Prilicla już na nich czekał. Wyszedł śluzą na pokładzie medycznym i wędrował wzdłuż kadłuba, mając nadzieję ustalić, gdzie dokładnie przebywają rozbitkowie.
Kapitan odezwał się, gdy tylko stanęli prosto na szarym, nie pokrytym farbą kadłubie. Magnetyczne buty utrzymywały ich na miejscu, a kadłub Rhabwara wisiał nad nimi niczym lśniący bielą wypukły sufit.
— Istnieje wiele sposobów mocowania drzwi. Mogą się otwierać do środka albo na zewnątrz, odsuwać w pionie albo w poziomie, obracać zgodnie z ruchem wskazówek zegara albo w przeciwnym kierunku. Jeśli budowniczowie są wystarczająco zaawansowani na polu inżynierii molekularnej, drzwi mogą się otwierać nawet w płycie litego metalu. Nie spotkaliśmy jeszcze istot zdolnych stworzyć coś takiego, ale jeśli kiedyś się to zdarzy, będziemy im na pewno winni wielki szacunek.
, Jeszcze przed wstąpieniem do Korpusu Cha Thrat dowiedziała się, że Fletcher był onegdaj wykładowcą na jednej z najlepszych ziemskich uczelni i bez wątpienia najmłodszym z autorytetów w dziedzinie komparatystyki pozaziemskich technologii. Stare nawyki jeszcze go nie opuściły i nawet tkwiąc na kadłubie obcego statku, gotów był wygłosić wykład okraszony rzucanym od czasu do czasu żartem. Niezależnie od tego starał się, aby rejestratory miały co nagrywać, na wypadek gdyby nagle coś położyło kres wykładowi.
— Stoimy na wielkim włazie. Ma kształt prostokąta z zaokrąglonymi rogami. Otwiera się zatem do środka albo na zewnątrz. Czujniki podpowiadają, że pod nami znajduje się rozległa pusta przestrzeń, która może być ładownią albo śluzą osobową. Nie chodzi więc raczej o panel osłaniający jakieś urządzenia. Pokrywa włazu pozbawiona jest znaków szczególnych, można zatem oczekiwać, że mechanizm zamka został ukryty za jakimś panelem w pobliżu wejścia. Techniku, proszę o skaner.
Ponieważ ten skaner zaprojektowano z myślą o zaglądaniu w głąb metalowych urządzeń, a nie żywych tkanek, był o wiele większy i cięższy niż jego medyczny odpowiednik. Z nadmiaru zapału Cha Thrat źle obliczyła trajektorię i urządzenie uderzyło we właz, zostawiając na nim płytkie, ale długie wgniecenia. Kapitan zdołał jednak je złapać.
— Dziękuję — powiedział chłodno. — Oczywiście, nie staramy się utrzymać naszej obecności w sekrecie. Potajemne wśliznięcie się na pokład mogłoby wystraszyć rozbitków. Jeśli jacyś są, oczywiście.
— Jeszcze lepsze efekty osiągnęlibyśmy, uderzając w kadłub młotem kowalskim — dodał Chen.
— Przepraszam — powiedziała Cha.
Dwa z małych paneli kryły chowane reflektory, trzeci zaś okazał się przełącznikiem zamontowanym na jednym poziomie z płytami poszycia. Fletcher kazał im się odsunąć, po czym nacisnął dłońmi oba końce płytki. Musiał mocno się wysilić i zanim cokolwiek się stało, oderwał nawet magnetyczne przylgi od kadłuba.
Nagły prąd powietrza bijący z rozszerzającej się szczeliny cisnął go w próżnię. Cha, która miała przewagę w postaci aż czterech trzymających ją magnesów, zdołała złapać kapitana za nogę i ściągnąć go z powrotem.
— Dziękuję — powiedział Fletcher, gdy mgiełka się rozproszyła. — Wszyscy do środka. Doktorze Prilicla, proszę szybko tutaj. Otwarcie włazu musiało zostać zauważone w centrali. Jeśli jest tam choć jeden rozbitek, właśnie teraz może się poczuć zaniepokojony i włączyć silniki…
— Są rozbitkowie, kapitanie — oznajmił empata. — Jeden z nich rzeczywiście znajduje się w przedniej części kadłuba, zapewne w centrali, a reszta, zebrana w grupy, tkwi w dalszych przedziałach. W pobliżu włazu nie ma ani jednego. Z tak daleka nie mogę wyczuć ich indywidualnych emocji, jednak w ogólnym nastawieniu dominują strach, ból i złość. Szczególnie niepokoi mnie ta złość, proszę więc uważać. Ja wracam na Rhabwara po resztę zespołu medycznego.
