David Brin - Listonosz

Здесь есть возможность читать онлайн «David Brin - Listonosz» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1996, ISBN: 1996, Издательство: Zysk i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Listonosz: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Listonosz»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Był ocalałym z katastrofy wędrowcem, który wymieniał opowieści na prowiant i schronienie w okrutnym świecie po straszliwej wojnie. Pewnego mrocznego dnia dotknęło go zrządzenie losu. Pożyczył sobie kurtkę dawno zmarłego pocztowca, by schronić sie przed zimnem. Stary, wytarty strój nadal miał moc jako symbol nadziei. Przyodziany w tę kurtkę zaczął snuć swą najwspanialszą opowieść o odradzającej się ojczyźnie.
Powieść Davida Brina jest historią o kłamstwie, które stało się najpotężniejszą prawdą, jest dramatyczną sagą o człowieku, który przebudził ducha Ameryki, posiłkując się moca marzenia.
Opowieść otrzymala nagrody Campbella i Locusa w 1986.
Nominowana do nagrod Nebula w 1985 i Hugo w 1986.

Listonosz — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Listonosz», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Drzewo najwyraźniej zareagowało. Zwróciło ku żarowi sędziwe, uschnięte konary, niczym starzec pragnący ogrzać dłonie. Śnieg drgnął i spadł z nich, a zielone plamy rozrosły się i zaczęły wypełniać powietrze wonią odnowy.

To nie stworzenie na stosie narodziło się na nowo. Nawet we śnie zaskoczyło to Gordona. Płomienie pochłonęły wielkiego ptaka, pozostawiając jedynie kości.

Drzewo jednak ożyło, a z jego kwitnących gałęzi wyłoniły się jakieś przedmioty, które wzbiły się do lotu.

Wytrzeszczył ze zdumienia oczy, gdy dostrzegł, że to balony, samoloty i rakiety. Marzenia.

Odleciały we wszystkich kierunkach, a powietrze wypełniło się nadzieją .

3

Na masce dżipa wylądował z głuchym łoskotem wroniec amerykański poszukujący sójek błękitnych, które mógłby przegnać. Zaskrzeczał — jeden raz, by oznaczyć swe terytorium, a drugi dla przyjemności — po czym zaczął grzebać dziobem w grubej warstwie detrytusu.

Stukanie obudziło Gordona. Podniósł zaspane oczy i dostrzegł przez brudne okno ptaka o szarych skrzydłach. Potrzebował kilku chwil, by przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. Szklana, przednia szyba, kierownica, woń metalu i papieru, wszystko to wydało mu się kontynuacją jednego z najbardziej wyrazistych snów, jakie nawiedziły go nocą — wizji dawnych, przedwojennych dni. Siedział oszołomiony przez pewien czas, badając dokładnie swe uczucia, podczas gdy senne obrazy blakły i oddalały się z jego świadomości.

Potarł oczy. Po chwili zaczął rozważać swą sytuację.

Jeśli nocą nie pozostawił, zmierzając do tej kotliny, śladu godnego słonia, nie powinno mu grozić absolutnie nic. Fakt, że whisky przeleżała tu nietknięta szesnaście lat, dowodził niezbicie, że bandyci byli leniwymi łowcami. Mieli miejsca, gdzie zwykli tropić zwierzynę bądź czekać na nią w zasadzce, i nigdy im się nie chciało zbadać własnej góry.

Gordon czuł lekki ciężar w głowie. Gdy zaczęła się wojna, miał osiemnaście lat. Był to jego pierwszy rok w college’u. Od tego czasu nie miał wiele okazji, by przyzwyczaić się do czterdziestoprocentowego alkoholu. Whisky w połączeniu z wczorajszą serią urazów oraz przypływów adrenaliny sprawiła, że czuł niesmak w ustach i szczypanie pod powiekami.

Żałował utraconych wygód równie mocno jak poprzednio. Dziś rano nie będzie herbaty. Nie będzie wilgotnego ręcznika ani suszonej dziczyzny na śniadanie. Nie będzie mycia zębów.

Mimo to Gordon usiłował podejść do tego w sposób filozoficzny. Ostatecznie ocalił życie. Przypuszczał, że nadejdą chwile, gdy każdy z ukradzionych przedmiotów będzie tym, którego “brak mu najbardziej”.

Jeśli będzie miał choć trochę szczęścia, licznik Geigera nie znajdzie się na tej liście. Promieniowanie było jednym z najważniejszych powodów, dla których od opuszczenia Dakoty wędrował nieustannie na zachód. Zmęczyło go już, że dokądkolwiek się udał, zawsze był niewolnikiem swego cennego licznika, wiecznie żył w strachu, że mu go ukradną lub że nawali. Pogłoski mówiły, że zachodnie wybrzeże ominął najgorszy opad radioaktywny. Bardziej podobno ucierpiało od epidemii przyniesionych z wiatrem z Azji.

Tak to było z tą dziwną wojną. Niekonsekwentna i chaotyczna, zatrzymała się na długo przed paroksyzmem, który wszyscy przewidywali. Przypominała raczej serię strzałów z dubeltówki: jedną katastrofę na średnią skalę po drugiej. Każda z osobna mogła być do przeżycia.

