— Takie problemy porodowe to zjawisko częste czy rzadkie? — spytała cicho. — Jak się wówczas postępuje?
— Wcale nierzadkie — odpowiedział ledwie słyszalnie Khone. — Zwykle podaje się wówczas duże dawki środków, które możliwie najłagodniej uśmiercają płód i rodzica.
Cha nie wiedziała, co powiedzieć.
W panującej ciszy tym wyraźniej słyszała pogwizdywanie i syki zagłuszarek oraz dobiegający ze słuchawek głos Naydrad. Siostra narzekała na brak współpracy ze strony pacjenta. Murchison, Danalta i Prilicla poszukiwali gorączkowo jakiegoś rozwiązania, ale żadne ich nie zadowalało.
— Co mam robić? — spytała w końcu zaniepokojona Cha Thrat. — Macie dla mnie jakieś instrukcje?
Nagle ich słowa rozbrzmiały znacznie głośniej. To próbująca nieustannie nakryć ostatnie żądło Naydrad włączyła dodatkowo głośniki sondy. Widać straciła cierpliwość.
Zapanował kompletny chaos.
Prilicla próbował nadal uspokajać wszystkich nieświadomy, że teraz słyszy go nie tylko Cha, ale także Khone. Szalejąca burza emocji, które targały pozostałymi członkami zespołu, nie pozwalała empacie wykryć strachu i zaskoczenia Sommaradvanki.
— Cha, doszło tu do sporu kompetencyjnego, który został jednak rozstrzygnięty na twoją korzyść. Przyjaciel Khone potrzebuje jak najszybciej pomocy. Jego stan pogorszył się na tyle, że trudno myśleć o zabraniu go stamtąd na operację, zatem to ty…
— Przestań! — krzyknęła Cha Thrat. — Zamilknij!
— Nie denerwuj się, Cha — powiedział Prilicla, nie rozumiejąc powagi sytuacji. — Nikt nie kwestionuje twoich umiejętności zawodowych, a patolog Murchison i ja przejrzeliśmy notatki Conwaya i przeprowadzimy cię przez wszystkie etapy interwencji. Gdy tylko zakryte zostanie ostatnie żądło, weźmiesz skalpel numer osiem i poszerzysz kanał rodny nacięciem biegnącym od łona do… Co się dzieje?
Nie musiała mu odpowiadać, gdyż sprawa była oczywista. Przerażony perspektywą interwencji chirurgicznej Khone odruchowo wydał fatalny okrzyk i mimo sparaliżowanych nóg próbował czołgać się w stronę Cha, grożąc jej ostatnim nie zakrytym żądłem, z którego kapały już drobne krople jadu.
Cha rzuciła się na niego i trzema górnymi kończynami złapała u podstawy długie, żółte żądło.
— Przestań! — krzyknęła, zapominając całkiem o zachowaniu bezosobowej formy. — Przestań się szarpać, bo zrobisz krzywdę sobie albo młodemu. Jestem przyjacielem, chcę ci pomóc. Naydrad, nakrywaj! Szybko!
— To przytrzymaj je nieruchomo — warknęła Kelgianka, kołysząc manipulatorem nad głową Khone’a. — Chociaż na chwilę.
Sprawa nie była jednak taka łatwa. Nawykła do precyzyjnych operacji Cha Thrat nie miała w górnych kończynach dość siły, użycie środkowych zaś oznaczałoby ryzyko niemalże zetknięcia jej głowy ż głową pacjenta. Niemniej ledwie dawała już radę utrzymać żądło obolałymi od wysiłku mackami. Wiedziała, że jeśli puści, kolec natychmiast wbije jej się w szczyt głowy.
Reszta zespołu prawdopodobnie zdołałaby ją uratować, ale Khone’a i płód czekałaby zapewne śmierć, a przecież to z ich powodu się tu zjawili. Jak wówczas wyglądałby ich powrót? Czy potrafiliby stanąć przed Conwayem i powiedzieć mu, że pacjent zmarł?
— Mam je! — krzyknęła nagle Naydrad.
Ostatnie żądło zostało unieszkodliwione. Cha mogła się nieco uspokoić. Khone jednak nadal był skrajnie ożywiony. Próbował dosięgnąć jej zakrytymi żądłami i nadal wykrzykiwał wezwanie, które brzmiało łudząco podobnie do jazgotu zagłuszarek.
— Dobrze, że działają — powiedział Wainright. — Ale pospiesz się, bo nie wytrzymają już długo.
Cha zignorowała jego słowa i złapała w garść włosy porastające głowę Gogleskanina.
— Przestań się szarpać — powiedziała błagalnym tonem. — Marnujesz siły. Umrzesz, a dziecko razem z tobą. Uspokój się. Nie jestem wrogiem, jestem twoim przyjacielem.
