Odleciał wdzięcznie, znikając w centralnym szybie, w kierunku jadalni i pokładu rekreacyjnego. Wkrótce potem, w bardziej tradycyjny sposób, poszli w jego ślady Naydrad, Danalta, Murchison i Cha Thrat. Patolog zatrzymała się jeszcze na chwilę i położyła dłoń na jednej ze środkowych kończyn Sommaradvanki.
— Poczekaj, proszę — powiedziała. — Chciałabym z tobą porozmawiać.
Cha zamarła, ale nie odezwała się ani słowem. Dotyk drobnej, różowej dłoni i widok pulchnej twarzy wywołały w niej całkiem obce Sommaradvance, a nawet istocie płci żeńskiej, odczucia. Powoli, aby nie urazić Murchison, uwolniła mackę i przywołała się do porządku.
— Obawiam się nieco tej misji ratunkowej, Cha — powiedziała patolog. — A dokładniej wrażenia, jakie mogą zrobić na tobie ofiary. Takie rany bywają dość paskudne. Mało kto zresztą zostaje wtedy przy życiu, zwykle trafiamy tylko na zmiażdżone i rozerwane wskutek dekompresji ciała. Jak cię znam, będziesz próbowała się wtrącać, jednak tym razem musisz naprawdę postarać się zachować dystans.
Cha nie zdążyła nawet odpowiedzieć, gdy Murchison znowu się odezwała.
— Rewelacyjnie sprawiłaś się przy Khonie. Wprawdzie nie wiem za bardzo, jak ci się to udało, ale ważne, że miałaś szczęście. Jak byś się czuła, gdyby oboje albo któreś z nich zmarło? Co ważniejsze, co byś wówczas zrobiła?
— Nic — odparła Cha, starając się przekonać samą siebie, że wyraz twarzy obcej istoty oznacza przyjazną troskę przełożonej o podwładną i że nie ma w nim nic osobistego. — Czułabym się bardzo źle, ale na pewno nie dokonałabym samookaleczenia. Zasady etyczne chirurga — wojownika są jednoznaczne, ale nawet na Sommaradvie zdarzają się lekarze, którzy traktują je o wiele swobodniej niż ja. Niejednokrotnie dawali mi odczuć, jak bardzo nie w smak im moja zasadniczość. Nie porzucam jej, ale w Szpitalu i na Goglesk całkiem inne zasady uznawane są za najważniejsze. Stąd zmiana w naszym podejściu…
Przerwała, uświadomiwszy sobie, że mimowolnie użyła liczby mnogiej, ale Murchison chyba niczego nie spostrzegła.
— Nazywamy to poszerzeniem horyzontów — stwierdziła patolog. — Cieszę się, że tak to widzisz, Cha. Szkoda, że… jak mówiłam, moim zdaniem marnujesz się jako technik. Ale przełożeni mieli z tobą sporo kłopotów, a po ostatnim incydencie nie widzę kogokolwiek, kto zaakceptowałby cię na swoim oddziale. Może jednak z czasem sprawa przycichnie na tyle, że nikt nie będzie ci tego pamiętał. Wtedy chętnie porozmawiam z kilkoma osobami o przeniesieniu cię na powrót do korpusu medycznego. Co o tym sądzisz?
— Byłabym wdzięczna — odpowiedziała, szukając gorączkowo sposobu, aby zakończyć wreszcie tę rozmowę z kimś, kto był dla niej nie tylko życzliwym i pełnym zrozumienia obcym, ale także obiektem całkiem innych westchnień. Niestety, był to problem, który zapewne mogły rozwiązać tylko zaklęcia O’Mary. — Przepraszam, ale jestem też bardzo głodna — dodała pospiesznie.
— Głodna! — zdumiała się Murchison. Wchodząc do szybu, roześmiała się nagle. — Wiesz, Cha, niekiedy bardzo przypominasz mi mojego partnera.
Sommaradvanka położyła się po posiłku, ale nie mogła usnąć. Po paru godzinach wiercenia się na posłaniu wstała i poszła sprawdzić, czy system podtrzymywania życia i syntetyzator żywności w izolatce Khone’a działają jak należy. Gogleskanin również nie spał. Porozmawiali trochę cicho podczas karmienia noworodka. Potem pacjenci zasnęli, a ona siedziała tylko, wpatrując się w skomplikowane urządzenia na pokładzie medycznym. W nocnym oświetleniu robiły niesamowite wrażenie. Tak zamyśloną znalazł ją Prilicla.
— Rozmawiałaś z naszym przyjacielem? — spytał, unosząc się nad oboma Gogleskanami.
— Tak. Zgodził się z twoją sugestią. Nie chce sprawiać kłopotu.