Początkowa “technowojna” na morzu i w kosmosie mogłaby nie być tak straszliwa, gdyby ograniczyła się do tych terytoriów i nie rozszerzyła na kontynenty.

Choroby nie były tak groźne, jak na wschodniej półkuli, gdzie biologiczna broń nieprzyjaciela wymknęła się spod kontroli wśród jego własnej ludności. Zapewne nie zabiłyby w Ameryce tak wielu ludzi, gdyby strefy opadu radioaktywnego nie zgromadziły tłumów uchodźców, niszcząc przy okazji kruchą sieć placówek medycznych.

Głód również mógłby nie być tak okropny, gdyby przerażeni ludzie nie blokowali dróg oraz torów kolejowych, by uchronić się przed zarazkami.

Jeśli zaś chodzi o budzącą od dawna grozę broń atomową, zdążono wykorzystać jedynie maleńki fragment światowego arsenału nuklearnego, nim Słowiańskie Odrodzenie załamało się od wewnątrz i ogłoszono nieoczekiwane zwycięstwo. Te kilkadziesiąt bomb wystarczyło, by wywołać trzyletnią zimę, lecz nie stuletnią noc, która mogłaby zgotować człowiekowi los dinozaurów. Przez kilka tygodni wydawało się, że cud niezwykłej powściągliwości ocalił planetę.

Tak się wydawało. I w rzeczy samej, nawet ta kombinacja — garstka bomb, trochę drobnoustrojów i trzy lata wyjątkowo kiepskich zbiorów — nie wystarczyłaby, aby zniszczyć potężne państwo, a wraz z nim cały świat.

Istniała jednak inna choroba, rak atakujący od wewnątrz.

“Bądź potępiony na wieki, Nathanie Holn” — pomyślał Gordon. Na całym pogrążonym w mroku kontynencie powszechnie wygłaszano tę klątwę.

Odsunął na bok worki z korespondencją. Nie zważając na poranny chłód, otworzył wiszącą u lewego boku torbę i wyciągnął z niej małą paczuszkę owiniętą w aluminiową folię, powleczoną warstwą stopionego wosku.

Jeśli kiedykolwiek miał do czynienia z nagłą sytuacją, to właśnie teraz. Będzie potrzebował energii, by przeżyć ten dzień. Tuzin kostek wołowego bulionu to było wszystko. co miał. Będzie mu to musiało wystarczyć.

Popiwszy gorzkosłoną kostkę łykiem wody z manierki. Gordon otworzył kopniakiem lewe drzwi dżipa. Kilka worków wysypało się na oszronioną ziemię. Zwrócił się w prawo i spojrzał na opatulony szkielet, który w milczeniu dzielił z nim noc.

— Panie listonoszu, urządzę panu pogrzeb tak przyzwoity, jak to tylko możliwe gołymi rękoma. Wiem, że nie jest to wystarczająca zapłata za to, co mi pan dał, niemniej to wszystko, co mogę zaoferować.

Sięgnął ręką nad wąskim barkiem kościotrupa i otworzył drzwi po stronie kierowcy.

Gdy wysiadł i ruszył ostrożnie na drugą stronę dżipa, jego mokasyny ślizgały się na pokrytym lodem gruncie.

“Dobrze chociaż, że nocą nie padał śnieg. Tu w górach jest tak sucho, że grunt powinien niedługo odtajać na tyle, by dało się w nim kopać”.

Zardzewiałe prawe drzwi skrzypnęły, gdy za nie pociągnął. Złapanie osuwającego się do przodu szkieletu w opróżniony worek na listy okazało się trudnym zadaniem. Gordonowi udało się jednak jakoś ułożyć owinięte w ubranie kości na leśnej ściółce.

Zdumiało go, jak dobrze są zachowane. W suchym klimacie szczątki pocztowca osiągnęły stan bliski mumifikacji, co dało owadom czas na zrobienie porządku i usunięcie brudów. Wyglądało na to, że choć upłynęło tak wiele lat, reszta dżipa jest wolna od pleśni.

W pierwszej kolejności sprawdził strój listonosza.

“To dziwne. Dlaczego nosił pod kurtką wełnianą koszulę?”

Strój ów, ongiś barwny, lecz teraz wyblakły i poplamiony, był do niczego, lecz skórzana kurtka stanowiła cudowne znalezisko. Jeśli nie będzie za mała, niezmiernie zwiększy jego szansę.

Obuwie wyglądało na stare i spękane, lecz mogło nadawać się do użytku. Gordon wytrząsnął ostrożnie makabryczne, suche szczątki i położył buty obok swych stóp.

“Może trochę za duże”. Wszystko jednak było lepsze od rozpadających się mokasynów.

Wsunął kości do worka, tak delikatnie, jak tylko potrafił. Zdziwił się, jak łatwo mu to przyszło. Wszelkie przesądy wypaliły się w nim nocą. Pozostał jedynie łagodny szacunek oraz pełna ironii wdzięczność dla poprzedniego właściciela wszystkich tych rzeczy. Strzepnął ubranie, wstrzymując oddech z uwagi na pył, po czym powiesił je na gałęzi sosny, by się przewietrzyło. Wrócił do dżipa.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Listonosz»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Listonosz» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Listonosz»

Обсуждение, отзывы о книге «Listonosz» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x