— Gdybyśmy mieli więcej czasu, moglibyśmy najpierw ich nakarmić, a potem wziąć próbki — powiedziała Cha, gdy stanęli wokół fotela z szamoczącym się obcym. — Może wtedy pacjent byłby bardziej skłonny do współpracy.
— Tyle czasu znajdziemy — rzekła Murchison. — Naprawdę, czasem bardzo mi kogoś przypominasz, Cha.
— Kogo? — spytała Naydrad w typowy dla Kelgian, bezpośredni sposób. — Kto może być tak dziwny?
Patolog zaśmiała się, ale nie odpowiedziała. Cha Thrat też milczała. Murchison poruszyła bezwiednie bardzo ryzykowny temat. Sommaradvanka pomyślała, że jeśli kiedyś będzie miała się dowiedzieć, co właściwie zaszło na Goglesk, lepiej, aby usłyszała to od swojego partnera, a nie od Cha. Prilicla też zresztą nalegał na podobne rozwiązanie.
Żywność FGHJ była zdumiewająco mało zróżnicowana. Trafili tylko na dwa wzory pojemników — w jednych była woda, w drugich zalatujący lekko płyn. Znaleźli też bloki suchego, gąbczastego materiału opakowanego w cienką folię z wielkim pierścieniem służącym do otwierania. Według Murchison jedno i drugie było syntetyczne i pasowało do wymagań metabolicznych obcych, drobne zaś ilości nieodżywczych substancji obecnych w obu produktach miały zapewne dostarczyć miłych wrażeń kubkom smakowym istot.
Ale gdy Cha rzuciła stworzeniu jeden z pakunków, ono zaczęło szarpać go zębami, nie próbując nawet wcześniej zdjąć zeń opakowania. Zignorowało również łatwe do usunięcia kapsle na butelkach, a wbiło kły w szyjkę i wychłeptało ile mogło, większość zawartości wylewając wszakże na siebie.
Kilka minut później Murchison mruknęła coś pod nosem i powiedziała:
— Z całą pewnością nie potrafi zachować się przy stole, ale chyba nie jest już głodny. Zaczynajmy.
Ostatecznie nie zauważyli jednak szczególnej zmiany w zachowaniu najedzonego osobnika, może z wyjątkiem tego, że miał więcej sił do walki z nimi. Zanim udało się pobrać próbki, Naydrad i Cha Thrat dorobiły się po kilka siniaków każda, Danalta zaś, któremu zagrozić mogły jedynie wysokie temperatury, musiał przybierać nader wymyślne kształty, aby przytrzymać bestię. Gdy było już po wszystkim, Murchison wysłała Danaltę i Naydrad naprzód z próbkami, a sama została jeszcze chwilę w centrali, żeby przyjrzeć się stworzeniu.
— Wcale mi się nie podoba — powiedziała.
— Mnie też niepokoi — zgodziła się Sommaradvanka. — Niemniej jeśli wystarczająco długo będzie się podchodzić do problemu od różnych stron, zwykle znajdzie się rozwiązanie.
— Chyba jakiś wasz filozof musiał kiedyś tak powiedzieć — mruknęła patolog. — Ale przepraszam. Do czego zmierzałaś?
— To akurat zdanie usłyszałam od porucznika Timminsa — powiedziała Cha. — Chciałam podsumować to, co wiemy. Trafiliśmy zatem na statek, którego załoga cierpi na szczególne schorzenie. Jest zdrowa fizycznie, ale upośledzona umysłowo. Nie tylko nie potrafi obsługiwać jednostki, ale zapomniała też, jak rozpina się zatrzaski i otwiera drzwi czy opakowania żywności. Zmienili się w zwierzęta.
— Na razie nie słyszę nic nowego.
— Kabiny mieszkalne pozbawione są wygód, co skłoniło nas najpierw do przypuszczenia, że może to być statek więzienny. Niewykluczone jednak, że członkowie załogi z jakichś powodów, być może związanych z podróżami kosmicznymi, wiedzą, iż wygody i tak nie przydadzą im się na nic w czasie lotu. Może spodziewają się, że zmienią się w zwierzęta i że będzie to stan przejściowy, krótkotrwały. Jednak tym razem coś poszło nie tak i zmiana okazała się trwała.