— Dziękuję, przyjaciółko Cha. Czuję, że inni się już budzą i niebawem do nas dołączą. Jeszcze trochę, a będziemy…
Przerwał mu podwójny sygnał zwiastujący wyjście do normalnej przestrzeni. Kilka minut później odezwał się pełniący służbę na mostku porucznik Haslam.
— Czujniki dalekiego zasięgu wykryły duży statek.
Brak śladów podwyższonego promieniowania, rozpraszającej się chmury szczątków czy innych znaków katastrofy. Jednostka wiruje wokół podłużnej osi, stwierdzamy też powolne koziołkowanie. Kierujemy teleskop na znany nam namiar. Zaraz przekażemy obraz na ekran.
W centrum pojawił się wąski, lekko rozmazany trójkąt. Haslam wyostrzył obraz i obiekt zmalał.
— Przygotować się na maksymalny ciąg za dziesięć minut — powiedział. — Degrawitatory na trzy g. Powinniśmy podejść do niego za niecałe dwie godziny.
Cha i Khone patrzyli na ekran razem z resztą ekipy medycznej. Prilicla aż dygotał od ich zniecierpliwienia. Byli tak gotowi do działania, jak to tylko możliwe. Z dalszymi przygotowaniami musieli wszakże poczekać do chwili, gdy będzie cokolwiek wiadomo o fizjologicznej klasyfikacji istot, które mieli ratować. Jednak do pewnych wniosków na ten temat można było dojść nawet przy obecnym dystansie.
— Komputer astrogacyjny podaje — rzekł kapitan Fletcher — że najbliższa gwiazda jest odległa o jedenaście lat świetlnych i nie ma układu planetarnego, zatem statek nie pochodzi stamtąd. Chociaż wielki, jest zbyt mały na wielopokoleniowy statek kolonizacyjny, można więc przypuszczać, że posiada napęd nadprzestrzenny podobny do naszego. Jednak nie przypomina żadnej konstrukcji znanej w obrębie Federacji. Mimo rozmiarów to czysty aerodynamicznie deltoid, jest zatem przystosowany do sterowanych lotów atmosferycznych. Techniczne i ekonomiczne problemy sprawiają, że większość ras buduje tylko małe ładowniki, większe statki kosmiczne zaś nigdy nie wchodzą w atmosferę planet i nie muszą mieć opływowych kształtów. Dwa znane wyjątki dotyczą gatunków o wielkich gabarytach.
— Wspaniale — mruknęła Naydrad. — Będziemy ratować bandę gigantów.
— Na razie to tylko spekulacje — powiedział kapitan. — Na waszym ekranie tego nie widać, ale zaczynamy rozróżniać pewne szczegóły konstrukcyjne. Ten statek nie został zbudowany przez miłośników zegar — mistrzowskiej precyzji. Postawiono raczej na prostotę. Widzimy małe osłony otworów inspekcyjnych i dwie wielkie pokrywy, które muszą być włazami. Wprawdzie możliwe, że są to tylko luki ładowni, zwykle co najmniej dwa razy większe od zwykłych wejść, jednak wiele sugeruje, że chodzi o ogromne i masywne istoty…
— Nie bój się, przyjacielu Khone — wtrącił się Prilicla. — Nawet obłąkany Hudlarianin nie przedarłby się przez to, co zbudowała dla ciebie Cha, a nasi rozbitkowie pewnie i tak okażą się nieprzytomni. Oboje będziecie tu bezpieczni.
— Pacjent jest wdzięczny za uspokojenie — powiedział Gogleskanin. — Dziękuję — dodał, zdobywając się na niebagatelny wysiłek.
— Przyjacielu Fletcher — odezwał się empata — domyślasz się jeszcze czegoś na temat owej rasy, wyjąwszy to, że zapewne chodzi o wielkie istoty, którym brakuje talentu do precyzyjnej roboty?
— Właśnie miałem o tym powiedzieć. Analiza ulatniającej się mieszanki atmosferycznej…
— Kadłub został rozhermetyzowany? — spytała zaciekawiona Cha. — Z zewnątrz czy od wewnątrz?
— Techniku! — rzucił władca statku, przypominając jej o zajmowanej pozycji. — Dla twojej informacji, niezwykle trudno jest zbudować całkiem szczelną konstrukcję do użytkowania w próżni. I znacznie praktyczniej jest dbać o stałe ciśnienie wewnątrz kadłuba, uzupełniając na bieżąco te ilości gazów, które wymkną się przez mikroszczeliny. W tym przypadku nie zaobserwowano ucieczki powietrza sugerującej poważniejszą dehermetyzację. Nie ma też żadnych oznak zderzenia ani uszkodzenia poszycia. Te ślady atmosfery, które wykryliśmy, sugerują, iż załogę tworzą ciepło — krwiści tlenodyszni żyjący w podobnym przedziale temperatur co my.
Читать дальше