Chłopiec jednak był zbyt poruszony, żeby to zauważyć. Więc dyspozytor — ten poważny, siwy-mężczyzna zarządzający alarmy i kierujący stacją — to ich ojciec! Przypomniał sobie, jakim niby to obojętnym tonem opowiadał o Ganimedzie i o tym, że tam pracuje jego matka.
— Nic, nic — powiedział szybko. — Dobrze, chodźmy.
I na wszelki wypadek pierwszy ruszył zdecydowanie naprzód.
Kiedy tylko pojawili się na pomoście w dyspozytorni, siwy zatrzymał ich ruchem dłoni. Równocześnie pokręcił głową na znak, że teraz nie wolno mu przeszkadzać. Odezwały się głośniki:
— Tu „Pająk”. Widzę reflektory,
— W porządku, „Pająk” — odpowiedział Nerpa. — Podchodź.
— Podchodzę. Jestem w polu przyciągania stacji.
— Silniki stop.
— Silniki stop — powtórzył pilot.
Na ekranie na wprost dyspozytora zapaliła się złota nitka, która szybko przybladła, wykonała kilka łagodnych esów-floresów i zgasła.
— Lądowanie skończone — oznajmiły głośniki. — Przechodzę do śluzy. Cześć, Oleg!
Teraz kiedy manewry naprowadzania statku były poza nim, przybysz najwyraźniej uznał, że może już sobie pozwolić na mniej oficjalną rozmowę.
— Cześć — rzucił dyspozytor. — Wszystko w porządku? Zamiast odpowiedzieć pilot „Pająka” zapytał:
— Jesteś sam?
Nerpa omiótł przelotnym spojrzeniem swoje pociechy oraz towarzyszących im Adama i Darka. Oprócz nich w głębi pomostu stał jeszcze ktoś. Zielony. Teraz już nie zielony, miał na sobie zwykły roboczy kombinezon… Ale jego twarz pozostała nie zmieniona. Twarz trupa. Achillesa… jak mu tam? Aha, Mykeskes. Nazywa się Achilles Mykeskes i żyje, chociaż był nieboszczykiem. Powiedzieli, że zszedł z posterunku i że dlatego doszło do alarmu. Ale czy trup może zejść z posterunku?
— Niezupełnie sam — mruknął dyspozytor, odwracając się z powrotem do swojego pulpitu. — O co chodzi?
— Jestem już w śluzie — odparł wymijająco przybysz. — Zaraz przyjdę, to pogadamy. Teraz powiedz mi tylko, czy dzisiaj nie meldował się u ciebie jakiś inny statek.
— Z Ziemi?
— Niekoniecznie — odburknął mężczyzna.
— Rano przylecieli.filmowcy — odpowiedział Nerpa, uśmiechając się nieznacznie. — Poza tym nikt.
— A czy ktoś się zgłaszał?
— Nie.
— Jesteś pewny? — w głosie przybysza dało się wyczuć napięcie. — Może ktoś żądał współrzędnych, prosił o podanie pozycji czy coś w tym rodzaju? Albo może przechwyciliście jakiś automatyczny sygnał namiarowy?
— Nie wychodziłem dzisiaj z dyspozytorni — odpowiedział stanowczym tonem siwy — i mogę cię zapewnić, że nic takiego się nie zdarzyło. Stale obserwuję ekrany, wiesz, przy tego rodzaju eksplozjach nigdy nic nie wiadomo.
— Nie tylko przy eksplozjach — mruknął jakoś dziwnie ponuro przybyły. — No, już — dodał ra-źniejszym tonem. — Teraz idę do ciebie. Tylko…
Dyspozytor czekał chwilę, po czym mruknął ponaglająco:
— Co: tylko?
— Wolałbym, żebyś był sam, kiedy przyjdę — wyznał wreszcie głośnik.
— Coś mi mówi — zaśmiał się niewesoło Adam — że wasze chody tym razem nie wystarczą. — Na to wygląda — przyznał Marek. — Chyba że zostawimy szpiega.
— Szpiega? — nie zrozumiał Darek.
— On myśli o komunikatorze — wyjaśniła Anna. — Oczywiście, żartuje. Chociaż, kto wie. On jest zdolny do różnych rzeczy. Może właśnie dlatego to tylko ja dostałam komunikator.
Darek drgnął. Pomostem szedł w ich stronę niedawny trup. Zbliżył się na odległość pięciu kroków i powiedział cichym, zbolałym głosem:
— Bardzo przepraszam, ale teraz będziecie musieli stąd odejść.
— A pan? — spytał z głupia frant Adam. Zielony uśmiechnął się smutnie.
— Ja mam dyżur — wyjaśnił.