— Teraz to co innego — stwierdziła Murchison, wzdragając się lekko. — Niemniej, jeśli to ci w czymś pomoże, mogę powiedzieć, że wśród dostarczonych przez Naydrad próbek była zarówno żywność, jak i leki. Dokładnie rzecz biorąc, jeden lek, kapsułki z doustnym środkiem uspokajającym, takim samym jak ten znaleziony w zwłokach. Może masz więc rację, mówiąc, że spodziewali się czegoś i ten środek miał złagodzić destruktywne skutki stanu zezwierzęcenia. Dziwne jednak, że Naydrad, która jest bardzo skrupulatna, gdy chodzi o poszukiwania, nie znalazła żadnych lekarstw ani też narzędzi, które mogłyby służyć celom medycznym. Jeśli więc nawet przewidzieli własną chorobę, wygląda na to, że nie mieli w załodze lekarza.
— Ta informacja jeszcze bardziej komplikuje sprawę — stwierdziła Cha Thrat.
Murchison zaśmiała się, jednak bladość twarzy sugerowała, że wcale nie jest jej do śmiechu.
— Z tym, którego zaczęliśmy kroić, wszystko było w porządku. O ile nie liczyć tego przypadkowego urazu głowy, który spowodował śmierć. Nie widzę też żadnych objawów chorób somatycznych u pozostałych członków załogi. Coś wszakże wyczyściło im mózgi. Wymazało wspomnienia, całą wiedzę i umiejętności i samo też zniknęło bez śladu, zostawiając ich tylko z instynktami i odruchami. Całkiem jak zwierzęta. Co to jednak mogło być? — zakończyła, znowu się wzdragając. — Co może powodować równie selektywne uszkodzenia centralnego układu nerwowego?
Cha Thrat poczuła nagle impuls, aby przytulić patolog. Nigdy jeszcze żaden Sommaradvanin nie myślał w ten sposób o człowieku. Z wielkim trudem opanowała uczucia, które nie były przecież jej uczuciami.
— Być może środek do narkozy pozwoli znaleźć odpowiedź na to pytanie. U tych pacjentów choroba, czy cokolwiek to jest, zapewne nadal się rozwija. Jeśli ich uśpimy i zlokalizujemy tego ostatniego, może okaże się, że u niego przebiega ona inaczej albo jest na nią w naturalny sposób odporny? Badając go, znajdziemy może sposób na wyleczenie wszystkich.
— Właśnie, anestetyk — mruknęła z uśmiechem Murchison. — W ten taktowny sposób przypomniałaś mi, na czym polega moja praca. Prilicla nie zrobiłby tego lepiej. Marnuję tutaj czas. — Odwróciła się i już chciała wyjść, gdy jeszcze sobie o czymś przypomniała. Nadal była bardzo blada. — Cokolwiek spotkało te istoty, wykracza to poza moje doświadczenie kliniczne. Być może nikt w Szpitalu nie zetknął się jeszcze z niczym podobnym. Jednak nam nie powinno tu nic zagrażać. Z wykładów pamiętasz zapewne, że konkretne patogeny mogą być niebezpieczne tylko dla istot z tej samej ekosfery i nie oddziałują na organizmy pochodzące spoza planety. Czasem trafiamy jednak na coś, co zaprzecza całej naszej wiedzy, trudno więc wykluczyć, że pewnego dnia spotkamy wyjątek i od tej reguły, czyli chorobę zdolną przenosić się mimo barier ewolucyjnych. Samo przypuszczenie, że taki wyjątek jest prawdopodobny, bardzo mnie przeraża. Jeśli mielibyśmy trafić nań właśnie teraz, musimy pamiętać, że choroba ta nie daje żadnych somatycznych objawów, a tylko psychiczne. Będę musiała porozmawiać o tym z Priliclą. Powinniśmy obserwować się nawzajem, czy nie pojawia się w naszym zachowaniu coś dziwnego, czy nie nawiedzają nas dziwne myśli.
Murchison pokręciła głową z wyraźną irytacją.
— Na ile mogę być czegoś pewna, sądzę, że nic nie powinno ci tu zagrażać — rzekła. — Ale tak czy owak, uważaj, proszę.
Cha Thrat nie miała pojęcia, jak długo stała wpatrzona w szamoczącego się FGHJ i jego silne dłonie, które przeprowadziły ten statek tak daleko między gwiazdami. W końcu jednak opuściła centralę przygnębiona. Była zła na siebie, że nie potrafi wpaść na żaden pomysł. Ruszyła zbierać żywność dla pozostałych, nadal głodnych członków załogi. Ale gdy weszła do pierwszego magazynu, ze zdumieniem ujrzała tam Priliclę.
— Zmiana planów, przyjaciółko Cha — powiedział empata.
Читать дальше