Gordon poczuł nadzieję. Być może Powhatan miał wrodzony talent i szybkością — nawet w średnim wieku — niemal dorównywał Macklinowi. Jeśli tak było — biorąc też pod uwagę większy zasięg jego rąk — może mu się uda uniknąć straszliwego uścisku nieprzyjaciela…
Wzmocniony ponowił wypad. Złapał koszulę przeciwnika i rozerwał ją. Tym razem Powhatan umknął mu z jeszcze większym trudem. Zrzucił z siebie wyszywaną bluzę i uchylił się przed gradem uderzeń, z których każde mogłoby zabić wołu. Już prawie udało mu się zadać straszliwy cios kantem dłoni w nerki, gdy niższy mężczyzna przemknął obok niego. Holnista odwrócił się jednak z szybkością błyskawicy i złapał Powhatana za nadgarstek!
Ten, rzucając wyzwanie losowi, zbliżył się do przeciwnika i zdołał się uwolnić szarpnięciem do tyłu.
Wydawało się jednak, że Macklin oczekiwał tego manewru. Generał przetoczył się obok Powhatana, a gdy ten odwrócił się błyskawicznie, by podążyć za nim, wyciągnął szybko dłoń i złapał wyższego mężczyznę za drugą rękę. Uśmiechnął się, gdy Powhatan spróbował raz jeszcze się wyśliznąć, tym razem bez skutku.
Oddalony od przeciwnika na odległość wyciągniętego ramienia, człowiek z doliny Camas szarpał się i dyszał. Pomimo zimnego deszczu sprawiał wrażenie zgrzanego.
“To koniec” — pomyślał rozczarowany Gordon. Mimo swych dawnych sporów z Powhatanem, próbował wymyślić jakiś sposób, by mu pomóc. Rozglądał się w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby rzucić we wzmocnionego potwora i odwrócić jego uwagę na chwilę wystarczającą, aby przeciwnik zdołał się wyrwać.
Wokół było jednak tylko błoto oraz kilka mokrych gałązek. Brakowało mu zresztą siły, by mógł choć odczołgać się z miejsca, gdzie go ciśnięto. Pozostawało mu leżeć bez ruchu i obserwując zakończenie, czekać na własną kolej.
— Teraz — oznajmił swemu nowemu jeńcowi Macklin. — Teraz może mi pan powiedzieć to, co ma pan do powiedzenia. Ale lepiej niech to będzie zabawne. Dopóki się uśmiecham, pan żyje.
Powhatan skrzywił twarz, gdy szarpnął się w rękach przeciwnika, sprawdzając jego żelazny uścisk. Nie przestawał ciężko dyszeć. Wyraz jego twarzy wydawał się teraz nieobecny, całkiem jakby senior był kompletnie zrezygnowany. Gdy wreszcie odpowiedział, jego głos brzmiał dziwnie rytmicznie.
— Nie chciałem tego. Mówiłem im, że nie mogę… za stary… opuścił mnie fart… — wypuścił z wysiłkiem powietrze i westchnął. — Błagałem je, żeby mnie nie zmuszały. I teraz, żeby skończyć z tym tutaj… — szare oczy zalśniły. — Ale to się nigdy nie kończy… chyba że śmiercią.
“Załamał się” — pomyślał Gordon. “Facet całkiem się rozkleił”. Nie chciał być świadkiem jego upokorzenia. “A ja opuściłem Denę, żeby odszukać tego sławnego bohatera…”
— To nie jest zabawne, seniorze — stwierdził zimnym tonem Macklin. — Proszę mnie nie nudzić, jeśli ceni pan chwile, które panu zostały.
Powhatan jednak sprawiał wrażenie roztargnionego, tak jakby naprawdę myślał o czymś innym, być może skupiał się na przypominaniu sobie czegoś, a rozmowę podtrzymywał tylko z uprzejmości.
— Po prostu… sądziłem, że powinien się pan dowiedzieć, iż wszystko zmieniło się trochę… gdy już opuścił pan program.
Macklin potrząsnął głową, ściągając brwi.
— O czym, u diabła, pan mówi?
Powhatan zamrugał powiekami. Po całym jego ciele przebiegł dreszcz. Macklin uśmiechnął się na ten widok.
— Chodzi mi o to… że nie chcieli zrezygnować z czegoś tak obiecującego, jak wzmacnianie… nie z tak błahego powodu, jak te niedociągnięcia, które wystąpiły pierwszym razem.
— Za bardzo się bali, by kontynuować eksperyment — warknął Macklin. — Bali się nas!
Powhatan zatrzepotał powiekami. Nie przestawał oddychać potężnymi, bezgłośnymi haustami.