Wołanie nie ustawało, a Sommaradvanka zachodziła w głowę, jakim cudem tak niewielka istota może robić podobny hałas, ale aktywność fizyczna jakby zmalała. Czy Khone słabł po prostu, czy może zaczynał nad sobą panować? Nagle ujrzała, jak długie, białe wyrostki unoszą się nad pokrywę włosów i wyrastają coraz wyżej. W końcu dotknęły jej głowy. Cha omal nie krzyknęła.
Niełatwo było zostać przyjacielem Khone’a. O wiele trudniej niż jego wrogiem.
Cha Thrat ogarnął strach, jakiego wcześniej nie znała. Strach przed wszystkim, co nie jest z nią połączone dla walki i obrony. I jeszcze wściekłość, ślepa furia, która przytłumiła lęk. Pojawiły się wspomnienia z bolesnej przeszłości, a wraz z nimi obrazy wszystkich bolesnych chwil, jakie przeżyła na Sommaradvie, Goglesk czy w Szpitalu. Było w nich jednak coś nowego, jak choćby przerażenie wyglądem Prilicli, którego przecież nigdy wcześniej się nie bała, czy smutek po utracie partnera, który był ojcem dziecka Khone’a. Wszelako nie było w tym strachu przed przerośniętą lalką, która próbowała udzielić pacjentowi pomocy.
Mimo bólu, przerażenia i tylu obcych myśli szybko zrozumiała, co się dzieje — Khone połączył się z nią.
Teraz wiedziała, jak to jest być Gogleskaninem. Świat obcego jawił się jako bardzo prosty, wyróżniał on tylko połączonych z nim przyjaciół i wrogów. Miała ochotę zniszczyć wszystko w pomieszczeniu, a potem zburzyć cienkie ściany i pociągnąć Khone’a za sobą, aby pomógł jej w dziele destrukcji. Rozpaczliwie próbowała odzyskać kontrolę nad sobą i opanować napływające z zewnątrz impulsy.
Przebiegło jej przez głowę, że być może wcześniejsze złapanie Gogleskanina za włosy zasugerowało mu, że ona też dąży do połączenia i że tym samym jest jego potencjalnym sojusznikiem.
Jestem Cha Thrat, pomyślała. Na Sommaradvie byłam wojownikiem — chirurgiem, teraz pracuję jako technik w Szpitalu Kosmicznym Sektora Dwunastego. Nie jestem Gogleskaninem i nie przybyłam tutaj, aby łączyć się z kimkolwiek czy niszczyć…
Niemniej do połączenia już doszło. W jej głowie pojawiły się wspomnienia innych, o wiele tragiczniejszych w skutkach zdarzeń.
Wydawało jej się, że stoi w unoszącym się nieco nad ziemią pojeździe i patrzy na scenę zdarzeń. Obok stał Wainright. Ostrzegał, że Gogleskanie znajdują się niebezpiecznie blisko, że lepiej będzie odlecieć i że nie można im pomóc. Z jakiegoś powodu zwracał się do niej „doktorze”, a niekiedy nawet „sir”. Czuła się winna, bo wiedziała, że to przez nią doszło do połączenia. Próbując nieść pomoc ofierze katastrofy budowlanej, dotknęła jej ciała. Widziała też połączonego z innymi Gogleskanami Khone’a i nie rozumiała jego zachowania. Ale w tym samym czasie była też Khone’em i wiedziała doskonale, co się dzieje.
Z budynków, z pokładów zacumowanych w porcie statków i nadrzewnych schronień nadbiegali ciągle nowi tubylcy, którzy przyłączali się do tłumu, aż zmienił się on w wielki, najeżony kolcami dywan ciał. Większe gmachy opełzał, mniejsze równał z ziemią, jakby w ogóle nie wiedział, co robi. Po jego przejściu zostawały tylko zgliszcza, a wśród nich wraki pojazdów i ciała martwych zwierząt. Nawet jeden przewrócony statek. Po paru chwilach grupa przemieściła się w głąb lądu, aby i tam nieść zniszczenie, które było w gruncie rzeczy formą obrony przed prehistorycznym wrogiem.
Mimo obezwładniającego strachu przed nie istniejącym wrogiem Cha próbowała podejść logicznie do nowego doświadczenia. Przypomniała sobie wszystko, co usłyszała od O’Mary o taśmach edukacyjnych. Teraz rozumiała, jak może się czuć lekarz z zapisem obcej osobowości w głowie. Zastanowiła się, czy na pewno pozostanie po tym normalna. Może fakt, że Khone jest obecnie — tak jak ona — rodzaju żeńskiego, ułatwi nieco sprawę?
Читать дальше