Podobnie jak Gogleskanie nie zwykli walczyć z szatanem we własnych głowach. Czy nie szukali kontaktu fizycznego poza porą godów albo wychowywania młodych? I nie zwracali się do siebie inaczej, jak z użyciem form bezosobowych? Niemniej… Khone próbował obecnie nauczyć się tego wszystkiego.
Khone zmieniał swoje życie. Stopniowo, tak jak Obrońcy. Dla obu ras wszystkie te zmiany musiały być skrajnie trudne, ale nie były aktami tchórzostwa, nie zasługiwały na moralne potępienie, jak to, co Khone zasugerował Liorenowi. Nagle pomyślał o Hellishomarze, którego stan dał bodziec do obecnych poszukiwań i spowodował takie zamieszanie w głowie Tarlanina.
Młody Groalterri też zmagał się sam ze sobą. Przeciwstawił się własnym odruchom i naukom niemal nieśmiertelnych Rodziców. Zmusił siebie do czegoś, co było mu zupełnie obce.
Próbował popełnić samobójstwo.
— Potrzebuję pomocy — powiedział Lioren.
— Prośba o pomoc jest przyznaniem się do osobistej słabości, bezradności — mruknął Khone. — U kogoś dumnego może stać się pierwszym krokiem do przeprosin. Niestety, ja nie mogę pomóc. Czy wiesz, gdzie szukać tej pomocy?
— Wiem, kogo spytać — odparł Lioren i nagle zamarł, uświadomiwszy sobie, że Khone zwrócił się do niego bezpośrednio, że zaczęli rozmawiać jak członkowie bliskiej rodziny. Nie wiedział, co to może oznaczać i nie chciał ryzykować pytania, gdyż Khone i tak źle go zrozumiał.
Gogleskanin uznał najwyraźniej, że chodzi o pomoc w rozwikłaniu problemu Cromsagu, podczas gdy naprawdę chodziło o przypadek Hellishomara. W tej sprawie powinien zwrócić się najpierw do O’Mary, potem do Conwaya, Thornnastora, Seldala i każdego, kto miałby cokolwiek do zaoferowania. Musiał przyznać się sam przed sobą do braku wystarczających kompetencji. Próba rozwiązania tego dylematu w pojedynkę byłaby świadectwem próżności i niewybaczalnym marnowaniem czasu.
Prośby o pomoc i przyznawanie się do bezradności też nie leżały w naturze Tarlan, ale w Szpitalu wszyscy wszystkim pomagali, często nawet nieproszeni i nie sądził, aby ktoś zrobił sprawę z jeszcze jednego takiego przypadku.
Opuszczając kilka minut później pomieszczenie Khone’a Lioren stwierdził, że chyba jego przyzwyczajenia też zaczynają się zmieniać.
Oczywiście tylko w nieznacznym stopniu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Seldal został zaproszony jako lekarz odpowiedzialny za pacjenta od samego początku i najbardziej doświadczony w borykaniu się z jego przypadkiem, chociaż to akurat miało się niebawem zmienić. Diagnostyk Thornnastor z Patologii i równie znany diagnostyk Conway, który został niedawno mianowany szefem Chirurgii, ciągle jeszcze nie wiedzieli, dlaczego O’Mara zażądał ich obecności na spotkaniu poświęconym pacjentowi, który był już na najlepszej drodze do wyzdrowienia.
Liorenowi przypominało to nieco niedawny proces sądowy i chociaż tym razem miały być omawiane tylko sprawy medyczne, nie oczekiwał, aby potraktowano go równie uprzejmie, jak wtedy. Pierwszy zabrał głos Seldal.
— Jak widzicie, pacjent miał blisko trzysta ran kłutych, rozłożonych równo na górnych i bocznych powierzchniach ciała, nawet na obszarze pomiędzy mackami, gdzie skóra jest najcieńsza — powiedział, wskazując na ekran. — Rany zostały zadane przez latające owady, składające jaja w ciele ofiar. Dodatkowym czynnikiem była infekcja wszystkich ran. Uznano, że najlepiej będzie sięgnąć po nallajimskie metody operowania, i wyznaczono mnie do tego przypadku. Z powodu wielkiej masy ciała, postęp leczenia pacjenta był powolny, jednak rokowania są coraz lepsze. Poza jednym aspektem…
— Doktorze Seldal — wtrącił się Thornnastor. Jego głos przypominał niecierpliwe porykiwanie rożka mgłowego. — Spytał pan oczywiście, jak doszło do tego, że zadano aż tyle ran?