Gordon wybałuszył oczy. Z tym facetem coś się działo. Oleiste kropelki potu zalśniły na jego barkach i piersi, nim zmył je gęsty, nierówno padający deszcz. Jego mięśnie zadrżały, całkiem jak w ataku kurczów.
Gordon zastanawiał się, czy Powhatan rozpadnie się na jego oczach.
Jego głos wydawał się odległy, jakby odurzony.
— …nowe wszczepy nie były tak wielkie ani tak potężne… miały raczej uzupełniać szkolenie w pewnych wschodnich sztukach… w biologicznym sprzężeniu zwrotnym…
Macklin odchylił głowę i roześmiał się głośno.
— Wzmocnieni neohippisi? Uch! Brawo, Powhatan! Świetny blef! To jest bomba!
Wydawało się jednak, że senior go nie słucha. Koncentrował się. Jego wargi poruszały się, całkiem jakby recytował coś, czego nauczył się na pamięć dawno temu.
Gordon wytrzeszczył oczy, mruganiem strząsnął z nich krople deszczu i wytrzeszczył je jeszcze bardziej. Wydało mu się, że na ramionach i barkach Powhatana zalśniły smugi krzyżujące się na szyi i klatce piersiowej. Drżenie wzmogło się, przechodząc w miarowy rytm, który sprawiał teraz wrażenie nie tyle chaotycznego co… celowego.
— Ten proces wymaga też mnóstwa powietrza — wyjaśnił George Powhatan tonem tak łagodnym, jakby to była zwyczajna rozmowa. Nadal oddychając głęboko, zaczął się prostować.
Macklin przestał się już śmiać. Gapił się teraz z niedowierzaniem.
Powhatan mówił dalej, nie zmieniając tonu.
— Jesteśmy zamknięci w podobnych klatkach… choć pan najwyraźniej ma do swojej upodobanie… Obu nas uwięził ostatni akt arogancji aroganckich czasów…
— Pan nie może…
— Doprawdy, generale. — Powhatan uśmiechnął się bez złości do trzymającego go mężczyzny. — Skąd ta zdziwiona mina… Z pewnością nie sądził pan, że pan i pańskie pokolenie byliście ostatnimi?
Macklin musiał nagle dojść do tego samego wniosku, co Gordon. Zrozumiał, że George Powhatan mówi tylko po to, by zyskać na czasie.
— Macklin! — krzyknął Gordon.
Holnista nie pozwolił jednak, by odwróciło to jego uwagę. Długi, przypominający maczetę nóż wysunął się z pochwy z szybkością błyskawicy. Zalśnił wilgotnym blaskiem w świetle lampy, gdy Macklin machnął nim w dół, ku unieruchomionej prawej ręce Powhatana.
Wciąż pochylony i nie przygotowany na atak, senior zareagował, uchylając się błyskawicznie. Nóż ześliznął się, pozostawiając jedynie drobną rysę. Powhatan złapał wolną dłonią nadgarstek przeciwnika.
Holnista krzyknął głośno, gdy zaczęli się ze sobą szamotać. Generał był silniejszy i sprawił, że ociekający wodą nóż zaczął się zbliżać do celu.
Powhatan postąpił nagle jeden krok i poruszył biodrami. Padł na plecy, przerzucając sobie Macklina nad głową. Generał wylądował na nogach, nie puszczając przeciwnika. Tym razem on z kolei szarpnął mocno. Kręcąc się wokół niczym dwa ramiona bąka, rzucali nawzajem sobą z coraz większym impetem, aż wreszcie zniknęli w otaczającej krąg światła ciemności. Rozległ się trzask. Potem następny. Dla Gordona brzmiało to tak, jakby słonie tratowały podszycie.
Krzywiąc twarz z bólu wywoływanego nawet najmniejszym ruchem, odczołgał się na tyle daleko od światła, by jego oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności. Zatrzymał się pod zmoczonym deszczem żywotnikiem. Popatrzył w kierunku, w którym zniknęli, lecz był w stanie śledzić walkę jedynie dzięki hałasowi oraz pierzchaniu małych leśnych zwierzątek, uciekających ze szlaku zniszczenia.
Gdy dwie zmagające się ze sobą postacie ponownie wypadły na polanę, ich ubrania zwisały w strzępach, a ciała pokrywały tuziny czerwonych strużek, wypływających z dziesiątków skaleczeń i zadrapań. Nóż zniknął, lecz nawet bez broni obaj wojownicy budzili przerażenie. Na ich drodze nie ocalały żadne chaszcze czy nawet małe drzewka. Strefa spustoszenia podążała za nimi wszędzie tam, gdzie przetaczała się bitwa.
Читать дальше