“Aha — pomyślał. Tajemnica koszuli jest rozwiązana”. Tuż obok miejsca, w którym spał, leżała niebieska bluza mundurowa o długich rękawach z naszywkami Poczty Stanów Zjednoczonych na ramionach. Mimo upływu lat wyglądała niemal jak nowa. “Jedna dla wygody, a druga na użytek szefa”.
Już jako chłopiec Gordon wiedział, że listonosze tak robią. Jeden z nich w parne, letnie popołudnia doręczał pocztę w jaskrawych, hawajskich koszulach. Zawsze z wdzięcznością przyjmował szklankę zimnej lemoniady. Gordon żałował, że nie pamięta jego nazwiska.
Drżąc od porannego chłodu, wsunął się w mundurową bluzę. Była tylko odrobinę za duża.
— Może dorosnę, by ją wypełnić — wymamrotał do siebie nieprzekonujący żart. W wieku trzydziestu czterech lat ważył zapewne mniej niż wtedy, gdy miał siedemnaście.
W schowku znajdowała się spękana mapa Oregonu. Zastąpi mu tę, którą utracił. Nagle z głośnym krzykiem Gordon złapał za małą, jasną, plastykową kostkę. Scyntylator! — Niewielkie urządzenie było znacznie lepsze niż licznik Geigera. Skryty w jego wnętrzu kryształ będzie emitował słabiutkie błyski, gdy tylko uderzy w niego promieniowanie gamma. Nie potrzebował nawet prądu! Gordon skrył przedmiot w dłoniach i podniósł do oka. Zobaczył kilka oddzielonych znacznymi odstępami czasu rozbłysków wywołanych promieniami kosmicznymi. Poza tym sześcian był spokojny.
“Po co było przedwojennemu pocztowcowi coś takiego?” — zastanawiał się leniwie Gordon, chowając scyntylator w kieszeni spodni.
Ukryta w schowku latarka była rzecz jasna do niczego. Alarmowe race zamieniły się w pokruszoną masę.
Torba, oczywiście. Na podłodze pod siedzeniem kierowcy leżał wielki, skórzany worek listonosza. Był suchy i spękany, lecz gdy pociągnął za rzemienie, nie zerwały się, a klapy nadal mogły stanowić zabezpieczenie przed wilgocią.
Absolutnie nie mógł zastąpić jego utraconego plecaka firmy Kelty, był jednak znacznie lepszy niż nic. Kiedy otworzył główną przegródkę, wypadły z niej pakiety starej korespondencji, które rozsypały się po ziemi, gdy popękały kruche gumki. Gordon podniósł kilka leżących najbliżej listów.
— Od burmistrza Bend do dziekana Wydziału Medycyny Uniwersytetu Stanu Oregon w Eugene — Gordon odczytał adres z taką intonacją, jakby grał Poloniusza. Przerzucił jeszcze kilka kopert. Adresy na nich brzmiały górnolotnie i archaicznie.
— Doktor Franklin Davis z miasteczka Gilchrist przesyła — ze słowem PILNE wypisanym wyraźnie drukowanymi literami na kopercie — dość obszerny list do dyrektora Regionalnego Urzędu Dystrybucji Artykułów Medycznych… niewątpliwie domagając się priorytetu dla swych potrzeb.
Ironiczny uśmieszek na twarzy Gordona przerodził się w zasępioną minę, gdy tak przerzucał jeden list za drugim. Coś tutaj nie grało.
Spodziewał się, że rozśmieszy go widok reklam i korespondencji osobistej. W torbie nie znalazł jednak ani jednej przesyłki reklamowej. A choć prywatnych listów było sporo, większość kopert wyglądała, jakby pochodziły z urzędowych papeterii.
Cóż, i tak nie miał czasu bawić się w podglądacza. Zabrał jakiś tuzin listów dla rozrywki. Mógł też na ich odwrocie pisać swój nowy dziennik.
Starał się nie myśleć o utracie starego — szesnaście lat maleńkich bazgrołów, niewątpliwie studiowanych teraz uważnie przez bandytę, który ongiś był maklerem. Gordon był pewien, że ów przeczyta je i zachowa — podobnie jak miniaturowe tomiki wierszy, które zostały w plecaku — chyba że źle ocenił osobowość Rogera Septiena.
Któregoś dnia je odzyska.
Co w ogóle robił tu dżip Poczty Stanów Zjednoczonych? I co spowodowało śmierć listonosza? Część odpowiedzi na te pytania znalazł z tyłu pojazdu — otwory po kulach w szybie tylnej klapy skupione gęsto u góry po prawej stronie.
