Nie. Szmer tuż obok nich powtórzył się, A więc był tu ktoś oprócz Gratha. Co się stało? Co się zmieniło, od kiedy Darek opuścił salę?
— Gdzie te obiektywy? — wionął chłopcu do ucha szept Ytterby'ego.
Ba, gdyby to Darek wiedział…
Usiłował zastanowić się. Nie było. to wcale takie łatwe. Ten ktoś, oddychający w ciemności, działał na jego myśli jak pompa ssąca. Same wymykały się chłopcu z głowy i uciekały ku tej sapiącej, przyczajonej, niewidocznej postaci. Wreszcie udało mu się utrzymać je na krótką chwilę i wtedy doszedł do wniosku, że potrafi wskazać kierunek, w którym należało szukać fotela zamienionego w trzyosobowy tapczanik. Odszukał rękę kamerzysty, uniósł ją i skierował we właściwą stronę.
— Połóż się na podłodze — zaszemrało znowu przy uchu chłopca.
Darek skinął głową, chociaż Bo nie mógł przecież tego zobaczyć. W tym momencie ramię Bo Ytterby'ego zniknęło.
Ciszę rozdarł ogłuszający tupot nóg. Tuż przed chłopcem ktoś krzyknął przeraźliwym dyszkantem:
— Ojej!
— Kto… — wyrzucił z siebie Darek.
— Co? — zapiszczało.
Chłopiec zamiast na podłogę rzucił się przed siebie. Złapał oburącz jakąś luźną szmatę. Nie… Tak, to była bluza! Ktoś, kto był w tej bluzie, próbował się wyrwać, ale niezbyt zdecydowanie, jakby zaskoczenie i przestrach całkiem pozbawiły go sił. Ten ktoś w dodatku z natury był raczej nieduży i drobny.
— Nie ruszaj się! — syknął chłopiec groźnie na wszelki wypadek.
— Darek! — zakwiliła w odpowiedzi bluza. Chłopiec stracił mowę. Mowę, a także zdolność ruchów.
— Sonia — szepnął wreszcie.
Rzeczywiście, to była Sonia. Zaraz zresztą Darek miał się o tym przekonać w sposób nie pozostawiający cienia wątpliwości.
— Jeśli to nie ty — zabrzmiało w ciemnościach — to bądź tak łaskaw i puść mnie. Nie wiem, jak kto, ale j a nie lubię, kiedy trzyma mnie ktoś obcy.
Chłopiec cofnął błyskawicznie dłonie, jakby dotknął pokrzywy.
W tym momencie po przeciwnej stronie sali zabrzmiał głośny okrzyk. Grath! Jego sylwetka rysowała się wyraźnie na tle jasnej plamy przejścia.
— Hej tam?! — wrzasnął opryszek. — Uwaga, strzelam!
Przez salę przemknął cienki jak szpada, oślepiający błysk. Jeszcze jeden. Grath strzelał naprawdę. Do kogo? Gdzie jest Bo?
— Prędzej! — rozległ się zdyszany szept.
— Aaaa! — ryknął Grath.
Znowu błysnęło. W tym ułamku sekundy chłopiec zdążył spostrzec sylwetkę mężczyzny… a obok niego drugą. Grath strzelił w środek, dokładnie między tę dwójkę.
— Aaa!!! — tym razem w krzyku Gratha odbiło się przerażenie. Jego głos był dziwnie zdławiony i zniekształcony.
— Anno, uciekaj! — teraz wołał Bo.
— Puszczaj, ty… — głos Gratha był przepojony wściekłością i rozpaczą.
— Już! — głośny, dobitny okrzyk drugiego mężczyzny. — Bo, zabierz dziewczynę. Inaczej zasną razem.
— W porządku — powiedział Bo, już znacznie spokojniej.
— Tylko uważaj, żebyś sam nie wlazł pod te obiektywy. Nie miałem czasu nastawić ich dokładnie.
Przez chwilę panowała zupełna cisza, jeśli nie liczyć czyichś kroków. Darek przypomniał sobie, że Bo kazał mu upaść na podłogę, i chciał na wszelki wypadek powtórzyć to Soni, ale w tym momencie usłyszał donośny męski głos dobiegający z kabiny pilotów.
— Tu X-1. Wzywam stację. Tu X-1. Przy mikrofonie Bo Ytterby. Operacja zakończona. Mówię przez komunikator, który Grath zabrał Annie. Dzieci są wolne i zdrowe. Na pokład X-1 dostałem się dzięki Darkowi. Anna pomogła ująć Gratha. Odblokujcie zespoły energetyczne. Halo, stacja! Odblokujcie zespoły energetyczne!
