Zabrzmiały ostatnie akordy i nastała cisza. Siedzieli jeszcze chwilę bez ruchu, zadumani i rozmarzeni. Wreszcie mama Darka westchnęła. Rozejrzała się i dostrzegła chłopca stojącego w progu.
— Co za piękne kwiaty! — powiedziała z zachwytem.
— Alicja jak zwykle ma szalone powodzenie u panów — zażartował profesor Olsen.
— Phi! — parsknęła Sonia. Darek zwrócił się w jej stronę.
— Tobie także przyniosę — zapewnił podając bukiet mamie.
— To ładnie, kiedy syn pamięta o matce, ale niedobrze, że zaniedbuje pozostałe damy — po wiedział ojciec patrząc z udanym współczuciem na Sonię. — Prawda, dziewczęta.?
— Ja potrafię sobie sama nazbierać piękniejsze kwiaty — odrzekła Sonia potrząsając dumnie złotą główką.
— A ja — podchwyciła Anna — wolałabym dostać kwiaty od Darka.
Zerknęła spod czarnej grzywki na chłopca. W jej spojrzeniu był uśmiech, ale i coś jeszcze…
Chłopiec poczuł, że się rumieni. Jego pierś zalała fala ciepła. Podszedł z wahaniem do Anny i zatrzymał się przed nią dziwnie onieśmielony. Ale nie było to tego rodzaju onieśmielenie, które potem wspomina się niezbyt chętnie, a czasem zgoła ze wstydem.
— W takim razie — rzekł cicho — przyniosę ci najładniejsze kwiaty, jakie tu kiedykolwiek wyrosły…
— Ładniejsze niż moje? — spytała z zabawnym oburzeniem mama. — Oj, bo będę zazdrosna! Ojciec chrząknął znacząco.
— Phi! — powtórzyła swoje Sonia.
— A może nie tylko ty będziesz zazdrosna — rzucił lekko ojciec, spoglądając w sufit.
— Ja… — zaczął Darek, ale nie skończył. Usłyszał głuchy dźwięk, jakby ktoś upadł, poczuł, że traci równowagę, a równocześnie zdał sobie sprawę, że dokoła robi się ciemno. „Katastrofa!” — przebiegło mu przez myśl. I była to ostatnia myśl, która dotarła do.jego świadomości….
Otworzył oczy. Nie wiedział, gdzie jest i co się z nim dzieje. Nie rozumiał także, dlaczego nic nie widzi.
Ktoś coś mówił o zazdrości? Kto komu zazdrości? I czego? A przedtem… przecież przedtem… Tak, to był głos ojca. To był jego uśmiech.
Poruszył się niespokojnie i nagle z całą wyrazistością uprzytomnił sobie wszystko, co się stało.
Leżał na podłodze sali pogrążonej w kompletnym mroku. Podłoga była chłodna i niezbyt miękka, choć wyłożona elastyczną masą.
Przestraszył się, że odgłos jego upadku ściągnie tutaj człowieka z miotaczem. Wstrzymał oddech i dłuższą chwilę czekał bez ruchu, ale wszędzie panowała cisza. Bardzo ostrożnie pomacał dłonią dokoła siebie… Podłoga, jeszcze podłoga… jakiś przewód…
Jego dłoń natrafiła na twardą, ściankę i zatrzymała się. Chłopiec usiadł.
A więc tak. Joe Grath posadził ich wszystkich w jednym fotelu, następnie założył im ten nitkowaty kask i uruchomił obiektywy fantomatyczne.
Darek przypomniał sobie miejsce, gdzie przebywał przed chwilą, i posmutniał. Nagle zapomniał o grożącym im niebezpieczeństwie, myślał o matce w bazie— na Ganimedzie, o skalnych kwiatach, o ojcu.
Była tam jeszcze muzyka. Bardzo piękna. Były także Sonia i Anna. Anna?…
„Więc to jest fantomatyki?” — powiedział sobie w duchu.
Ale myśl o dziewczętach otrzeźwiła go. One jeszcze najspokojniej śnią swoje sny… w nie istniejących światach. A przecież ich prawdziwa sytuacja nie uległa zmianie. Nadal znajdują się na łasce uzbrojonego, szalonego opryszka, w pędzącym przez przestrzeń statku.
Co innego z Darkiem. On był wolny i to zmuszało go do działania. Do ratowania towarzyszek, czarnej i złotowłosej, a także własnej przybladłej skóry. Czy potrafi wykorzystać fakt, że Grath po-kpił sprawę?