„Już raz miałeś dyżur i co?” — chciał powiedzieć Darek, ale ugryzł się w język.
Ciekawe, kim jest ten przybysz, którego głosu słuchali przed chwilą i który tak sobie poczyna, jakby sam był dyspozytorem. A siwy posłusznie wykonuje wszystko, co tamtemu spodoba się zarządzić.
— Jasne — powiedział pojednawczo Marek. — Idziemy.
Odwrócił się i pomachał ojcu ręką. Nerpa, pochylony nad pulpitem, nie dostrzegł jednak tego gestu. Nie zauważył także, że skończywszy rozmowę z przybyszem, nie wyłączył mikrofonu ani głośników. Bo chyba nie chciał, aby to, co teraz powiedział, dotarło do uszu wszystkich obecnych.
— Panie Mykeskes, jak pan wie, przyleciał statek z Ziemi.
Adam na dźwięk tych słów przystanął i zaczął pilnie słuchać. Zielony spojrzał na niego rozpaczliwie, z wyraźnym przymusem sięgnął do swojego mikrofoniku i przesunął go palcem bliżej ust.
— Czy ja tym statkiem…
W głosie technika zadrgał taki smutek, że Darek w jednej chwili wybaczył mu całe jego zmartwychwstanie i wszystko, co łączyło go z Grathem, Mammeą, a także z ponurą komórką przy końcu korytarza.
— Nie — odpowiedział dyspozytor. — Jeszcze nie tym. Ale chciałbym, żeby się pan pozbył złudzeń. Tak będzie lepiej dla wszystkich… Dla pana także.
Adam odwrócił się szybko i położył Darkowi rękę na ramieniu.
— Chodźmy — powiedział przyciszając głos. — Nerpa nie może postąpić inaczej, ale… Ja w każdym razie wolałbym tego nie widzieć. I nie słyszeć — dodał ponuro.
— Porozumiałem się w pana sprawie z drugim dyspozytorem — ciągnął ojciec Anny i Marka, najwidoczniej nadal nie zdając sobie sprawy, że jego słowa przekazują głośniki w całej wielkiej hali. — Abart uważa, tak samo jak ja, że po tym, co zaszło, nie może pan tu zostać.
— No, chodźże! — Adam popchnął Darka w stronę najbliższej ściany.
Akurat ukazała się w niej kabina windy, z której wysiadł Mammea.
— Musimy stąd zjeżdżać — oświadczył Marek unosząc dłoń, jakby chciał powstrzymać niepozornego. — Teraz ojciec chce zostać sam. Ktoś przyleciał i mają się spotkać bez świadków. Rozumie pan coś z tego?
Mammea spojrzał na chłopca roztargnionym wzrokiem i westchnął.
— Niewiele — rzekł swoim monotonnym głosem. — W każdym razie macie windę. Ja tu zostaję…
— Pan Nerpa prosił, żeby wszyscy wyszli — poparł Marka Adam.
— Zostałem wezwany — odpowiedział przepraszającym tonem Mammea. Adam wzruszył ramionami i wszedł do windy.
— Chodźcie — mruknął. — Robi się późno. Kiedy wszyscy byli już w kabinie, z głośników dobiegł ich znów głos tajemniczego przybysza:
— To bardzo dziwne, że nie odebrałeś żadnych sygnałów.
— Dlaczego dziwne? — spytał Nerpa. — A może ty coś słyszałeś?
— Może słyszałem — bąknął zagadkowo mężczyzna. — W każdym razie natrafiłem, na pewne ślady.
— Ślady?
— Uhm…
— W próżni?
Drzwi windy zamknęły się bezgłośnie, odcinając jej pasażerów od wszystkich głosów rozbrzmiewających w dyspozytorni.
W kabinie Darek spojrzał na zegar. Dochodziła dziesiąta wieczór czasu miejscowego.
— Rzeczywiście, robi się późno — mruknął rozpamiętując leniwie pożegnanie z Anną i Markiem.
Nie przepuścili okazji, by wbić „gwiazdorowi” szpilę na temat jego nadobnej partnerki. Anna wyraziła nadzieję, że Darek potrafi złotowłosej opowiedzieć „swoimi słowami”, jak wygląda wybuch planetoidy w sferze siłowego pola.
— Szkoda — martwiła się — że piękna pani była zbyt zmęczona, żeby ci towarzyszyć. Pewnie nudziłeś się z nami. Ba, cóż my!
Darek nie bardzo pamiętał, co odpowiedział, czuł tylko niejasno, że można było popisać się bystrzejszym dowcipem. Na szczęście nic straconego. W końcu jutro także jest dzień.
Читать дальше