Spojrzał na sosnę. Tak jest, koszula i kurtka miały po dwie dziury w okolicy górnej części klatki piersiowej.
Próba porwania pojazdu bądź rabunku nie mogła zdarzyć się przed wojną. Listonoszy niemal nigdy nie atakowano, nawet podczas zamieszek towarzyszących kryzysowi późnych lat osiemdziesiątych, poprzedzającemu “złoty wiek”, który nastąpił w latach dziewięćdziesiątych. Poza tym zaginionego doręczyciela szukano by tak długo, aż by go odnaleziono.
Znaczyło to, że napad nastąpił po wojnie tygodniowej. Dlaczego jednak listonosz jechał sam przez tę okolicę po tym, jak Stany Zjednoczone praktycznie przestały istnieć? Jak długo po wojnie się to wydarzyło?
Z pewnością odjechał z miejsca zasadzki, szukając mało znanych dróg i szlaków, by umknąć napastnikom. Może nie wiedział, jak ciężko jest ranny albo po prostu wpadł w panikę.
Gordon podejrzewał jednak, że istniał inny powód, dla którego listonosz postanowił przedzierać się przez gąszcze jeżyn, aby skryć się w głębokim lesie.
— Chronił swój ładunek — wyszeptał. — Zestawił możliwość, że straci przytomność na drodze z szansą na znalezienie pomocy… i postanowił ocalić przesyłki zamiast starać się ratować życie.
Był to więc autentyczny powojenny listonosz. Bohater migotliwego zmierzchu cywilizacji. Gordon pomyślał o napisanej w dawnych czasach odzie do pracowników poczty… “Ani deszcz, ani grad…” Zadumał się nad faktem, że niektórzy tak mocno usiłowali podtrzymać światło.
To tłumaczyło urzędowe listy oraz brak reklamówek. Gordon nie zdawał sobie sprawy, że pozory normalności utrzymały się tak długo. Oczywiście siedemnastoletni rekrut służący w milicji nie miał zbyt wielu szans, by zobaczyć coś normalnego. Rządy motłochu i powszechne grabieże centrów dystrybucji dostarczały uzbrojonym przedstawicielom władzy zajęcia i przerzedzały ich szeregi, aż wreszcie milicję pochłonęły rozruchy, celem stłumienia których ją wysłano. Jeśli w ciągu tych miesięcy grozy byli gdzieś mężczyźni i kobiety, którzy zachowywali się w sposób godny ludzi, Gordon nie był tego świadkiem.
Historia odważnego listonosza przygnębiła go tylko. Opowieść o walce z chaosem toczonej przez burmistrzów, uniwersyteckich profesorów i listonoszy miała w sobie posmak pytania: “co by było, gdyby”, które było dla niego zbyt bolesne, by mógł się nad nim zastanawiać przez dłuższy czas.
Tylna klapa otworzyła się opornie, po kilku próbach wyważenia. Odsunąwszy na bok worki z korespondencją, Gordon znalazł kapelusz listonosza wraz z zaśniedziałą odznaką, pusty koszyk oraz cenne okulary słoneczne leżące w gęstym kurzu, w zagłębieniu obok tylnego koła.
Mała łopatka, która miała ułatwiać uwalnianie dżipa z kolein, posłuży teraz do pochowania swego dawnego właściciela.
Wreszcie, tuż za pękniętym pod naciskiem kilku ciężkich worków siedzeniem kierowcy, Gordon znalazł roztrzaskaną gitarę. Kula dużego kalibru złamała jej gryf. Obok niej, w sporej, pożółkłej torbie plastykowej, znalazł około funta suszonych ziół wydzielających mocny, piżmowy odór. Wspomnienia Gordona nie zatarły się jeszcze do tego stopnia, by nie rozpoznał woni marihuany.
Wyobrażał sobie dotąd listonosza jako łysiejącego faceta w średnim wieku o konserwatywnych poglądach. Teraz stworzył jego obraz na nowo. Uznał, że zmarły był bardziej podobny do niego: żylasty, brodaty, z wyrazem nieustannego zdumienia na twarzy, jakby miał zamiar zaraz powiedzieć: “Do licha!”
Może był to neohippis — przedstawiciel odłamu pokoleniowego, który zaledwie zaczął rozkwitać, gdy zdmuchnęła go wojna, wraz z wszelkimi powodami do optymizmu. Neohippis, który zginął w obronie rządowej poczty. Gordona nie zdziwiłoby to w najmniejszym stopniu. Miał przyjaciół w ruchu. Choć mogli być trochę dziwni, szczerze wierzyli w głoszone przez siebie idee.
Читать дальше