I nagle wielką salę zalało światło. W jego blasku Darek ujrzał mnóstwo rzeczy naraz. Grath leżał w przejściu prowadzącym do kabiny pilotów. Obok, w bezpiecznej odległości, stali Bo i Anna. Dziewczyna była bardzo blada, ale dość pewnie trzymała się na nogach. Przed pustym teraz fotelem, na którym Grath usadowił porwane dzieci, tkwił szpakowaty i nakierowywał na Gratha niewidoczne promienie strzelające z obiektywów fantomatycz-nych. Wąsy sterczące z niewielkich, wysmukłych walców drgnęły leciutko. Zbrodniarz został pokonany swoją własną bronią.
— Zdaje się — zaszemrał obok Darka uspokojony, damski głosik — że teraz będziemy już mogli wracać. Chciałabym odpocząć przed następną serią zdjęć. Inaczej będę wyglądać okropnie, po prostu okropnie…
Chłopiec poczuł idiotyczne łaskotanie w krtani. Przez chwilę nie bardzo wiedział, co się z nim dzieje, aż nagle wybuchnął nieprzytomnym, wysokim śmiechem. Był to śmiech tak przeraźliwy, że kiedy dotarł do uszu Darka, ten zaczął gorączkowo szukać wokół siebie jakiejś obłąkanej istoty lub maszyny niebacznie obdarzonej przez konstruktorów zdolnością produkowania tak nieludzkich dźwięków. Gdy wreszcie odgadł prawdę, natychmiast umilkł.
Wtedy szpakowaty odwrócił się w jego stronę i, nie wypuszczając z dłoni obiektywów, powiedział:
— Zamiast się śmiać, chodź tutaj i przyłóż mi jakiś kompres na głowę. Ciągle jeszcze słyszę dzwony… po tym, jak mnie poczęstowałeś. Tam, na podłodze, leży kawałek plastyku. Czy to to?
Darek zapomniał, że kiedykolwiek w życiu mógł się śmiać. Odchrząknął, przełknął ślinę i wymamrotał:
— Taaak…
— Więc to był zwykły plastyk? — upewniał się Stewa jakimś dziwnym głosem.
— Uhm…
— Lekki, nie taki znowu bardzo twardy, plastykowy przewód?
— Uhm…
Obolała głowa szpakowatego zakołysała się w prawo i w lewo.
— Niech cię nie znam, chłopie — powiedział z niekłamanym uznaniem — ależ ty masz rączkę!
Stacja ciągle się o coś dopytywała i ktoś musiał odpowiadać. Mówili już wszyscy, poczynając od Soni, a kończąc na Darku.
Odebrawszy po raz dwudziesty uroczystą przysięgę, że na pokładzie X-1 nie ma trupów ani kalek, przynajmniej w sensie fizycznym, Barbara i Adam wreszcie umilkli. Marek zapowiedział Annie, że nie będzie się odtąd przyznawał do siostry-idiotki i nie życzy sobie, aby mu kiedykolwiek wypomniano łączące ich kiedyś pokrewieństwo, ale mówił podejrzanie krótko i cicho. Tak samo zresztą jak Nerpa-senior. Ograniczył się on do zwrotów przyjętych w oficjalnych rozmowach między załogami w przestrzeni a ich macierzystymi stacjami. Niemniej jednak w jego głosie musiało być coś niezwykłego, skoro w pewnej chwili oczy Anny zasnuły się grubą, szklistą mgiełką.
Siedzieli tuż za Bo, który tkwił za sterami. Przy-taszczyli z sali zbornej fotele i ustawili je półkolem, zajmując całą przestrzeń kabiny. Przedtem przetransportowali Gratha za to samo przeźroczyste przepierzenie, za którym cała trójka uprowadzonych gniotła się przez pierwszą część lotu. Dla” jednej osoby było tam, jak się okazało, dość miejsca.
Załatwili to bardzo prosto. Stewa ciągnął usadzonego w fotelu niedoszłego słynnego reżysera, a Bo, idąc tuż za nimi z obiektywami fantoma-tycznymi, trzymał Gratha w zasięgu ich promieniowania. W ten sposób niefortunny opryszek ani na moment nie wydostał się ze swojego wyimaginowanego świata.
Statek nie był przygotowany do lotu, mimo to udało im się wyszperać w kuchni jakieś żelazne porcje.
Teraz wszyscy ruszali pracowicie szczękami, żując twarde kostki koncentratów.
— Zgyłobodniałemb — wyznał w pewnym momencie Darek.
Był jakby zdziwiony tym, że po tych wszystkich przejściach mógł jeszcze pomyśleć o tak prozaicznym organie, jak żołądek.
Читать дальше