Bo że ją pokpił, to nie ulegało wątpliwości. A więc jest wolny. Przytomny, wolny i… Czy równie bezsilny jak przedtem? To się okaże. Zdobył pewną maleńką przewagę nad zbirem, który siedzi przy sterach. Tamten przecież nie wie, że jeden z jego więźniów wrócił do prawdziwego świata.
Najpierw pomyślał o radiu. Ale to na nic. Pierwsze słowo sprowadzi tu Gratha z jego miotaczem. Potem przyszły mu na myśl zespoły automatyczne prowadzące statek. Mógłby się zakraść do maszynowni i popsuć je. Ale co na tym zyska? Nic. Grath może zażądać, aby go wzięto na hol, a Nerpa lub inni będą musieli tak zrobić, wiedząc, że trzyma ich dzieci na muszce.
Na razie postanowił wstać i znaleźć jakąś względnie bezpieczną kryjówkę. To pierwsze nie było zbyt trudne, chociaż kiedy przybrał już pozycję pionową, jego kolana wykazywały głupią i niezrozumiałą chęć ucieczki do tyłu. Poskromiwszy je, zastanowił się nad realizacją drugiej części swojego planu. To było już znacznie trudniejsze. W ciemnościach mógł przecież w każdej chwili nadziać się na jakąś ścianę, stół, urządzenie, chociażby na te statywy z obiektywami.
Po namyśle postanowił nie budzić dziewcząt. Cóż one mogłyby zrobić takiemu Joemu? Poza tym — w razie. czego — niech lepiej cała wściekłość opryszka skupi się na chłopcu. Do śpiących Grath przecież nie będzie strzelał, bo po co?
A gdyby tak zaczaić się za drzwiami kabiny pilotów i poczekać, aż Joe zajrzy do sali, żeby zobaczyć, czy jego ofiary nadal siedzą grzecznie tam, gdzie je zostawił? Może udałoby się wówczas Darkowi wpaść do kabiny i zatrzasnąć za sobą drzwi? Miałby Gratha w garści, mógłby usiąść za sterami i skierować statek z powrotem do bazy.
Ta myśl wydała mu się najlepsza. Macając wokół siebie rękami, zaczął skradać się niesłychanie ostrożnie w stronę, gdzie widniała jaśniejsza plamka znacząca przejście do kabiny pilotów.
Nagle stanął. On będzie miał w garści Gratha, ale Grath — Annę i Sonię. Nonsens. Tak, to co wymyślił, stwarzałoby pewne szanse powodzenia, lecz tylko wówczas, gdyby udało im się przemknąć do kabiny całą trójką. A to było zupełnie nierealne. Grath ma przecież latarkę. Latarkę… i miotacz, W pierwszej chwili może przeoczyć jedno opustoszałe miejsce na fotelu. Nie przeoczy trzech. Żeby nie wiem jak się śpieszyli, Grath musiałby ich zauważyć, gdy będą we trójkę biec przedsionkiem. Nie zdążą zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Nie ma mowy…
Westchnął ciche i pomyślał chwilę. Potem drugą chwilę. I jeszcze jedną, jeśli ktoś potrafi sobie wyobrazić, co to znaczy chwila w takiej sytuacji.
Nagle bieg jego myśli został gwałtownie przerwany. Z głębi kabiny, stamtąd gdzie mrok był najgęstszy, dobiegł jakiś cichy szelest. Chłopiec zamarł. Szelest powtórzył się. Najwyraźniej było to ostrożne szuranie podeszwy próżniowego buta o wykładzinę podłogi.
„Grath!” — przemknęło Darkowi przez głowę. Widać, kiedy spali, przeszedł na tył statku. Po co?
Może chciał sprawdzić, czy wszystkie agregaty działają prawidłowo, a może bał się, że Bo podejdzie ze swoim statkiem i będzie próbował przycumować do rufy X-1? Ale czy Bo nie zawrócił? Już tak dawno przestał się w ogóle odzywać. Czegokolwiek tam Grath szukał, faktem było, że teraz wraca. Dlaczego jednak zachowuje się tak cicho, jakby wiedział, że tutaj, w mroku, czai się jeden z jego więźniów, wyzwolony z zaklętego kręgu fantomatyki? Dlaczego nie przyświeca sobie latarką?
Darek wykorzystał moment, kiedy tajemniczy szelest zabrzmiał nieco głośniej, i posunął się w stronę wyjścia. Nagle stopa chłopca zawadziła o coś leżącego na podłodze. Rozległ się głuchy stuk. W rzeczywistości był ledwo słyszalny, ' ale Darkowi wydało się, że uderzył potężnym młotem w wielki, zawieszony na wieży dzwon. Wstrzymał oddech i znieruchomiał.
Читать дальше