Za pomocą skanera odnaleźli wiązki przewodów biegnących do dwóch kolejnych przełączników. Pierwszy był zablokowany, a gdy nacisnęli drugi, zewnętrzne drzwi śluzy zamknęły się za nimi. Pierwszy przełącznik odblokował się wtedy i pozwolił na otwarcie przejścia w głąb statku. Równocześnie włączyło się oświetlenie.
Fletcher wygłosił kilka uwag na temat jaskrawego, zielonożółtego światła. Analiza widma powinna powiedzieć nieco więcej na temat organów wzroku załogi oraz typu gwiazdy wschodzącej nad jej rodzinną planetą. Potem kapitan poprowadził ekipę ze śluzy na korytarz.
— Korytarz ma około czterech metrów wysokości, jest kwadratowy w przekroju, dobrze oświetlony, niepomalowany. Brak sztucznego ciążenia, które zapewne jest tylko wyłączone, gdyż brakuje tu uchwytów, sieci czy drabinek montowanych tam, gdzie zawsze panuje stan nieważkości. Widoczna część korytarza skręca zgodnie z krzywizną kadłuba, naprzeciwko śluzy zaś otwiera się szerokie przejście, za którym widać dwie rampy, jedną biegnącą w górę, drugą w dół, zapewne na inne pokłady. Wybieramy tę prowadzącą wyżej.
Fletcher i Chen popłynęli w powietrzu nad rampą. Mniej wprawna Cha zrobiła podobnie, ale była dopiero w połowie drogi, gdy tamci dotarli już do celu i wylądowali z przytłumionym łomotem oraz całkiem głośnymi przekleństwami na metalowym pokładzie. Ostrzeżona w porę Cha Thrat zdołała opaść na równe nogi.
— System sztucznej grawitacji — powiedział kapitan, gdy już się pozbierał — tutaj nadal działa. Teraz szybko, szukamy rozbitków.
Wzdłuż korytarza ciągnęły się wielkie, otwierane do środka drzwi z prostymi zamkami. Pod kierownictwem Fletchera poszukiwania przebiegały całkiem sprawnie. Po odblokowaniu zamka pchnięciem otwierali drzwi i odsuwali się na bok, na wypadek gdyby coś próbowało na nich skoczyć, a potem szybko sprawdzali pomieszczenie. Nie było w nich jednak nic poza regałami, stojakami na wyposażenie oraz rozmaitych wielkości i kształtów pojemnikami. Napisów na tych ostatnich nie potrafili odczytać. Nie znaleźli niczego, co przypominałoby meble, dekoracje ścienne czy ubrania.
Fletcher zauważył głośno, że jak dotąd statek jest urządzony po spartańsku, z nastawieniem na skrajną funkcjonalność. Zaczynała niepokoić go rasa, której mogło podobać się coś takiego.
Na szczycie następnej rampy, w kolejnej pozbawionej ciążenia sekcji korytarza, trafili wreszcie na jednego z jej przedstawicieli. Szybował bezwładnie w powietrzu, obijając się co jakiś czas o sufit.
— Ostrożnie! — zawołał Fletcher, gdy Cha Thrat podeszła bliżej, aby zerknąć na istotę. Sommaradvanka nie ryzykowała jednak nic, mieli bowiem przed sobą zwłoki. Tyle potrafiła rozpoznać niezależnie od gatunku. Na wszelki wypadek położyła jeszcze mackę na szerokiej, naznaczonej licznymi naczyniami krwionośnymi szyi. Nie wyczuła pulsu, ciało było zimne. Żaden ciepłokrwisty tlenodyszny nie mógłby przetrwać podobnego wychłodzenia.
Kapitan dołączył do niej.
— Wielki. Prawie dwa razy większy od Tralthańczyka. Fizjologiczna klasyfikacja FGHI…
— FGHJ — poprawiła go Cha Thrat.
Fletcher zaczerpnął głęboko powietrza i wypuścił je powoli przez nos.
— Techniku, mogę prosić o ciąg dalszy? — powiedział tonem, który mógł kryć sarkazm.
Cha skłonna była przyjąć, że kapitan zadał jej zwykłe pytanie. Nic dziwnego by w tym nie było, skoro okazało się, że wie na ten temat więcej od niego.
— Tak — odparła z ochotą. — Istota ma sześć kończyn, z których cztery to odpowiedniki nóg, a dwie rąk. Jest silnie umięśniona i bezwłosa, jeśli nie liczyć wąskiej grzywy biegnącej od szczytu głowy do ogona, który został chyba chirurgicznie skrócony jeszcze w młodym wieku. Tułów między parami kończyn ma kształt cylindryczny, o stałym przekroju, z przodu zaś zwęża się i wznosi, przechodząc w bardzo masywną szyję. Głowa za to jest niewielka, z dwoma zagłębionymi, patrzącymi do przodu oczami, ustami o zestawie dużych zębów oraz innymi jeszcze otworami, które kryją zapewne narządy słuchu i węchu. Nogi…
Читать дальше