— Owszem, ale pacjent nie udzielił tej informacji — powiedział Seldal zirytowany, że mu przerywają. — Chciałem właśnie powiedzieć, że rzadko ze mną rozmawia, nigdy zaś nie wypowiada się na własny temat ani na temat swojego stanu zdrowia.
— Rozmieszczenie obrażeń sugeruje atak przez cały rój owadów — odezwał się po raz pierwszy Diagnostyk Conway. — To, pod jakim kątem zostały zadane, pozwala przypuszczać, że cały ten rój nadleciał z jednego kierunku, chociaż możliwe, że Hellishomar poruszył ich gniazdo i wówczas owady zaatakowały po prostu te partie jego ciała, do których miały najbliżej. Niewiele wiemy o Groalterrich, którzy odmawiają kontaktu, a zatem milczenie pacjenta, jakkolwiek irytujące, nie jest niczym niezwykłym. W przeszłości już nie raz leczyliśmy chorych, którzy odmawiali współpracy.
— Hellishomar jest jak najbardziej skłonny do współpracy — powiedział Seldal. — Gdy się odzywa, robi to uprzejmie, z szacunkiem, ale nie mówi niczego o sobie. Przypuszczam jednak, że jego obecny stan jest wynikiem problemów emocjonalnych, dlatego też poprosiłem obecnego tu chirurga kapitana Liorena, aby spróbował porozmawiać z pacjentem…
— Ależ to sprawa raczej dla naczelnego psychologa — zahuczał Thornnastor. — I co ma do tego dwóch bardzo zajętych Diagnostyków?
— Ta decyzja nie była ze mną konsultowana — powiedział spokojnie O’Mara.
Thornnastor i Conway spojrzeli na psychologa sześcioma oczami. Potem skierowali wszystkie na Liorena. Miał zapewne sporo szczęścia, że nie potrafił odczytywać tralthańskich i ludzkich gestów.
— Zrobiłem to w nadziei, że Liorenowi uda się powtórzyć sukces, który zanotował w kontaktach z innym moim pacjentem, byłym Diagnostykiem Mannenem. Nie byłem pewny, czy to dość ważna kwestia, aby zwracać się z nią do naczelnego psychologa. Obecnie Lioren jest jednak przekonany, że należy to zrobić. Po rozmowie zgodziłem się z nim w całej rozciągłości.
Seldal usiadł z powrotem na swojej grzędzie, Lioren zaś ułożył dwie środkowe kończyny na blacie i spróbował zebrać myśli.
Thornnastor zatupał niecierpliwie wszystkimi sześcioma nogami. Conway wydał jakiś dźwięk i powiedział:
— Kapitanie, wiem, że udało się panu pomóc doktorowi Mannenowi, który był moim nauczycielem i nadal jest moim przyjacielem. Jestem za to bardzo wdzięczny. Jak jednak możemy wesprzeć pana w sprawie, która jest raczej psychiatrycznym problemem?
— Zanim zacznę, chciałbym prosić, aby nie zwracać się do mnie moim dawnym tytułem — odezwał się Lioren. — Odebrano mi prawo praktykowania zawodu — znacie powód takiego stanu rzeczy, wiecie, że sam też nie chciałem być dłużej chirurgiem. Niemniej nie potrafię zmienić sposobu patrzenia na chorych, przez co moje dotychczasowe doświadczenie każe mi sądzić, że problemu Hellishomara nie da się do końca zakwalifikować w ten sposób. Najpierw muszę jednak przedstawić pokrótce ewolucyjne i kulturowe tło, niezbędne dla zrozumienia przypadku.
Nikt nie przerywał mu już, gdy opisywał właściwy kulturze Groalterrich podział na rozwijających cywilizację techniczną Młodych i telepatycznych Rodziców, oraz jakie ci pierwsi otrzymują nauki, jak podchodzą do sprawy osiągania dojrzałości. Wspomniał to, co O’Mara opowiedział o osobniczym odtwarzaniu ciągu ewolucyjnych zmian; zaznaczył, że wedle standardów Groalterrich, młodzi byli ledwie inteligentni, chociaż rodzice i tak troszczyli się o nich, jak tylko potrafili. Z drugiej strony, dorosłe istoty były tak wielkie, że ich liczba musiała być ściśle kontrolowana, jeśli rasie nie miało zagrozić wyginięcie. Obserwacje satelitarne pozwoliły ustalić, że cała populacja rodziców i młodych liczy nie więcej niż trzy tysiące osobników, a zatem narodziny Młodego były wydarzeniem nadzwyczaj rzadkim. Tym większa była rodzicielska troska.
Читать дальше