuki, żebym szczęśliwie dotarł na Ziemię. Kiedy wyląduję w pewnym rezerwacie, dam wam znać, gdzie możecie odebrać dzieci. Jeśli mi się coś stanie, nie zobaczycie ich już nigdy.
— X-1 — tak, to mówił w dalszym ciągu Nerpa — kontrolę lotu przejęła już stacja na orbicie okołoziemskiej. Nie wiem, co oni zrobią, ale twoją jedyną szansą jest oddać nam dzieci zdrowe i całe. Ci z Ziemi nie poinformowali nas, jak zamierzają z tobą postąpić, powiedzieli tylko, że za chwilę przejmą także łączność radiową z twoim statkiem, ale że sami nie będą z tobą rozmawiać. Mówię ci to, abyś nie miał pretensji do nas.
Читать дальше